Koniec testów busa na Morskie Oko. Wykazano dwa dziwne problemy
Wojny o przewozy na Morskie Oko ciąg dalszy. Właśnie zakończono trwające dwa tygodnie testy elektrycznych busów, które miałyby przewozić turystów do jednego z najpiękniejszych miejsc w Polsce.
Testy elektrycznych pojazdów są jednym z punktów porozumienia między dorożkarzami a obrońcami praw zwierząt. Odbywały się one na trasie z Palenicy Białczańskej do samego jeziora Morskie Oko, a o ich rozpoczęciu informowała nawet minister klimatu i środowiska Paulina Henning-Kloska. Pojazd wykonała polska firma Automet.
Więcej o elektryfikacji przeczytasz tutaj:
Pod górkę dawał radę
Jak mówi Zbigniew Kowalski z Tatrzańskiego Parku Narodowego w rozmowie z Polską Agencją Prasową:
Przez ostatnie dwa tygodnie przewoziliśmy osoby z niepełnosprawnościami, które o własnych siłach nie mogły dotrzeć nad Morskie Oko. Auto sprawdziło się dość dobrze, jeżeli chodzi o akumulatory, bo pełne ładowanie wystarczyło nawet na sześć kursów. Przystąpimy w kolejnych dniach do podsumowania szczegółowego testów i opracujemy wszystkie uwagi kierowców.
Kierowca, który jeździł pojazdem, powiedział PAP, że ten ma silnik o mocy 78 kW i dobrze radzi sobie w górskim terenie. Bus ma też system odzyskiwania energii przy zjeździe - przy jednym kursie z góry przybywało 4 proc. energii. Pełne naładowanie energii pozwalało natomiast na pokonanie trasy sześciokrotnie. Mimo pozytywnych ocen wydajności, podczas testów wyszły na jaw inne wady zgłaszane przez testerów.
Problem numer jeden - wózki inwalidzkie
Przeprowadzane testy wykazały brak dostatecznej ilości miejsca dla wózków inwalidzkich. Mianowicie pan Zbigniew Kowalski z Tatrzańskiego PN twierdzi, że obecność tylko jednego takiego miejsca nie jest wystarczająca. No i jedna rzecz jest tutaj zastanawiająca. Może to ja czegoś nie zauważam, ale czy dorożki konne mają takie miejsca w ogóle? Wiem, jak wyglądają wozy jeżdżące do Morskiego Oka, ale nigdy nie widziałem takiego, który miałby jakąkolwiek przestrzeń na wózek inwalidzki. Zatem jedno przygotowane miejsce to już jest postęp.
Problem numer dwa - hałas
A raczej jego brak. Kierowca narzekał, że turyści nie słyszeli jadącego pojazdu (szczególnie podczas deszczu), gdyż jak to elektryk, poruszał się bezszelestnie, nie wydając nawet tętentu kopyt. Przez to musieli wystawiać głowę przez okno i mówić, żeby zrobili miejsce dla busa. Z uwagi na lokalizację na terenie Parku Narodowego nie mogą oni używać klaksonu.
Chodzi tutaj o lokalnych mieszkańców tatrzańskich lasów. No i jest to kompletnie zrozumiałe - nie chcemy drażnić fauny kakofonią czegoś, co dla zwierzaków pewnie brzmi jak trąby jerychońskie. Ale jest też jedno „ale”. Nie musimy przecież montować do zwykłego busa syren okrętowych - wystarczy łagodny, nieinwazyjny dźwięk. Przykładowo na niektórych parkingach piętrowych montuje się głośniki, z których lecą odgłosy drapieżnych ptaków, żeby zbłąkane gołębie czy wróble grzecznie sobie odleciały. Ewentualnie, żeby kierowca nie musiał się wychylać za każdym razem, niech go wyręczy elektroniczny asystent - taki jak ci, którzy w autobusach miejskich wyczytują następny przystanek. Wystarczy spokojne „przesuńta się, hej” i turysty, co idą na własnych nogach, przesuną się, hej.
Jest jeszcze czas na poprawki, gdyż ten pojazd nie jest jeszcze rozwiązaniem ostatecznym - to zaledwie pierwsza z serii propozycji. W czerwcu testowany będzie elektryczny pojazd towarowy, który będzie można ewentualnie dostosować do przewozów pasażerskich, zaś na początku lipca na szlaku zobaczymy elektryczny bus pasażerski.