Dajcie mi bułgara, kątówkę i diaksa. Będę ciął znaki drogowe, bo tylko do tego się nadają
Poziom kpin z kierowców spowodowany przez oznakowanie jest już tak wysoki, że w czynie społecznym powinno się te znaki wycinać i złomować.
Codziennie widzę setki znaków drogowych. Są w Polsce miejsca gdzie na dystansie 100 metrów jest 20-25 znaków drogowych (wjazd do Leszna od strony Julinka). Są miejsca, gdzie znaki wykluczają się nawzajem, są jawnie sprzeczne z sytuacją drogową lub też po prostu trollują kierowców, którzy nieopatrznie próbują się ich trzymać. Takie właśnie miejsce znajduje się na drodze, którą jeżdżę codziennie już trzeci rok. Sądziłem, że to jakoś przypadkowo pozostawione znaki, które zaraz idą na złom, ale nic z tych rzeczy. Stale widzę tę samą konfigurację, która po pierwsze nie zwraca już niczyjej uwagi – bo nikt w Polsce nie patrzy na znaki – a po drugie jest tak absurdalna, że wydrapałem sobie łyse miejsce na głowie próbując to zrozumieć.
Oto pierwszy znak
Mamy tu tablicę informacyjną F-5. Służy ona do informowania kierowców w jakiej odległości znajduje się ograniczenie tonażowe. W założeniu tablica F-5 jest uzupełniana przez znak B-18 o tej samej treści, do którego zaraz przejdę. Cóż mówi nam ta tablica F-5? Że za pięćset metrów pojawi się ograniczenie tonażu do 25 ton, które dotyczy służb miejskich i mieszkańców. Nie wiadomo o jakich mieszkańców chodzi, choć u góry znajduje się wyedytowana przeze mnie nazwa wsi. Nie spodziewam się jednak, że dotyczy ona tylko mieszkańców tej wsi, ponieważ nigdzie dalej nie znajduje się tablica E-18a, która mówiła by nam, że ta wieś się skończyła. Sama droga zaś kończy się skrzyżowaniem typu „T” ze światłami, więc ta wieś ma początek, ale nie ma końca, czyli wszyscy, którzy mieszkają za tą tablicą mogą uważać się za jej mieszkańców.
W każdym razie, jeśli nie jesteś mieszkańcem, to możesz śmiało piłować przez wioskę 30-tonową wywrotką i powinno być w porządku.
Tyle że za 500 metrów jest drugi znak
To znak B-18 – zakaz ruchu dla pojazdów o rzeczywistej masie całkowitej ponad 2,5 tony. Nagle zauważamy, że na poprzedniej tablicy F-5 brakowało przecinka między 2 a 5 i z 25 ton zrobiło się 2,5. Poza tym pojawiło się słowo „Nie”, czyli tym razem znak nie dotyczy mieszkańców i służb miejskich, ale dotyczy już wszystkich innych.
Czyli – drążąc ten absurd dalej – jeśli nie mieszkasz za tym znakiem, to nie możesz tędy przejechać swoim elektrycznym SUV-em (ani innym, bo coraz więcej dużych aut waży powyżej 2500 kg). Podkreślam, że chodzi o rzeczywistą masę całkowitą (RMC), czyli musisz wiedzieć dokładnie ile danego dnia waży twój pojazd. Może więc dojść do sytuacji, że mieszkasz 300 metrów przed tym znakiem i jednego dnia będziesz mógł przejechać tą drogą, ale innego wsadzisz do auta całą rodzinę, i już przejazd będzie nielegalny, ponieważ zwiększy się RMC. Bez zważenia auta przed wjazdem za znak właściwie nie powinieneś/powinnaś wjeżdżać. Grozi za to mandat 500 zł i dwa punkty karne. Można byłoby się ustawić za tym znakiem z wagą i kasować ludzi jadących tędy do pracy, bo jest to ruchliwa podwarszawska droga.
Sądzę, że jeszcze za mało Wam absurdu
To idźmy dalej. Znak ten obowiązuje tylko teoretycznie, bo wytarła się czerwona obwódka na okrągłej tarczy i znak B-18 przestał wyglądać jak w rozporządzeniu. Można więc śmiało go ignorować. Ale gdyby ktoś chciał jednak się do niego zastosować, to nie może, ponieważ znak stoi bezpośrednio za przejazdem kolejowym. Na jego widok musiałbym zatrzymać się przed przejazdem i zacząć cofać. Oczywiście nie mogę tego zrobić, bo z tyłu nadjeżdżają już inne auta, mogę więc tylko się zatrzymać i zmusić je do objeżdżania mnie przed samymi torami – co też jest zakazane, bo nie wolno zatrzymywać się mniej niż 10 m przed przejazdem, chyba że chodzi o zatrzymanie przed szlabanem. Ale tam szlabanu nie ma. Jest to sytuacja bez wyjścia. Jedynym wyjściem jest – wybaczcie kolokwializm – olewka.
Napiszę jeszcze raz, wielkimi literami:
ABSOLUTNIE NIKT NIE ZWRACA UWAGI NA TEN ZNAK.
Jest chorą sytuacją, żeby przez lata na drodze stały wykluczające się znaki, nurzające się w bagnie absurdu, do tego stopnia że kierowcy zaczynają całkowicie je ignorować. Sytuacją, do której powinniśmy dążyć, jest moment w którym obecność znaku drogowego – jakiegokolwiek – spowoduje u kierowcy faktyczną reakcję. Jeśli połowa znaków jest lekceważona, bo są tak głupio ustawione, nieprzystające do drogowych realiów lub sprzeczne ze sobą, to trudno jest winić kierowców, że nie przestrzegają tej drugiej połowy.