Zatrzymanie prawa jazdy za przekroczenie prędkości o 50 km/h łamie Konstytucję? Tak, a o co chodzi?
Rzecznik Praw Obywatelskich dołączył do postępowania przed Trybunałem Konstytucyjnym, który bada czy zatrzymanie prawa jazdy za przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym o 50 km/h łamie Konstytucję. A ja się pytam w czym problem?
Zatrzymanie prawa jazdy za przekroczenie prędkości o więcej niż 50 km/h w terenie zabudowanym to jedno z najmądrzejszych rozwiązań prawnych jakie trafiły do polskiego prawodawstwa. Zasady są proste i nawet dziecko nie ma problemu z ich zrozumieniem. Jeżeli kierowca przekroczy prędkość obowiązującą na danym odcinku drogi o więcej niż 50 km/h i ma pecha, że trafi na kontrolę drogową, to ta zatrzyma mu prawo jazdy. Kierowca dostanie pokwitowanie, a jego prawo jazdy trafi do właściwego starostwa. Następnie starosta wydaje decyzję, na podstawie której uprawnienia kierowcy zostaną zatrzymane na trzy miesiące. Prosto, szybko i wygodnie. Niestety, od początku wprowadzenia regulacji podnosiły się głosy mówiące o tym, że wybrana przez prawodawcę ścieżka jest niekonstytucyjna. Według nich zatrzymanie prawa jazdy narusza art. 45 Konstytucji, zgodnie z którym każdy ma prawo do sprawiedliwego procesu.
Państwo przymknęło na to oko
Jakoś to działało przez ostatnie lata, ale w kwietniu Małgorzata Manowska – I Prezes Sądu Najwyższego, złożyła wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, którym kieruje Julia Przyłębska, o uznanie przepisów regulujących zatrzymanie prawa jazdy za niekonstytucyjne. Według I Prezes SN policja arbitralnie ocenia przekroczenie prędkości, kierowca nie ma możliwości ochrony swoich praw, bo nawet jeżeli się odwoła do sądu to i tak decyzja o zatrzymaniu uprawnień ma rygor natychmiastowej wykonalności. Kierowca i tak ma zatrzymane prawo jazdy. Nawet jeżeli wygra postępowanie sądowe to będzie miał tylko satysfakcję. Teraz do postępowania przed TK włączył się Rzecznik Praw Obywatelskich, który od dawna podnosił zarzuty o niekonstytucyjności. Zarzuca, że starosta nie bada kto dokonał wykroczenia i czy rzeczywiście do niego doszło. Obywatele kwestionują również prawidłowość pomiarów, a starosta tego nie weryfikuje.
Obecnie cały system opiera się na zaufaniu. Policjant jako funkcjonariusz publiczny jest osobą godną zaufania. Sporządza on protokół, który jest podstawą zatrzymania prawa jazdy. Państwo wyszło z założenia, że policjant nie będzie miał żadnego interesu w okłamywaniu starosty. I przez 6 lat od wprowadzenia nowych zasad system działa praktycznie bez zarzutu. A wszyscy wiemy, że jak coś działa to lepiej tego nie ruszać.
Oczywiście, że zatrzymanie prawa jazdy w obecnym kształcie łamie Konstytucję, tylko co z tego?
Konstytucję łamie się na każdym kroku, bo tak została napisana, że można ją sobie łamać, naginać i obchodzić, jeżeli ma się wystarczająco determinacji i sprytu. Na gruncie obecnie obowiązujących przepisów nie da się znaleźć lepszego rozwiązania niż odbieranie prawa jazdy w trybie decyzji. Cała Polska narzeka na przewlekłość postępowań. Przypominam, że proces najsłynniejszego polskiego pirata drogowego w jednej sprawie trwał aż 7 lat. A chodzi o tak błahe rzeczy jak przekroczenie dopuszczalnej prędkości, niezatrzymanie się do kontroli i próbę ucieczki. Podobnie byłoby przy tak prostych sprawach jak zatrzymanie prawa jazdy. Polskie sądy zapchałaby się tymi sprawami. W 2019 roku zatrzymano uprawnienia ponad 12 000 razy. W pierwszym półroczu 2020 roku było 16 tys. takich przypadków.
Sprawy ciągnęłyby się latami. Usłyszelibyśmy te same kulawe tłumaczenia co zawsze. Wysoki sądzie tu druty były, a tam żyła wodna, a jeszcze wcześniej refleks świetlny i to fałszuje wynik pomiaru, a w ogóle to pan policjant wczoraj sobie wieczorem coś chlapnął, bo mu jeszcze dzisiaj ręka drży. I tak ad mortem defecatum. Do tego doszłyby standardowe zabiegi procesowe w rodzaju zwolnień lekarskich, próby zmiany składu sędziowskiego, twierdzenia, że to nie klient pana adwokata prowadził auto itd. Zanim zapadłby wyrok, kierowca mógłby nadal jeździć i radośnie przekraczać prędkość. Tymczasem system jest maksymalnie uproszczony i w tym tkwi jego siła i skuteczność. Uznanie przepisu za niekonstytucyjny cofnie nas o kilka lat. Nie można wiecznie bronić kierowców łamiących przepisy. Na niektórych z nich działają wyłącznie brutalne metody. Teren zabudowany to miejsce, gdzie przekroczenie prędkości może mieć dramatyczne skutki.
Dlatego dobrze, że przepisy działają w taki sposób
Naprawdę wystarczy nie przekraczać prędkości w terenie zabudowanym o 50 km/h i nie ma żadnego problemu. Oczywiście zaraz rozpocznie się festiwal opowieści o mitycznych złośliwych drogowcach, którzy w nocy podrzucają w losowe miejsca w Polsce nowe ograniczenia prędkości, a rano ustawia się przy nich policja i zatrzymuje niczego nieświadomych kierowców. Litości. Auto samo nie przyspiesza, samo nie jedzie (sprawdzić czy nie Tesla), a wszyscy zakładamy, że kierujący widzi i rozumie znaki na drogach. Jeżeli ma z tym problem, to akurat trzy miesiące na przyswojenie paru przepisów będzie jak znalazł. Niestety czasem trzeba nagiąć literę prawa, żeby jego duch zachował sens. Inaczej będzie znów źle. Może faktycznie obecny system czasem skrzywdzi kogoś kto jechał o 49 km/h za szybko, ale jak to mówią – gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Nie można poświęcać dobra ogółu dla promila skutków ubocznych.