Donoś i zarabiaj. Nowojorczycy już to robią, a kierowcy ciężarówek chcą ich pobić
Mandat za pracujący silnik na postoju to w Nowym Jorku nawet 2000 dolarów – dotyczy to kierowców ciężarówek. Jeśli nagrasz takiego delikwenta i dostarczysz przeciwko niemu dowody, możesz liczyć na sporą nagrodę.
Najpopularniejszy mandat za pracujący silnik dla kierowców wcześniej nienotowanych to 350 dolarów, co oznacza że przy prowizji wynoszącej 25 proc. „konfident” może liczyć na wynagrodzenie równe 87,5 dolara. Wygląda na to, że niektórzy nowojorczycy zrobili sobie z tego hobby całkiem niezłe źródło dochodu. Na przykład pewien 81-latek o imieniu Paul, zamiast siedzieć w domu na bujanym fotelu i rozwiązywać krzyżówki panoramiczne, chodzi po swoim rejonie i filmuje ciężarówki przy rozładunku, których kierowcy są zbyt leniwi żeby gasić silnik i powodują zbyteczne zatruwanie powietrza. Jalopnik wspomina, że ten starszy pan zarobił w rok 64 tys. zielonych z samych prowizji od mandatów. Wspominają jednak, że musi on używać kamuflażu, np. udawać że rozmawia przez telefon i ukrywać urządzenia rejestrujące w jakiś sposób, inaczej kierowcy ciężarówek mogą być agresywni.
To ryzykowny sport, można dostać w zęby
Kierowcy ciężarówek i dostawcy nie są mistrzami koncyliacji i jak zobaczą, że ktoś ich filmuje we wiadomym celu, co będzie ich kosztowało 350 dolców lub więcej, to chętnie podejmą próbę przeszkodzenia w nagrywaniu. W reportażu panowie Eric i Ernest opowiadają, że obaj dostali już w zęby od truckerów, a jednemu nawet skradziono torbę, żeby nie mógł udostępnić swojego nagrania. Chęć zarobku jest jednak silna i „społecznicy” wymyślają różne metody ukrywania się. Nie mogą jednak kręcić bulgoczących ciężarówek z daleka, bo nagranie musi trwać co najmniej 3 minuty (chyba że w obrębie znaku gdzie stoi ciężarówka podana jest niższa wartość), a w dodatku silnik musi być wyraźnie słyszalny oraz jednocześnie na ekranie musi być widać nazwę firmy do której należy ciężarówka. Jeśli tego nie ma, to urząd miasta Nowy Jork nie może nałożyć mandatu, co w ostateczności zniechęci właścicieli flot do oznaczania swoich ciężarówek i wszyscy będą jeździli identycznymi, białymi truckami bez napisów. Być może wtedy magistrat dopuści dowód z numeru rejestracyjnego, póki co nie jest on uznawany.
Mandat za pracujący silnik na postoju był rzadkością przed rokiem 2018
Wtedy wprowadzono pilotażowy program wynagradzania obywateli za donoszenie. Z kilku zgłoszeń na rok ich liczba wzrosła do 12 000, czyli średnio 33 osoby dziennie decydują się kogoś podkablować za kilka parszywych dolców. Statystyki wskazują, że regularnych zgłaszaczy jest zaledwie nieco ponad 20 i odpowiadają oni za ogromną większość zgłoszeń, oczywiście zgarniając za to stosowne wynagrodzenie. Jeden ze zgłaszających, zresztą adwokat, twierdzi że w ciągu roku wysłał ponad 2000 zawiadomień. Czyli musiał ich wysyłać 11 na dwa dni, każde dwa dni, nawet w wigilię Bożego Narodzenia i 25 grudnia. Utrzymuje, że gdyby miasto „przerobiło” jego zgłoszenia, byłoby o 800 tys. dolarów do przodu. Ale nie każde zgłoszenie oczywiście kończy się mandatem – wiele z nich idzie do kosza bo nie widać nazwy firmy, nie słychać silnika i takie tam. Znam to aż nadto dobrze, kiedy sam zgłaszam źle zaparkowane samochody na straż miejską – wystarczy pominąć jeden detal i już zgłoszenie „jedzie do Koszalina”. A przecież w Polsce żadnej korzyści finansowej z tego nie ma. Może powinna być?
Teraz już wiecie jak kosić forsę przez zgłaszanie ciężarówek marnujących paliwo i zatruwających powietrze. Gdyby w Polsce istniała taka sama możliwość, Wojtek z „Samochodozy” byłby bogaczem!