REKLAMA

Jeździłem elektrycznym SsangYongiem Korando E-Motion. Nie jest zły, ale…

Marka SsangYong ciągle jest na naszym rynku egzotyczna. Pierwszy w historii elektryczny model firmy może to odmienić… a właściwie mógłby, gdyby był trochę tańszy.

SsangYong Korando E-Motion
REKLAMA
REKLAMA

Rodius, Actyon, Kyron. Oto trzy modele, które sprawiły, że marka SsangYong do dziś kojarzy się z brzydotą. Czy faktycznie były brzydkie? Ich projektant – zresztą Brytyjczyk, a nie Koreańczyk – tłumaczył, że rysując te samochody, inspirował się jachtami. Mało kto docenił morskie nawiązania. Szkody wizerunkowe, jakie dawny „język stylistyczny” poczynił marce, czuć do dziś.

Później design SsangYongów się poprawił

Tivoli może i nie porywa wyglądem, ale mało kto nazwie je brzydkim. Korando poprzedniej generacji było po prostu dość nudne, wyglądało jak typowy, kompaktowy SUV z generatora – ale też nie raziło. Nawet Rodius po stu modernizacjach zaczynał prezentować się zwyczajnie.

Nowe Korando nawet mi się spodobało. Było narysowane nowocześnie i całkiem zgrabnie. Miałem o nim niezłe zdanie… a potem pojechałem odebrać testowy egzemplarz wersji elektrycznej.

SsangYong Korando E-Motion wygląda o wiele gorzej

SsangYong Korando E-Motion

Tak naprawdę, to przykład tego, jak kilkoma zabiegami można popsuć nieźle zaprojektowane auto. Zaślepienie przedniego grilla udziwniło front auta i sprawiło, że wóz wygląda albo kompletnie anonimowo, albo… niestety, chińsko. Pisząc to, mam na myśli raczej produkty z Państwa Środka sprzed dekady, bo najnowsze chińskie projekty czasami zawstydzają auta z Europy. Akurat marka SsangYong, z jej niespecjalnie fortunną na europejskim rynku nazwą, powinna się wystrzegać chińskich skojarzeń.

SsangYong Korando E-Motion

Do tego wszystkiego dodano jeszcze niebieskie akcenty. Miały wyróżniać odmianę elektryczną, ale nie pasują do niczego, a już na pewno nie do czarnego dachu i dołu auta. Czasami odnosiłem wrażenie, że boczne lusterka są pokryte folią ochronną – taką, jak na sprzętach AGD albo np. na progach samochodów wyjeżdżających dopiero z salonu. Niestety, tej folii zerwać się nie da. Fanem kontrastowego malowania fragmentów auta na czarno też nie jestem… a najgorsze są felgi. Przypominają tanie kołpaki z marketu.

Ale przecież wyglądem się nie jeździ

Poza tym, z pewnością znajdą się tacy, którym SsangYong Korando E-Motion się spodoba. Wejdźmy więc do środka. Kokpit wygląda o wiele mniej kontrowersyjnie od nadwozia. Jego rysunek jest zwyczajny, ale to dobrze. Obsługa nie sprawia problemów, zwłaszcza że oprócz ekranu dotykowego (z trochę niemodnym designem ikonek) są też przyciski fizyczne – i to całkiem sporo.

Jeżeli w środku Korando E-Motion coś mi się nie podoba, to przede wszystkim ogromne połacie materiału piano black. Nie jest już najmodniejszy, a do tego nigdy nie był ani szczególnie ładny, ani praktyczny. Szybko się brudzi i rysuje. W koreańskich sklepach błyszczące plastiki były chyba na promocji, a konstruktorzy SsangYonga zrobili wielkie zakupy.

SsangYong Korando E-Motion ma nawet wentylowane siedzenia

To element pakietu z tapicerką skórzaną. Kosztuje 5000 złotych i jest dostępny do bogatszej wersji wyposażenia, ale w upalną pogodę bardzo doceniłem powiew chłodu z fotela.

Gadżetów w ogóle jest tu sporo, a we wnętrzu dużo się dzieje. Wielkim plusem jest możliwość wyświetlania wskazań Apple CarPlay na ekranie za kierownicą – tak, jakby Google Maps było fabryczną nawigacją. Z drugiej strony, mój telefon – iPhone właśnie – miał problem, by połączyć się z samochodem za pośrednictwem Bluetooth. Rozmów telefonicznych mogłem słuchać przez głośniki, ale muzyki – już nie.

