Przegląd ogłoszeń: co najmniej 5 cylindrów do 25 tysięcy złotych
Masz dosyć downsizingu i litrowych, trzycylindrowych silników? Oto przegląd samochodów, które mają co najmniej „pięć garów” i kosztują mniej, niż najtańsza nowa Dacia Sandero.
Jeszcze kilkanaście lat temu silniki pięcio- i sześciocylindrowe zdarzały się nawet w autach kompaktowych (Focus ST i Volvo C30 2.5T, Audi A3 3.2, VW Golf R32, Seat Leon VR6 i kilka innych). Dziś chyba jedynymi takimi autami dostępnymi w Europie są Audi RS3 (2.5T, 5 cylindrów) i BMW M135i/M2 (silnik R6).
Ale jednostki większe, niż czterocylindrowe znikają także z pozostałych segmentów. Volvo w poprzednim XC90 oferowało nawet silnik V8, a dziś nie kupi się tego auta z niczym większym, niż 2.0 turbo. Samochody klasy średniej z silnikami V6 można policzyć na palcach jednej ręki. Nawet w klasie aut sportowych zestaw „dwa litry turbo” coraz częściej robi się standardem. Powody to oczywiście zaostrzające się normy emisji spalin i chęć producentów do cięcia kosztów. Jeżeli jeden silnik pasuje od aut klasy kompaktowej do wielkich SUV-ów, w tabelkach kosztowych w Excelu wygląda to wyjątkowo dobrze.
Owszem, mniejsze jednostki zwykle mniej palą i są tańsze w obsłudze.
Choć „zwykle” nie znaczy „zawsze”. I o ile dla wielu klientów nie ma specjalnej różnicy między motorami o czterech, pięciu czy sześciu cylindrach, a zachwycanie się np. odgłosem pracy traktują oni jako zupełną abstrakcję, to czytelników Autobloga raczej nie muszę przekonywać do tego, że duże silniki mają swój urok. Zapraszam więc na mały przegląd ogłoszeń, skierowany do wszystkich tych, którzy mają już dość downsizingu i potrzebują małej odtrutki od warkotu trzycylindrowców. Oto samochody, które mają pięć lub więcej cylindrów.
Budżet, który przyjąłem to około 25 tysięcy złotych. To mniej, niż kosztują najtańsze nowe auta w Polsce (obecnie są to Dacie Sandero i Logan, oba modele można mieć za 29 990 zł), ale wystarczy nawet na samochód z silnikiem V8. Choć chyba nikomu nie trzeba powtarzać, że utrzymanie takich modeli będzie o wiele droższe, niż utrzymanie Dacii. Nie chodzi tylko o paliwo.
No i jeszcze jedna uwaga: tym razem podszedłem do sprawy dość nietypowo i modele, które proponuję, niekoniecznie są tymi, które większości osób jako pierwsze przychodzą na myśl. Zapraszam!
Oto ostatnie Mondeo ze znaczkiem „ST”. Następca – owszem – występował w 220-konnej wersji z pięciocylindrowym silnikiem 2.5T, a obecna generacja może mieć nawet 240 KM, ale te Fordy nie mają już sportowych ambicji. W przeciwieństwie do ST220.
Ta wersja zadebiutowała w 2002 roku, ale opisywany egzemplarz pochodzi z końcówki produkcji, czyli z roku 2006. Dzięki temu ma już sześciobiegową skrzynię. Szósty bieg się przyda, bo to przecież samochód przede wszystkim na autostradę. Pod maską pracuje tu silnik 3.0 V6, który po raz pierwszy pojawił się właśnie w tym modelu. Wytwarza nie 220, a 226 KM i 285 Nm momentu obrotowego. Zapewnia miłe brzmienie i niezłe osiągi (100 km/h w mniej, niż 8 s). Jak przystało na jednostkę V6 sprzed lat, nie jest najoszczędniejszy, dlatego wielu właścicieli ST220 montuje do nich gaz. Zdania na temat wpływu instalacji na silnik są bardzo podzielone, z przewagą tych na „nie”. Dlatego brak LPG w opisywanym egzemplarzu należy traktować raczej jako zaletę. Spory, jak na polskie ogłoszenia, przebieg (331 tys. km) też nie powinien przerażać, jeśli weźmiemy pod uwagę, że ten samochód ma przecież 12 lat. Z opisu wynika, że jest zadbany i po kilku sporych inwestycjach (nowe sprzęgło i koło dwumasowe, hamulce, świece). Cena to 22 500 zł. Da się znaleźć ST220 nawet za połowę tej kwoty, ale czy warto?
Czy ktoś jeszcze pamięta Fiata Mareę z pięcioma cylindrami pod maską? Albo Lancię Lybrę z takim samym silnikiem? Obawiam się, że nie – a oba te auta bardzo trudno spotkać dziś na ulicy. Z Fiatem Coupe też nie jest łatwo, ale jednak… łatwiej. A może po prostu świetna stylistyka autorstwa znienawidzonego później przez fanów BMW Chrisa Bangle’a bardziej rzuca się w oczy?
Tak czy inaczej, zadbane Coupe to już klasyk. Z tym silnikiem szczególnie. Oto dwulitrowy, pięciocylindrowy motor, w dodatku z turbo. Seryjnie miał 220 KM, ale w tym wypadku ktoś podniósł moc na 304 KM. Udało się to uzyskać montując m.in. nowe turbo, wtryski i wgrywając inny program. Taki wynik ma pozwolić na uzyskanie przednionapędowemu Coupe 100 km/h w czasie poniżej 5 sekund.
To ogłoszenie aż ocieka handlarskim klimatem – zdjęcia są robione w typowym stylu i w typowym miejscu, czyli pod stadionem w Płocku, a tytuł to „Prawie jak FERRARI szybki i WŚCIEKŁY”. Nie zmienia to faktu, że samochód jest bardzo ciekawy. Cena: 20 tysięcy złotych. Jeśli modyfikacje są przeprowadzone z głową, być może ten Fiat w przyszłości już nie stanieje.
Pozostajemy przy włoskich klimatach i przy pięciu cylindrach, ale tym razem pora na coś rozsądniejszego. O ile Alfa Romeo w ogóle może być rozsądna…
Diesel 2.4 JTD w połączeniu z automatyczną skrzynią biegów nie czyni 159-tki Sportwagon przesadnie szybką. 8,6 sekundy do 100 km/h to wynik, który bez problemu osiąga dziś większość nieco droższych, flotowych aut z dieslami pod maską. Nowy Passat rozpędza się do setki w 8,7 s, ale mówimy tu o wersji 2.0 TDI 150 KM, a opisywana Alfa ma 210 KM. No cóż.
Co więcej, takie 159 nie jest też przesadnie oszczędne, a ciężki silnik odbiera autu nieco uroku, jeśli chodzi o prowadzenie. Ale co z tego? Alfa ma styl – i właśnie to przyciąga do tego auta nabywców. Zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z egzemplarzem z poszukiwanym pakietem stylistycznym TI – tak, jak w opisywanym aucie.
2.4 JTD w 210-konnej wersji jest też wolny od problemów z klapkami w kolektorze ssącym, no i dość przyjemnie brzmi. Mimo wszystko, to dobra propozycja. Cena: 24 900 zł za samochód z 2008 roku.
Ten Hyundai, znany u nas jako Coupe, zaś za Oceanem jako Tiburon, to ciekawy pomysł. Wyróżnia się przede wszystkim świetnym stosunkiem ceny do… wyglądu. Mimo lat, usportowiony Hyundai nadal wygląda rasowo i może się podobać, a osoby, które nie interesują się motoryzacją myślą, że to jakiś drogi model.
W tym wypadku mamy do czynienia z dość rzadko spotykaną w Polsce wersją po liftingu. Ten egzemplarz wyjechał z salonu w Stanach Zjednoczonych w 2007 roku (co ciekawe, z ręczną skrzynią biegów), a rok później trafił do Polski. To były piękne czasy dolara po dwa złote…
Silnik 2.7 V6, który tutaj pracuje, nie jest ani mocny (167 KM), ani nie czyni Hyundaia szybkim (8,5 s do setki). Trzeba mieć grubą skórę, by nie przejmować się licznymi porażkami spod świateł. W zamian, Tiburon oferuje ładny wygląd, sportowy styl (szyby bez ramek!) i bardzo wysoki poziom bezawaryjności. Opis w ogłoszeniu brzmi rozsądnie, cena (21 900 zł) także nie wydaje się przesadnie wygórowana.
Około dziesięcioletni samochód klasy średniej z pięciocylindrowym dieslem 2.4: przecież w tym zestawieniu to już było! No trudno, będzie znów. Tym razem po szwedzku. Czyli – podążając szlakiem utartych porównań – było spaghetti, pora na klopsiki z Ikei. Obie te potrawy są pyszne, ale każda na swój sposób.
Volvo S60 pierwszej generacji to samochód, który moim zdaniem nadal wygląda świeżo. Powiem więcej – jest ładniejszy od swojego następcy, czyli od drugiego S60. Co prawda mój ulubiony lakier do tego samochodu nosi nazwę Flash Green, ale klasyczny szary też jest ładny. Zwłaszcza w porównaniu z jasną tapicerką. Wadą tego modelu jest za to ciasnota z tyłu.
Diesel 2.4, podobnie jak w przypadku Alfy, nie grzeszy zbyt niskim zużyciem paliwa, ale przyjemnie brzmi. Nie dręczy go też zbyt wiele typowych usterek. To udany silnik. W przypadku opisywanego egzemplarza należy też docenić, że mamy do czynienia z manualną skrzynią biegów. Automat Geartronic był najsłabszym ogniwem Volvo z tych lat.
Egzemplarz z 2007 roku wyceniono na 24 500 zł. Niedawno wymieniono mu silnik (na używany), a także maglownicę. Regenerowano turbosprężarkę, wymieniono sprzęgło wraz z dwumasą i włożono nową przekładnię kierowniczą. Po takim serwisie S60 2.4D powinno jeszcze sporo pojeździć.
