Witajcie w Motoblenderze. To już trzeci w tym roku Motoblender. Ależ ten czas leci. Lecimy i my, z subiektywnym przeglądem wiadomości.

Obiecuję w tym Motoblenderze nie używać w ogóle słowa „zyskowność”.
Zaczynamy od Volkswagena. Volkswagen rozszerza na całe Niemcy program dopłat do wymiany samochodów na nowe. Dopłata do wymiany samochodu na nowe oznacza, że musisz zapłacić producentowi kupę forsy za to, żeby swój dobry, działający samochód wymienić na inny dobry, działający samochód, tyle że z nieco świeższego rocznika. Producent w swojej niezmiernej dobroci zgadza się zmniejszyć odrobinę swoją… o nie! Obciąć ułamek procenta ze swojego dochodu, żebyś to zrobił. Krzyczy przy tym o ekologii tak głośno, że zagłusza nawet klekotanie diesla na zimno.
W skrócie sytuacja wygląda tak: jeśli oddajesz swoje stare auto i zamieniasz je na nowego Volkswagena, dostaniesz rabat o bardzo znacznej wysokości, nawet do 8000 euro. Trik polega na tym, że możesz oddać tylko diesla. I zamienić go tylko na diesla. Chyba że mieszkasz w jednym z największych miast, wtedy ewentualnie w grę wchodzi także inny rodzaj zasilania. Volkswagen w komunikacie prasowym pisze wprost:
Owners of Euro 4 and Euro 5 diesel cars from any manufacturer can benefit from the exchange incentive all over Germany until 30 April 2019
Tak, oni serio uważają że ludzie mający auta z Euro 5 (2010-2015) przyjadą i oddadzą je na złom w zamian za dopłatę do nowego samochodu. A co gorsza, oni pewnie mają rację, sądząc tak. Tymczasem takie zachowanie powinno być karalne. Nie nadmierne zużycie zasobów, nie nadmierna emisja spalin jest największym grzechem współczesnego świata. Jest nim marnotrawstwo. Wyrzucane są rzeczy dobre, bo przestały się podobać, przestały być modne albo (co już najgorsze) przestały być zgodne z przepisami. To się dzieje i w motoryzacji, i w gastronomii, gdzie do śmieci trafiają tysiące ton jedzenia, bo „data ważności upłynęła”. Każdy produkt musi przecież mieć datę ważności. Samochody też w sumie powinny ją mieć, i po jej upływie byłyby utylizowane. Producenci samochodów są największymi orędownikami marnotrawstwa pod płaszczykiem ekologii, a siedzący w ich kieszeni politycy bronią ich jak ojczyzny (ojczyzny by tak nie bronili, bez obaw), twierdząc że to marnotrawstwo odbywa się dla naszego dobra.
Uważam przypadek Carlosa Ghosna za dość zabawny. Złapano prezesa jednej z największych firm na świecie i aresztowano go, oskarżając o malwersacje finansowe. Równie dobrze można byłoby złapać zebrę i oskarżyć ją o to, że jest w paski. Sensem istnienia stanowiska prezesa wielkiej korporacji są malwersacje finansowe, które z jednej strony przyniosą mu odpowiedni dochód osobisty, z drugiej strony pozwolą poprawić zy... o nie! Znowu to zrobiłem! W skrócie mówiąc: można byłoby aresztować wszystkich prezesów i biznesmenów z Fortune 500. Bez problemu znalazłyby się na nich odpowiednie paragrafy.
Dlaczego akurat Ghosn? Komu podpadł? A może jest jeszcze inaczej, może Ghosn widzi że alians Nissan-Renault-Mitsubishi raczej nie ma świetlanej przyszłości i wymyślił sprytny sposób wymiksowania się z biznesu? Ten sympatyczny, energiczny 64-latek pójdzie sobie teraz na sowicie płatną emeryturę, otrzymawszy wcześniej wszelkie stosowne odprawy. Ale biedny ten Carlos Ghosn, przez lata kleił przekręty na wielką skalę, a teraz będzie musiał resztę życia przesiedzieć na tarasie swojej willi pijąc wino i przyjmując gości – innych prezesów, polityków i celebrytów. Tam do licha, ale mi go żal!
Czyżby marka Zotye planowała wejść do Stanów?
Zotye to najlepsza chińska marka motoryzacyjna. Kopiują wszystko z tak niewiarygodną bezczelnością, że aż jest w tym jakiś urok. Macan, Range Rover, nawet jakaś Mazda – dla Zotye nie ma żadnej świętości. Są jak klocki Lepin dla Lego. Wspominam o niej, bo pojawił się nius, że Zotye opublikowało listę dilerów, którzy będą mieli pchać wozy tej marki na amerykańskiej ziemi. Amerykanie na razie ryczą ze śmiechu, tak jak w 1962 r. ryczeli ze śmiechu z nieporadnych aut japońskich, a w późnych 80. mieli bekę z Hyundaia Pony. Co zdarzyło się dalej, wspominać nie muszę.
Historia amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego to historia niebywałej pychy, rynkowego niedostosowania i pogardy dla klientów, które to przywary marki azjatyckie bez skrupułów wykorzystały przeciwko Amerykanom. Oczywiście Amerykanie do dziś niczego się nie nauczyli, więc mają wszelkie powody, aby bać się Chińczyków. W przeciwieństwie do Europy. Życzę Zotye powodzenia w Stanach. Marki chińskie robią o wiele szybsze postępy niż sądzicie, a to dlatego że bardzo mało kto w Europie ma szansę oglądać nowoczesne modele z Kraju Środka. Ja na przykład widziałem Geely Emgranda EC9 z 2017 r. i to już jest poziom, którego nie trzeba się wstydzić.
ADAC opublikował ciekawy ranking
To zestawienie, które auto jest najczystsze i najbardziej ekologiczne, tzn. zużywa najmniej energii w stosunku do swojej masy i emituje najmniej spalin. ADAC poprzyznawał tam punkty według sobie znanych kryteriów i wyszło na to, że w pierwszej szóstce jest pięć aut elektrycznych, a szósta jest Panda na CNG. Zatem jeśli bardzo nie lubisz aut na prąd, ale chcesz być eko, to musisz jeździć Pandą. Wygrał natomiast e-Golf. Ale to małe zaskoczenie, że jakiś niemiecki ranking wygrywa Golf, więc zobaczmy co ulokowało się na ostatnim miejscu tej listy. To ex aequo dwa samochody: Kia Sorento 2.2 CRDi i Ssangyong Rexton 2.2 CRDi. Z jakiegoś powodu są one mniej ekologiczne niż trzylitrowy VW Touareg TDI (tak, to ma sens) i zdobyły zero punktów we wszystkich ocenianych kategoriach. Co ciekawe, Fiat 500X 1.4 T Multiair wypadł gorzej niż Chevrolet Camaro 6.2 V8. Brzmi wiarygodnie...
Nadal Kia Sorento i Ssangyong Rexton są jednak bardziej ekologiczne niż wymiana diesla z Euro 5 na takiego z Euro 6.
Na gwiazdę motoryzacyjnego internetu wyrósł pan Ziemowit
Pan Ziemowit opisuje swoje fatalne doświadczenia z pewną firmą, której nazwa zaczyna się na N. W tej historii zastanawia mnie kilka rzeczy. W skrócie: pan Ziemowit został oszukany, ponieważ owa firma ustami swojego przedstawiciela podniosła dwukrotnie cenę usługi, którą wcześniej ustalano przez telefon. A gdy pan Ziemowit zrezygnował, czemu trudno się dziwić, zaczęło być nieprzyjemnie. Chodziło o przekładkę silnika. Właściciele firmy zażądali nagle absurdalnej kwoty za zapakowanie silnika z powrotem na busa, a pan Z zmuszony był ją zapłacić, bo przyjechał z dziewczyną i nie chciał, żeby stała się jej krzywda. Zastanawiająca jest kwota za przekładkę silnika: najpierw miało to być 20 tys. zł, a potem cena skoczyła do 40-50 tys. zł. Za przekładkę silnika?
Firma na N nie pozostała dłużna i zapowiedziała „kroki prawne”. Zawsze mnie bawią firmy, które zapowiadają kroki prawne przeciwko swoim klientom. Powinny pozywać wszystkich ludzi hurtem za to że nie korzystają z ich usług, byłoby jeszcze skuteczniej. W całej tej historii zastanawia mnie jednak postawa pana Ziemowita. Wydaje mi się, że kiedy mowa o tak ogromnych kwotach jak 20 tys. zł za swap, to raczej nie załatwia się rzeczy na twarz, tylko na kwit. Umowa, wycena itp. – to dość ważne zabezpieczenia w takiej sytuacji. Ponadto pan Ziemowit twierdzi że miał przy sobie broń: ale okazało się później, że to nóż. No to chyba dobrze, że z niego nie skorzystał, bo raczej to on miałby wtedy problemy, a nie firma na N. Wreszcie gdybym to ja znalazł się w tej sytuacji (nie 10 czy 15 lat temu, ale przy aktualnym doświadczeniu życiowym), to z wycieczki do bankomatu wróciłbym z policją, ponieważ działania podjęte przez firmę N – jeśli tak faktycznie było – są zakazane i nazywają się próbą wyłudzenia pieniędzy. Zapewne na tym zakończyłbym swoje kontakty z taką firmą.
Nadal jednak nie mogę wyjść z podziwu, że swap silnika może kosztować 20 tys. zł!
Rzecz nie pozostała bez odpowiedzi. Stanowisko firmy N można przeczytać tutaj i samemu wyciągnąć wnioski.