Nawet amerykanie zastępują już samochody rowerami. Ale robią je po swojemu
Kryzys paliwowy musi być już naprawdę dotkliwy, skoro nawet Amerykanie zaczynają do jazdy po zakupy i wożenia dzieci do szkoły wybierać rower elektryczny. Oczywiście zwykły rower elektryczny byłby mało amerykański, dlatego powstała specjalna przeróbka - nie tylko generująca potworną moc, ale też potrafiąca się samodzielnie naładować.
Amerykanie mają mały problem - do tej pory, jeśli chcieli coś podłubać w garażu, kupowali jakiś starszy, wielki samochód, po czym rozpoczynali operację wymiany silnika na jakiegoś LS-a i pyk, wszystko gotowe. Zajęcie jest, można odpocząć od rodziny, a potem jeszcze pochwalić się przed znajomymi.
Teraz jednak, przy coraz wyższych cenach samochodów i paliwa, część z nich uznała, że zamiast LS all the things, warto zmodyfikować swoje rowery. I to tak, żeby można było nimi jeździć z dziećmi do szkoły i potem skoczyć na zakupy. W amerykańskich warunkach drogowych mocno współczuję, ale skoro autor twierdzi, że się da, to albo faktycznie się da, albo jest po prostu bardzo odważny.
Tak powstał rower-minivan, który dodatkowo sam się ładuje.
Początkowo był to zwykły rower elektryczny cargo, o całkiem sporej mocy - na tyle sporej (750 W), że w Europie raczej nie można byłoby go uznać za rower, tylko trzeba byłoby zarejestrować go jako skuter, ubezpieczyć i wyposażyć w tablice rejestracyjne.
750 W było jednak dla twórcy przeróbki niewystarczające, dlatego jedna z pierwszych modyfikacji była zmiana kontrolera na taki, który pozwoli wykrzesać z napędu dwukrotnie większą moc. Dzięki temu ciężki (35 kg i to przed modyfikacjami) rower elektryczny jest teraz nie tylko całkowicie nielegalny w Europie, ale i w sporej części stanów USA (limit do 1000 W). Za to bez problemu pewnie da się tym wozić dzieci albo zakupy (nie żeby przy 250 W się nie dało...).
Nowy kontroler wymagał przy okazji dodatkowych modyfikacji, chociażby w postaci drewnianej bazy, przy tworzeniu której udało się jeszcze zamontować w rowerze... gniazdko, gdyby twórca projektu chciał coś zasilać bezpośrednio z roweru.
To jednak wciąż nie wystarczyło i rower elektryczny doczekał się kolejnych przeróbek.
Tarczowe hamulce mechaniczne? Wypad, zastąpiły je hydrauliczne (chętnie bym zobaczył, jak to hamuje z większych prędkości). Zasilanie? teoretycznie można uzupełniać akumulator ze zwykłego gniazdka, ale to by było trochę nudne. Dlatego nad przedziałem bagażowo-osobowym umieszczono... panel fotowoltaiczny, połączony oczywiście z systemem zasilania. Wszystko ma być tak wodoodporne, jak to tylko możliwe.
Sam panel ma moc znamionową 50 W, więc pewnie realne zyski będą dużo mniejsze, tym bardziej, że raczej nie uwzględniono w projekcie zmiany kąta nachylenia, więc gonienie za słońcem nie będzie możliwe. Twórca twierdzi jednak, że w ciągu całego słonecznego dnia da się naładować do połowy maksymalnej pojemności akumulatora. Fabryczny rower ma teoretyczny zasięg w okolicach 38-72 km, po modyfikacjach pewnie trochę mniej, ale hej - to zawsze darmowa energia i darmowe podróżowanie. Tutaj przynajmniej ma to jakiś sens.
Twórca projektu twierdzi, że tak zmodyfikowany rower elektryczny jest w stanie zastąpić mu samochód.
Nawet podobno na głowę nie pada w trakcie deszczu, bo dzieci z tyłu mają daszek z paneli fotowoltaicznych (który chroni też przed słońcem), a kierowca może zainstalować zestaw ochronny w postaci plastikowego mini-namiotu rowerowego i jakoś to działa.
Bardziej jednak od tego, jak ten rower elektryczny radzi sobie w deszczu, zastanawia mnie to, jak twórca projektu radzi sobie z tym rowerem na amerykańskich drogach. W końcu większość miast - a już w szczególności podmiejskich osiedli - jest zaprojektowana tak, żeby samochód był absolutnie jedynym możliwym i sensownym środkiem transportu. Chyba że autor modyfikacji mieszka w mieście, któremu udało się uniknąć takiego losu. Za wiele ich w Stanach nie ma.
* Zdjęcie główne: electrek.co