Czy tylko ja uważam, że uterenowione kombi mają o wiele więcej sensu, niż SUV-y? Są mniej pretensjonalne, bardziej praktyczne, a przy tym równie dobre (lub lepsze) poza asfaltem. Outback jest moim ulubionym samochodem tego typu.
Tak… wiem, że szyby bez ramek szumią. Wiem też, że archaiczny czterobiegowy automat potwornie pogarsza osiągi, a silniki typu bokser są żarłoczne. Ale Outbacka po prostu lubię. Najbardziej takiej generacji, jak opisywana.
Ten egzemplarz pochodzi z 2004 roku, czyli z samej końcówki produkcji tego nadwozia. Przypłynął ze Stanów i został poddany kilku modyfikacjom i wielu naprawom. Właściciel, jak wielu właścicieli aut tej marki, zdecydowanie wie, co ma i umie to rzeczowo opisać. Pod maską pracuje tutaj 209-konny silnik 3.0 H6. Jest to (cóż za egzotyka!) sześciocylindrowy bokser. Za sprawą wspomnianej skrzyni automatycznej, Outback nie jest szybki (100 km/h w 8,9 s). Na osłodę trzeba jednak wspomnieć, że dzięki zastosowaniu silnika typu bokser środek ciężkości tego auta jest położony nisko, co zapewnia przyjemne prowadzenie.
Inne wady? Oczywiście, są. Przede wszystkim silnik H6 jest – jak wspominałem – paliwożerny i potrafi bez problemu zużyć 16-17 litrów benzyny w mieście. Jednocześnie kiepsko nadaje się do zasilania LPG, ponieważ przy jeździe na gazie wymaga okresowej regulacji luzów zaworowych. Trzeba do tego wyjmować cały silnik, co oczywiście kosztuje fortunę i stawia oszczędności na LPG pod znakiem zapytania. Tymczasem wielu mechaników nadal na widok Subaru robi wielkie oczy.
Jeżeli to kogoś nie przeraża, niech szykuje 24 900 zł, bo tyle właśnie kosztuje biały Outback.
Czy za niecałe 25 tysięcy można poczuć się jak bohater amerykańskiego filmu? Owszem – i wcale nie musi to być komedia pomyłek.
Trudno o bardziej „filmowy” samochód, niż Ford Crown Victoria. Znamy go głównie jako radiowóz lub taksówkę. Właśnie w tej drugiej roli pojawił się na Otomoto. W żółtym lakierze i z malowaniem na nowojorską taksówkę nikt go nie przeoczy, więc może służyć jako reklama firmy. W środku widać taksometr i radio, a tylna kanapa jest pokryta łatwo czyszczącym się materiałem. Nie widać jednak ścianki oddzielającej przedział pasażerski od kierowcy – czyżby została zdemontowana? A może wcale nie jest obowiązkowa w amerykańskich taksówkach? Jeśli ktoś wie lepiej, niech wypowie się w komentarzu.
Crown Victoria to dobry pomysł nawet na auto na co dzień – policjanci, taksówkarze i… amerykańscy emeryci nie pokochaliby tego modelu gdyby nie był prosty, trwały i solidny. Owszem, silnik 4.6 V8 musi swoje spalić, ale akurat tutaj montaż LPG nie stanowi kłopotu. Może to idealny pomysł na samochód na Ubera?
Na poprzednich pozycjach tego przeglądu ogłoszeń wymieniałem samochody albo usportowione (Hyundai, Fiat, Ford ST220) albo nietypowe i ciekawe (Subaru, Crown Victoria, Alfa Romeo). Nawet Volvo do dziś może się podobać i jest na swój sposób samochodem dla indywidualisty, który chce się wyróżnić spośród tłumu Audi i BMW.
Tymczasem teraz proponuję samochód, który można znaleźć właściwie na każdym rogu. Ciągnie się też za nim image wymarzonego wozu ekipy budowlanej („bez T4 nie zrobisz kariery”). Nie jest ani sportowy ani nietypowy. Ale…
Mamy właśnie sam środek sezonu urlopowego. Przyznajcie się – czy nie wpadło wam nawet na chwilę do głowy, by kupić samochód, do którego można wygodnie spakować całą rodzinę lub paczkę znajomych, jechać na koniec Europy i nie szukać hotelu, tylko spać w aucie? Po paru małych modyfikacjach Caravelle T4 sprawdzi się idealnie.
Ten egzemplarz spełnia wymogi dzisiejszego przeglądu, ponieważ ma pod maską silnik 2.5 TDI z pięcioma cylindrami. Cena takiego auta może zaskakiwać – mówimy aż o 23 900 zł za wóz z 2000 roku. Ale nie jest tajemnicą, że T4 w dobrym stanie zaczęły już drożeć i kosztują więcej, niż mniej legendarny następca, czyli T5. Dodatkową zaletą tego modelu jest świetna dostępność części i fakt, że każdy mechanik (nie tylko w Polsce) umie go naprawiać.
PS Polecam poczytać opis tego ogłoszenia. Ciekawe, czy debato postojowe działa bez zarzutu!
To już wszystko w tym przeglądzie. Spieszmy się kupować samochody z dużymi silnikami - z roku na rok będzie ich coraz mniej.