Wyjąłem baterię z elektrycznego samochodu i chciałem nią jechać do domu. Ale są schody
Przy okazji jazd odświeżonym Nissanem Qashqai natknąłem się na elektryczne auto, z którego można wyjąć akumulatory i zanieść je domu, a jak jest z górki, to może nawet trochę na nich pojechać. Oto Silence S04 Nanocar.
Mamo, mamo pojedźmy na stację ładowania. Ale my mamy stację ładowania w domu. Stacja ładowania w domu:
A co jeśli istnieje samochód elektryczny, który możesz naładować w domu, tak dosłownie w domu? Wtedy nic, ale ta koncepcja wydała mi się interesująca.
Bloki wykluczonych
Mało mówi się o tym, że tak mniej więcej połowa ludności Polski nie ma jak ładować samochodu elektrycznego w domu. Miło i sympatycznie jest, gdy podjeżdża się pod swój garaż, albo chociaż na podziemne miejsce postojowe z własnym gniazdkiem. Wtedy faktycznie ładowanie samochodu elektrycznego nie jest kłopotem. O ile oczywiście, nie chce się uzupełnić energii błyskawicznie. Nieco trudniej jest, gdy mieszka się w bloku a garażu nie ma. Wtedy nie bardzo się podłączyć auto do ładowania na noc, by rano cieszyć się częścią odzyskanego zasięgu, bez konieczności kupowania hot-doga. Traci się wtedy jedną z zalet samochodu elektrycznego, bo ładowaniem trzeba się interesować.
Podczas jazd testowych Nissanem Qashqaiem natknąłem się na samochód, który można naładować w domu. Nazywa się mało spektakularnie, bo Silence S04 Nanocar. Ktoś tu przyoszczędził na pracy działu kreatywnego. No nic, koncepcja wyjmowania akumulatorów z auta musi obronić się sama. I tak auto wygląda, jakby nie miało żadnej marki. Jego nazwa jest kompletnie wtórna i pewnie wymyślono je tak, żeby sprzedawać je po tysiącem innych nazw. Ten znaczek ma rotować częściej niż akumulatory.
Silence S04 Nanocar ma dwa akumulatory
To nie jest takie strasznie interesujące, że ma dwa akumulatory. Zapewne to ma nawet trzy: jeden "zwykły" o napięciu 12 V, i dwa trakcyjne, każdy umieszczony pod jednym z dwóch foteli. Silence jest dwuosobowy, a każdy człowiek siedzi nad pakietem akumulatorów.
Najbardziej interesujące w tym pojeździe jest to, że te akumulatory można wyjąć i naładować bez łączności z pojazdem. Ma trzy opcje uzupełniania energii: wymiana na stacji, ładowanie pojazdu, ładowanie oddzielnie wyjętego akumulatora. Jeździłem już elektrycznym motocyklem, który oferował taką możliwość, czyli wyjęcia akumulatora i ładowania go w domu. Wtedy biegałem do mieszkania z 20-kilogramową baterią. Nie było to przyjemne zajęcie, a paczuszka z Silence jest jeszcze cięższa. Jeden pakiet ma ważyć 41 kg, o ile dobrze to zapamiętałem. Ma jednak przewagę, ma kółeczka.
Gdzie się ładuje auto z wyjmowanymi akumulatorami?
To nie jest taki pomysł, jak u Nio. Zamiast zautomatyzowanych stacji wymiany akumulatorów, mamy ściankę. Wsadzamy nasz akumulator, bierzemy następny. Chętnie bym to przetestował, czy działa tak wzorowo jak wygląda. Wzięło się to stąd, że firma ma też elektryczne skutery. W 45 miastach mają 130 stacji wymiany akumulatorów. Najwięcej w Hiszpanii, ale oczywiście mają się rozrastać. Łatwo policzyć, że nie jest to najgęstsza sieć świata. Średnio mają nieco ponad 3 lokalizacje na miasto. Jak się nie mieszka w pobliżu takiej ścianki, to lepiej mieć windę na poziomie gruntu. Myślę, że opuściłbym mieszkanie oknem, gdybym taki pakiet wtoczył na kółeczkach do domu i zapowiedział, że teraz to ja ładuję elektryczny samochód. Opcja jednak jest, można ładować to z elektrycznego gniazdka. Mieszkańcy bloków właśnie zostali wybawieni.
A samo auto, dobre?
Auta są dwa, z homologacją L7E i L6E, ale przepuszczam, że słowo "dobre" może nie do końca odpowiadać ani celom tego projektu, ani oczekiwaniom klientów. To ma być "jeżdżenie" w najtańszej i najprostszej formie. Jedna z homologacji jest dla pojazdów, które mogą rozpędzić się do 45 km/h, z drugą można osiągnąć 85 km/h. Zasięg określono na 149 km.
Nie jeździłem tym autem, bo nie było takiej możliwości. Każdy rezultat takiej przejażdżki plasujący się wyżej niż "zabierzcie to ode mnie" powinien być sukcesem. Takie auta nie są projektowane, żeby urzekały precyzją prowadzania i usypiającym wręcz komfortem.
I to jest największa bariera. To nie jest samochód. I nie mówię tu o rodzaju homologacji. Samochód dla przeciętnego Europejczyka jest czymś więcej niż pudełkiem na kołach. To taka prywatna świątynia, schronienie, nierzadko wyznacznik prestiżu i poczucia, że coś osiągnęło się w życiu. Czy to jest mądre podejście, to ja nie wiem, ale jest.
I jest ono największym kłopotem w transformowaniu motoryzacji. Mało kto chce samochód typu Citroen Ami, Opel Rocks-e, czy właśnie taki jak Silence. Wymaga to oddzielnej szuflady w głowie i innego podejścia. Europa kocha SUV-y i to najlepiej premium. Takie pojazdy są wystarczające, żeby poruszać się nimi po mieście. Marchewki tu jest mało, mało kto chce z takim pudełeczkiem związać swoją codzienność i to nie dlatego, że jest dwuosobowe. Wymaga to bardziej zmuszania kijem. A tu jeszcze mamy do czynienia z modelem subskrypcyjnym, na żonglowanie tymi akumulatorami. Nie można ich wymieniać, ile razy się chce.
W każdym razie przyszłość po nas idzie. Idzie i ma wyjmowane akumulatory na kołach.