REKLAMA

Oczywiście, że będzie podatek od posiadania auta spalinowego. Jest duża szansa, że cię ominie

Podatek od posiadania samochodów spalinowych miał zostać usunięty z KPO i podawano to jako wielki sukces negocjacyjny Polski wobec Unii Europejskiej. Wygląda na to, że podatek wraca, tyle że w innej formie: dla firm i działalności gospodarczych, które mają więcej niż jedno auto.

Oczywiście, że będzie podatek od posiadania auta spalinowego. Jest duża szansa, że cię ominie
REKLAMA

O sprawie napisał Samar, którego przedstawiciele skontaktowali się z resortem klimatu i dostali odpowiedź w sprawie modyfikacji założeń podatku. Miałby on dotyczyć tylko firm i być liczony od drugiego auta wzwyż. Zatem firma mająca flotę kilkuset samochodów spalinowych albo zmierzyłaby się z nowym podatkiem, albo musiałaby wymienić wszystkie te auta na bezemisyjne, bo oczywiście od nich podatku by nie było. Biorąc pod uwagę, że ponad 2/3 polskiego rynku sprzedaży nowych samochodów to firmy, ten pomysł wydaje się sensowny. Oczywiście już w tej chwili firmy płacą opłatę emisyjną i muszą raportować ilość zużytego paliwa, tyle że progi są bardzo wysokie i dotyczą wyłącznie flot, które zużywają naprawdę dużo benzyny czy oleju napędowego – od ok. 20 tys. litrów rocznie. Nawet jeśli ktoś przejeżdża swoim autem 30 tys. km na rok przy spalaniu 7 litrów/100 km, zużywa 2100 l na rok.

REKLAMA

W nowym projekcie miałoby się to zmienić i firmy płaciłyby za każdy posiadany samochód

Zacząłem więc od razu myśleć, w jaki sposób ta opłata mogłaby być omijana. Na pewno wynaleziono by masę sposobów, takich jak: rejestracja flot pojazdów za granicą lub wynajmowanie ich od zagranicznego podmiotu. Albo – przy mniejszych firmach – pracownik dostawałby od firmy bonus na zakup samochodu prywatnego, który następnie wykorzystywałby w firmie, otrzymując zwrot za paliwo. Tym sposobem firma miałaby samochód rękami kogoś innego i byłaby zwolniona z podatku od jego posiadania. Metod jest zresztą więcej, tylko nie warto od razu ich podpowiadać.

Oczywiście w ślad za podatkiem poszłyby o wiele wyższe dopłaty do aut elektrycznych

Ma to być nawet 40 tys. zł na egzemplarz. Oczywiście z ograniczeniem dla osób fizycznych i jednoosobowych działalności gospodarczych, ale to da się obejść (magiczny skrót: B2B). Czyli z jednej strony budżet państwa byłby zasilany podatkami od spalinowych aut firmowych, z drugiej te wpływy byłyby momentalnie wydawane na nowe samochody elektryczne. Teoretycznie zyskiwałoby środowisko, w praktyce zarabialiby głównie producenci samochodów. Czasem mam wrażenie, jakby cały system podatkowy i ogólnie związany z posiadaniem czy eksploatacją auta był stworzony przez koncerny motoryzacyjne, które są jego beneficjentami.

Czytaj również:

To nie jest tak, że jestem przeciwny podatkowi od posiadania samochodów dla firm

REKLAMA

Po prostu firmy sobie z nim poradzą. Mają rozbudowane działy księgowości i optymalizacji, więc albo to obejdą, albo faktycznie masowo będą przechodzić na samochody elektryczne. Dojdzie wtedy do sytuacji, kiedy tymi dinozaurami jeżdżącymi autami spalinowymi będą zwykli obywatele. Firmy będą pławić się w wyższości moralnej, podkreślając swoją bezemisyjność, natomiast ich pracownicy będą chłostani za dojeżdżanie do pracy Pandą dwójką w gazie. W ostateczności brak podatku rocznego od posiadania samochodu dla osób prywatnych nie będzie aż taką korzyścią, jeśli tymi samochodami nie będzie dokąd jeździć, bo korporacje i koncerny motoryzacyjne z lubością wprowadzą strefy czystego transportu nawet w miastach wielkości Sieradza.

Zdjęcie główne: Pixabay - Real Work Hard

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA