Co prawda włoski supersamochód nie ma nadwozia ze stali nierdzewnej, ale nie przeszkadza mu to wyglądać zjawiskowo.

Samochody można dzielić na grupy według bardzo różnych kryteriów. Weźmy na tapet na przykład kwestię wyglądu - z niektórymi samochodami jest tak, że wyglądają doskonale w każdej konfiguracji, w jakiej są lub były oferowane. Inne auta muszą mieć odpowiedni kolor i zwykle też ładny wzór felg, żeby zwracać uwagę i wywoływać tzw. „efekt wow”. Jest też grupa pojazdów, które niezależnie od koloru i dodatków zawsze będą okropne i nic oprócz dużego liftingu lub zmiany generacji tego nie zmieni.
Narażę się teraz wielu osobom, ale nigdy jakoś szczególnie nie ceniłem za wygląd Lamborghini Miury. Nie zaliczam jej co prawda do ostatniej z wymienionych wyżej grup i przyznam, że „efekt wow” wywołuje ona silny, ale czy jest ładna? Moim zdaniem niekoniecznie.
W muzeum widziałem prawdziwą Miurę, w sieci i w prasie przez lata naoglądałem się setek zdjęć tych aut, w zupełnie różnych konfiguracjach kolorystycznych. Jedne były lepsze (np. zielone czy żółte), inne gorsze (a kysz z pomarańczową), ale zdecydowanie wolałbym postawić w swoim garażu np. model 400 GT, nawet pomimo specyficznej stylistyki przedniej części nadwozia.
Ale właśnie zobaczyłem coś, dla czego mógłbym zrobić wyjątek. To Lamborghini Miura P400 S bez lakieru
Daje to pewne pole do popisu tym wszystkim osobom, które pod zdjęciami srebrnych aut piszą „o, szkoda że nie pomalowali”. Tak się składa, że akurat za srebrnym lakierem na Miurze też nie przepadam, ale jednak lakier a brak lakieru to istotna różnica. Na tyle istotna, że przeklikuję się przez zdjęcia po raz czternasty w ciągu kilku minut, próbując się nasycić tym widokiem. Problem w tym jest jeden, za to spory: do tej pory na mojej liście „Samochody, które dobrze wyglądają niepolakierowane” widniała jedna pozycja i był to DeLorean DMC-12. Teraz auta w rankingu są już dwa, i to nie DMC-12 jest na pierwszym miejscu. Powiedziałbym wręcz, że sporo stracił w moich oczach, co mnie trochę denerwuje, bo jakże to tak robić takie roszady w moim świętym rankingu powstałym zaraz po pierwszym obejrzeniu „Powrotu do przyszłości” w szczenięcych latach.
Auto oczywiście nie wyjechało w 1971 r. gołe z fabryki w Sant'Agata Bolognese. Oryginalnie było szaro-białe, o czym świadczą niektóre fragmenty, z których lakieru nie usunięto (np. wnęki drzwi). Swoją drogą, że i sama historia tego egzemplarza jest bardzo ciekawa: jak informuje dom aukcyjny RM Sotheby's, auto zostało zamówione przez zamożne irańskie małżeństwo i wysłane do USA, gdzie miało zostać sprzedane przez córkę tych państwa, studiującą w tym czasie na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley.
19-latka wystawiła nawet ogłoszenie, ale w praktyce skończyło się na tym, że potem przez 2 lata jeździła sobie Miurą po Stanach Zjednoczonych, aż do czasu gdy brała udział w kolizji. Pojazd miał zostać naprawiony, ale lokalne serwisy blacharskie nie były w stanie się tego podjąć.
Ostatecznie Lamborghini Miura P400 S zostało sprzedane w 1977 r. serwisowi, który wcześniej dbał o bieżącą obsługę auta. Postarano się nawet o nowe części prosto z fabryki Lamborghini, ale naprawy nie rozpoczęto, a samochód stał w zamknięciu przez ponad 40 lat - aż do czasu kolejnej zmiany właściciela (przy okazji posiadającego też inny egzemplarz tego kultowego auta).
Lamborghini wreszcie naprawiono, co zajęło 8 miesiecy
Oprócz przywrócenia właściwego kształtu przedniej części nadwozia i pozbycia się lakieru, zajęto się też całą resztą - m.in. silnikiem, zbiornikiem paliwa, układem chłodzenia i tak dalej. W związku z powyższym, auto jest dziś w pełni sprawne i gotowe do jazdy, o czym świadczą zdjęcia.
Srebrzysta Miura 14 sierpnia będzie na sprzedaż w Monterey w Kalifornii
Dobra wiadomość jest taka, że nie ma tu ceny minimalnej. Nieco gorsza jest natomiast taka, że dom aukcyjny spodziewa się, że Lamborghini sprzeda się za jakieś 1,8-2,2 mln dol., tj. 6,9-8,4 mln zł. Sprawia to, że raczej będę musiał przeprosić się z DeLoreanem i to jego postawić kiedyś w garażu - będzie trochę taniej.