W Europie powstanie nowa klasa samochodów. Producenci dostaną prezent od Unii
Unia Europejska ma sprytny plan: sprzedaż jednego małego samochodu elektrycznego będzie premiowana znacznie wyższym „kredytem emisyjnym”. To będą takie europejskie kei-cars.

Odrobinę więcej marchewki i minimalnie cieńszy kij - tak można nazwać ostatnie posunięcia Unii Europejskiej w kwestii sprzedaży nowych samochodów. Z jednej strony, zapewne głównie pod naciskiem Niemiec, poluzowano planowany na 2035 r. zakaz sprzedaży nowych aut spalinowych. Zamiast stuprocentowej redukcji emisji CO2, musi nastąpić jedynie redukcja 90-procentowa. Z drugiej jednak – ma powstać nowa klasa samochodów, których sprzedaż będzie dla producentów niezwykle opłacalna, ponieważ za każde sprzedane auto dostaną nie 1, a aż 1,3 kredytu emisyjnego. Szykujmy się więc na zalew malutkich aut elektrycznych.
Początki tego planu sięgają września tego roku
Pomysł wyszedł ze strony producentów, a Unia Europejska zareagowała pozytywnie. Wtedy nie znaliśmy jeszcze szczegółów, dziś już wiemy że sprzedaż małego auta elektrycznego ma być premiowana dodatkowymi kredytami emisyjnymi. Opracowano nową kategorię pojazdu, której oznaczenie homologacyjne brzmi M1E. To samochód osobowy w pełni elektryczny o maksymalnej długości 4,2 metra (a zatem wcale nie taki mały, raczej kompaktowy). W nową klasę M1E łapałyby się więc istniejące już na rynku pojazdy, jak Dacia Spring, Leapmotor T03, BYD Dolphin Surf, Renault 5 E-Tech, a nawet Renault 4, które w sumie jest nie tak małym samochodem. Możliwe jednak, że Komisja Europejska wprowadzi jeszcze zmiany do rozporządzenia 2018/858 w sprawie homologacji pojazdów (można je śledzić tutaj) i doda kolejne kryteria, których spełnienie będzie konieczne, aby uzyskać homologację M1E. Możliwe, że nakażą na przykład ograniczyć masę i moc tych pojazdów. Przecież Renault 4 waży ponad 1,4 tony, nie jest to „pojazd lekki”.

Plan Komisji jeszcze musi zaaprobować Parlament Europejski
Nie zdziwię się, jak zaproponują znaczące ograniczenie wielkości tych samochodów. Już teraz na rynku europejskim nie ma wcale tak wielu małych aut na prąd. Produkuje je Renault, Stellantis i Chińczycy, pomijają tacy producenci jak Volkswagen, Toyota, Hyundai-Kia, o markach premium nie mówiąc. W celu zmian preferencji nabywczych Europejczyków zasadne byłoby, żeby te samochody M1E naprawdę czymś się wyróżniały, tak jak ma to miejsce z kei-cars w Japonii. Może kupujesz auto małe, ale za to bardzo przemyślane, dużo tańsze w zakupie i eksploatacji, dużo łatwiejsze w parkowaniu. W tym brzmieniu ta propozycja nie ma specjalnie sensu, samochód mający 4,2 metra długości nie jest „mały” w rozumieniu choćby długości miejsc parkingowych.
Dla klientów oznacza to po prostu mniejszy wybór
Gamy producentów zapełnią się szybko małymi autkami elektrycznymi, często opracowywanymi wspólnie między sobą, albo wręcz wytwarzanymi na chińskiej licencji. Nie będą one od tego jakoś zauważalnie tańsze, bo jeśli mają stanowić trzon sprzedaży dla koncernów motoryzacyjnych w Europie, to będą musiały utrzymywać stosowny poziom zyskowności. Ostatecznie gama modelowa w 2035 r., nawet po poluzowaniu zakazu sprzedaży aut spalinowych, będzie składała się z samych aut elektrycznych, zwykle małych i ewentualnie gdzieś na końcu znajdzie się superdrogi pojazd spalinowy typu plug-in, albo z gatunku performance, albo dostawczak. I to tyle z naszego punktu widzenia jako nabywców.






