SsangYong Korando E-Motion

SsangYong Korano E-Motion wydaje też z siebie mnóstwo dźwięków. Nie chodzi o odgłos silnika – bo tego w aucie elektrycznym niemal nie słychać – ale o koncerty piknięć, brzdąknięć i różnych melodyjek odtwarzanych przy różnych okazjach. Auto wita i żegna kierowcę, odtwarzając muzykę, którą słychać nawet na zewnątrz. Przy okazji różnych manewrów, kliknięć przyciskami albo uruchamiania różnych funkcji – na przykład indukcyjnego ładowania telefonu - SsangYong się „odzywa”. Czasami skutecznie przy tym rozprasza. Niektóre dźwięki da się wyłączyć lub ściszyć, innych nie. Wolę, gdy auto jest jednak mniej gadatliwe.

Jak wygląda sprawa z przestrzenią z tyłu? Wóz mierzy 4,465 metra, więc nie jest mały. W drugim rzędzie spokojnie można usadzić dorosłych. Bagażnik ma 551 litrów i wysoki próg załadunku.

Jak jeździ SsangYong Korando E-Motion?

190 KM i 360 Nm – parametry elektrycznego Korando są całkiem imponujące. Z racji napędu wyłącznie na przód (AWD brak nawet w opcji), nie należy się spodziewać bezbłędnej trakcji, więc przy mocnym ruszaniu można wystraszyć przechodniów piszczącymi oponami. Sto na godzinę SsangYong pędzi po dziewięciu sekundach.

Zza kierownicy, Korando robi – jak większość elektrycznych aut tego typu – wrażenie żwawego i wydaje się jeszcze szybszy niż w rzeczywistości. Siłą rekuperacji można sterować łopatkami za kierownicą. Szkoda, że auto nie może zatrzymać się do zera po puszczeniu hamulca, ale to akurat rzadkość nawet u konkurencji. Dość niska prędkość maksymalna, wynosząca 156 km/h, nie powinna przeszkadzać nabywcom. Mówimy przecież o aucie miejskim. Doskonale radzi sobie z torowiskami, dziurami i krawężnikami. Nieco gorzej – na ostrych zakrętach. Widać, że nazwa E-Motion raczej nie dotyczyła wrażeń na wirażach. To jest komfortowo ustawiony samochód, nie nadaje się do szaleństw, ale chyba nikt nie spodziewał się po nim wyścigowego ducha.

SsangYong Korando E-Motion

Ile energii zużywa SsangYong na prąd? Pojemność akumulatora to 61,5 kWh (realnie 55 kWh). Zasięg przy pełnym naładowaniu wynosi około 300 kilometrów (WLTP podaje 474 km, ale moje obserwacje temu przeczą). Zużycie w mieście to 15-17 kWh, poza miastem – około 16, chyba że mówimy o autostradzie, bo tam rośnie do 25-29 kWh. Nie są to wyniki, które należy skomentować okrzykami zachwytu, ale nie są też złe. Podobnie zresztą, jak cały samochód.

SsangYong Korando E-Motion to niezły wóz

Wygląd może się podobać lub nie, ale ten model jest pozbawiony wielkich wad. Może i ma za dużo błyszczących tworzyw, emituje za dużo dźwięków i czasami gubi trakcję, ale ogólnie jeździ nieźle. Ma przyzwoite wyposażenie – już w bazowej wersji zamontowano m.in. pompę ciepła, kamerę cofania czy system dostępu bezkluczykowego.

REKLAMA
SsangYong Korando E-Motion

Ale bazowy SsangYong Korando w wersji elektrycznej kosztuje 186 990 zł. Lepiej wyposażony w odmianie Sapphire – niemal 218 tysięcy złotych. To już podobna półka cenowa, co w przypadku większej Toyoty bZ4X (od 201 900 zł), Kii EV6 (za tyle samo, co w Toyocie) czy nawet 231-konnego Volvo XC40 Recharge P6 (od 219 400 zł, a Korando z niektórych kątów trochę przypomina Volvo…). Wątpię, by klienci, mając możliwość kupienia za podobną kwotę aut nieco bardziej rozpoznawalnych marek, postawili na SsangYonga jako model pierwszego wyboru. To oznacza, że Korando E-Motion raczej nie będzie zbyt często zajmować ładowarek w waszej okolicy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA