Nio chyba coś nie pykło. Brutalna weryfikacja rynkowa
Miało być idealnie - wysoka sprzedaż, szampan lejący się z podium, sława, pieniądze i początek podboju Europy. Mamy sprzedażowy dramat, ból, rozczarowanie i ciągłe zmienianie dyrektorów. Tak się kończy rumakowanie. Europa jest stracona dla Nio.
Nio zapowiadał się na rewolucję, która zmieni rynek samochodów elektrycznych na zawsze. Wszystko za sprawą stacji wymiany baterii, które miały skrócić do minimum czas potrzebny na uzupełnienie zasięgu. W swoich wizjach marka snuła sieć tak gęstą, że posiadanie innego samochodu elektrycznego zakrawało na fanaberię. Plany były istnie mocarstwowe, a teraz przyszła ich weryfikacja. Powiem tak - Nio to chyba coś nie pykło.
Europa nie kocha chińskich samochodów elektrycznych
Żeby to zrozumieć Nio potrzebowało kilku lat, milionów euro i kilku menadżerów marki w poszczególnych krajach. Zacznijmy od smutnego wpisu z Holandii, którą często nazywa się bramą do kontynentalnej Europy, bo Holendrzy są chętni na eksperymenty i mają do tego odpowiednie zapasy gotówki.
Nio sprzedało przez cały rok 233 pojazdy, a nowy rok zaczął się równie fatalnie. W Niemczech jest równie tragicznie. Firma ma już trzeciego dyrektora marki w ciągu dwóch lat, żaden jednak nie zagwarantował sukcesu, bo sprzedali mniej samochodów niż mają pracowników w tym kraju. 2024 r. zakończył się wynikiem 398 szt., które trafiły do klientów. Co ciekawe - podobno tłumy odwiedzają salony, ale najwidoczniej przychodzą tylko oglądacze, bo te wyniki nie przekładają się na sprzedaż. Gdyby Nio zmusiło wszystkich swoich pracowników do kupna auta tej marki, to wynik sprzedaży byłby znacząco lepszy.
A tak wygląda "sieć" wymiany baterii:
Jak na dłoni widać, że ten koncept się w ogóle nie przyjął. Marka wstrzymuje swoje mocarstwowe plany, nie zamierza wprowadzać do Europy nowych modeli, całą nadzieję widzi w taniej marce Firefly, ale mam wrażenie, że ktoś tu nie rozumie jak działa Europa. My nie chcemy mieć 300 marek do wyboru, chcemy mieć kilka, ale za to jakościowych.
Europa nie poznała się na wspaniałości marki, ale Chiny to zupełnie coś innego
Tam samochody producenta sprzedają się z roku na rok coraz lepiej. W samym tylko styczniu marka zanotowała ponad 30 proc. wzrost dostaw w stosunku rok do roku. Idzie jej na tyle dobrze, że uruchomiła submarkę ONVO, która również znajduje nabywców. Stacje wymiany baterii są hitem w Chinach, a ich sieć sięga już ponad 3000 punktów.
Osobną kwestią jest to, że firma jest wyjątkowo hojnie dotowana przez chiński rząd. W 2023 r. firma miała ponad 800 mln dolarów straty, co oznaczało, że do każdego samochodu dokładała ponad 35 tys. dolarów. Ale to nic, bo dotacje rządowe pomogły wyjść z kryzysu. W samym 2024 r. dostała prawie 500 mln wsparcia. Tylko teraz pojawia się problem, bo rząd liczył na to, że Nio zdobędzie spory kawałek rynku w Europie. Nic takiego się nie stało, pomimo entuzjazmu licznych chinofili. I co teraz zrobi rząd? Przeleje więcej pieniędzy, żeby tym razem się udało, czy raczej postawi na innego gracza? Druga opcja oznaczałaby drogę ku upadkowi firmy, ale może ktoś w partii się zlituje nad Nio.
Nio cóż, rynek zweryfikował, jak to mawiał pewien pan, którego nieustannie weryfikował rynek.
Więcej o chińskich samochodach przeczytacie w: