REKLAMA

Wrastający Polonez przerobiony na doniczkę. Spontan czy akcja pod cichym patronatem miasta?

Temat przerobionego na doniczkę Poloneza stał się ostatnio powodem wielu zażartych dyskusji. Pośród gwaru komentarzy nikt nie dostrzega pewnych dziur i niedopowiedzeń w całej tej niezwykle medialnej historii. Przyjrzyjmy im się.

Polonez donica Poznań
REKLAMA
REKLAMA

Graficiarz Noriaki i sklep ro_ślinka kilka dni temu przerobili wrastającego w Poznaniu Poloneza na doniczkę. Zwolennicy upiększania przestrzeni miejskiej ścierają się z miłośnikami poszanowania cudzej własności. Zachwyt miesza się z oburzeniem. Odpowiedzialni za całą akcję cieszą się rosnącą popularnością. Nikt z ludzi mediów nie zadaje niewygodnych pytań. Pora to zmienić. Zwłaszcza że zwykli komentatorzy pragnący dowiedzieć się, jak cała sprawa wyglądała pod kątem prawno-organizacyjnym, są ignorowani przez autorów.

Czy to na pewno był spontan?

Zamiast wyrażać naszą opinię na temat samej doniczki, zastanawialiśmy się w redakcji, czy cała akcja nie była od początku ukartowana pod cichym patronatem miasta. Zarzewiem tych rozmyślań był pozytywny wpis opublikowany przez oficjalny biuletyn Poznania. Urzędowy serwis wprost pochwala czyn, który prawdopodobnie spokojnie mógłby zostać zakwalifikowany jako zniszczenie mienia. Coś tu śmierdzi.

Kolejne pytanie - dlaczego autorzy raczej niezbyt legalnego dzieła przyznają się do niego publicznie? W materiałach o wydarzeniu przewija się nawet nazwisko właściciela ro_ślinki. Dlaczego nie obawiają się konsekwencji? Auto stoi na miejscu zabezpieczonym słupkiem, a więc prywatnym - posiadającym zazwyczaj konkretnego właściciela lub chociaż najemcę. Samochód nie został w ciągu kilku lat od porzucenia odholowany przez zarządcę parkingu. Może miejsce nadal ma określonego właściciela?

Pierwsze teorie zakładały, że być może wrastający pojazd został kupiony przez autorów doniczki. Byłby to sprytny zabieg, by małym kosztem zyskać ogólnopolską sławę. W końcu o autodoniczce trąbią teraz wszystkie media. Pojawiły się też inne warianty - może auto i tak miało zostać wkrótce odholowane, ewentualnie stało się mieniem miasta po tym, jak właściciel zmarł bez spadkobierców. Wobec takiego obrotu spraw urząd zgodził się na propozycję przerobienia go na doniczkę, by promować Poznań.

Przyjrzyjmy się sensowności naszych teorii.

Z pomocą dostępnych materiałów udało nam się ustalić kilka interesujących faktów. Po pierwsze - Noriaki twierdzi, że pojazd jest porzucony od 7-8 lat. To interesujące stwierdzenie, jeśli przyjrzymy się jego zdjęciom z 2017 r. Nie wygląda na nich jak pojazd porzucony od 5 lat. Nie widać mchu ani roślin. W oponach jest powietrze. Za pośrednictwem strony UFG ustaliliśmy, że ten Polonez nie miał ubezpieczenia dopiero od 2016 r. Nie do końca jestem skłonny uwierzyć, że stoi już ponad 7 lat. To oczywiście szczegół, ale takie nieścisłości obniżają wiarygodność oficjalnej wersji zdarzeń.

Niestety nie wiemy, kiedy ktoś wybił szyby w pojeździe. Były na pewno całe w 2017 r. W marcu 2018 r. przetrwały jeszcze po prawej stronie, druga jest niewidoczna na zdjęciu. Na tym materiały się kończą. Co ciekawe, pojazd nie pozostawał w zupełnym bezruchu. Ustawienie przednich kół zmieniło się od 2017 r. Polonezy mają blokadę kierownicy. Z drugiej strony - nie jest wcale tak trudno ją zniszczyć. Prawdopodobnie jest to więc nieistotny szczegół.

Polonez donica Poznań
Zdjęcie z marca 2018 r. Tu jeszcze ma szyby z prawej strony.
Źródło: Google Street View

Co z tego wszystkiego wynika?

Zgodnie z powyższymi ustaleniami możemy wykluczyć teorię o odkupieniu samochodu. Gdyby tak było - zostałby ubezpieczony, inaczej autorzy doniczki naraziliby się na kary od UFG.

Nie da się zweryfikować informacji na temat tego, czy auto faktycznie długo stało z wybitymi szybami. Noriaki powiedział dziennikarzom Gazety Wyborczej, że Polonez od lat był otwarty i zdewastowany. My wiemy tylko, że w 2017 jeszcze był nietknięty, a w 2018 miał szyby: przynajmniej z prawej strony.

Dane z UFG pozwoliły odrzucić jedną z teorii, ale kwestia błogosławieństwa ze strony miasta pozostaje otwarta. Informacja na stronie Poznania nadal budzi podejrzenia - w końcu zrobienie autodoniczki wciąż wygląda na umiarkowanie legalny czyn. By wyjaśnić tę kwestię napisałem do urzędu miasta. W chwili publikacji tego tekstu nie otrzymałem jeszcze odpowiedzi. Zostanie tu niezwłocznie dodana w ramach aktualizacji, kiedy tylko ją otrzymam.

Najbardziej prawdopodobne wytłumaczenie.

Zostawmy na chwilę wątpliwości dotyczące roli urzędu miasta w całym zamieszaniu. Dlaczego twórcy doniczki nabierają wody w usta pytani o aspekty prawne przedsięwzięcia? Jeśli zestawimy ich zachowanie z danymi na stronie UFG oraz historią o wybitych szybach - rysuje się przed nami dość wyraźny obraz.

Najprawdopodobniej było tak: Polonez spokojnie sobie wrastał, aż ktoś wybił w nim szyby i otworzył drzwi. Wtedy zaczął się zapewne zmieniać w śmietnik i noclegownię dla miłośników tanich alkoholi. Taki stan rzeczy utrzymywał się przez dłuższy czas. To upewniło Noriakiego i ekipę ro_ślinki, że pojazdem nikt się nie interesuje. Sprawdzili w UFG, że nie ma on OC od 2016 r. Biorąc pod uwagę wartość zdewastowanego Poloneza, dawało to gwarancję, że właściciel w razie czego nie będzie się ujawniał. Kara za brak ubezpieczenia wielokrotnie przekroczyłaby kwotę ewentualnego odszkodowania. Zniszczenie mienia ścigane jest tylko na wniosek poszkodowanego, nie z urzędu. To oznaczało, że teren jest czysty. Można spokojnie robić doniczkę, bez konsekwencji.

REKLAMA

Czy faktycznie tak było? Nie możemy mieć pewności. Może wkrótce się tego dowiemy? Pozostaje też mieć nadzieję, że odpowiedź miasta nieco rozjaśni sytuację. Wierzę, że potwierdzą swoje zaangażowanie w projekt i udowodnią jego pełną legalność. Przecież urząd miasta nie pochwalałby niezgodnego z prawem czynu tylko dlatego, że wpisuje się we współczesną miejska modę, prawda?

Główne zdjęcie pochodzi z fanpage'a Noriakiego.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA