Wygląda na to, że ktoś wreszcie doszedł do tego, jak powinny wyglądać nowe samochody w stylu retro. Oto Memminger Roadster, czyli nowoczesna ewolucja Garbusa cabrio. Problem? Powstanie tylko 20 sztuk. Dla mnie proszę dwie.
Kłopot z nowoczesnymi samochodami w stylu retro polega na tym, że producenci muszą skorzystać z podwozi, które już mają i jedyne, na czym się skupiają, to upchanie kilku lub kilkunastu akcentów stylistycznych nawiązujących do klasyki. Nie tędy droga. To prowadzi do powstania takich koszmarków, jak Beetle z napędem na przód na bazie Golfa. Jeśli chcę samochód w stylu retro, to chciałbym, żeby jego „retro” nie kończyło się na ramkach reflektorów i kołpakach. Najwyraźniej do podobnego wniosku doszedł Georg Memming, który prowadzi w Niemczech firmę zajmującą się renowacją Garbusów na wysokim poziomie. Jakby ktoś był zdziwiony, to spieszę wyjaśnić, że Garbusy nie są już od jakiegoś czasu „śmiesznymi, starymi samochodami”, tylko przeszły do grona kosztownych klasyków. A renowacja Garbusa może kosztować i 200 000 zł. W Polsce zresztą mamy znakomitą firmę zajmującą się Volkswagenami z czasów II wojny światowej. Ale to już temat na osobny wpis – wróćmy do Memmingera.
Tak wygląda koncept Roadster 2.7 projektu Memminga:
Jest genialny. Nic na to nie poradzę. Wygląda jak Garbus-hot rod, ale bez tego obciachowego hot-roddingowego anturażu z płomieniami itp. Nie jest też jakoś przesadnie elegancki: jest do bólu niemiecki, stanowi esencję tego, do czego go zbudowano. Nie jest to moim zdaniem roadster, bo roadster powinien mieć jakiś składany dach. Raczej speedster. Nieważne. Ważne co jest ważne: wydłużono rozstaw osi, poszerzono płytę podłogową, a silnik... przeniesiono za przednie fotele. Czyli z technicznego punktu widzenia to bardziej Porsche Boxster niż Garbus. Pojemność silnika 2,7 litra też sugerowała mi, że włożono tu jednostkę z Porsche Boxstera, ale nie. To po prostu maksymalnie rozwiercony 4-cylindrowy boxer VW, tzw. Typ 4. Ponoć nie da się go powiększyć bardziej niż do 2,7 litra, ale nie wykluczam, że komuś się udało. 2,7-litrowy silnik rozwija 210 KM, a cały wóz waży 800 kg, co w dzisiejszych czasach jest trudne do uwierzenia.
„Nie ma żadnej rozrywki w kabinie, to odwraca uwagę od prowadzenia” – powiedział Georg Memming. I ma rację.
To raczej nie jest samochód do jazdy na co dzień, więc można obyć się bez radia, dotykowego ekranu, kamery cofania z widokiem 360' i temu podobnych rzeczy psujących doświadczenie obcowania z prawdziwą maszyną. Są za to hamulce przejęte z Porsche (w końcu coś z Porsche!) i specjalnie zaprojektowane wzmocnienia za przednimi fotelami, które służą zarówno jako pałąki przeciwkapotażowe (tzn. żeby nie ucięło głowy przy dachowaniu), jak i jako chwyty powietrza do silnika. Ładnie wkomponowano też tylny spoiler. Ale najbardziej podobają mi się klasyczne wskaźniki w kabinie. Wskaźniki analogowe mają w sobie elegancję, której nie zapewni żaden ekran.
To były dobre wiadomości. Teraz czas na złe.
Nie wiadomo, czy ten genialny samochód zostanie powielony. A jeśli tak, to maksymalnie w 20 egzemplarzach. Wątpię, żeby zabrakło popytu na te 20 sztuk. Obstawiam, że rozejdą się szybciej, niż panowie Memming i syn by sobie życzyli. I cena przekraczająca 100 000 euro nie będzie tu prawdopodobnie żadną barierą. Ja jednak zastanawiam się, jak ten samochód będzie rejestrowany: zapewne jako Garbus z lat 70., bo inaczej nie sądzę żeby dawało się zarejestrować coś, co nie ma nawet poduszki powietrznej kierowcy. Ale poduszka powietrzna kierowcy też swoje waży, więc w takim samochodzie jest zupełnie zbyteczna.