Kia Stinger może nie mieć następcy. Przejdzie lifting i zrobi miejsce modelom elektrycznym
Koreański model walczy z Alfą Romeo Giulią o tytuł „najlepszego samochodu, którego nikt nie chce kupić”.
Gdy pojawiła się na rynku, to było COŚ! Sportowo stylizowany liftback z turbodoładowanym V6 o pojemności 3,3 litra, 366 KM mocy i napędem na obie osie, albo na tylną oś w wersji z silnikiem 2.0. Zachwycali się nim wszyscy, porównywano go BMW serii 3, ba podobieństw do niego dopatrywano się nawet po premierze 8 Gran Coupe. Wszyscy chwalili Kię za odwagę i wprowadzenie nietuzinkowego samochodu, który stał w opozycji do obowiązujących trendów na zmniejszanie pojemności skokowej nawet w dużych modelach marek premium. Murowany sukces!
W kwietniu 2018 r. szef strategii produktowej amerykańskiego oddziału Kii stwierdził, że przyjecie modelu na rynku było fenomenalne. Dodał nawet, że nie wyklucza możliwości pojawienia się kolejnych odmian modelu, co zapoczątkowało falę spekulacji, że może Koreańczycy poszerzą gamę silnikową, może nawet o V8 GDi z topowego modelu Kii – K900. Gdyby tak się stało Stinger mógłby w Europie próbować zająć miejsce wycofywanego u nas Lexusa GS, z wersją GS F włącznie.
W portfolio Kii ten model był czymś naprawdę wyjątkowym.
Tylnonapędowe sedany kojarzymy raczej z BMW, czy Mercedesem, które muszą swoje kosztować, podczas gdy cena Stingera startowała z okolic 150 tys. zł. Oczywiście z silnikiem 2.0 o mocy 245 KM, ale trzeba pamiętać, że mówimy o nieźle wyposażonej limuzynie wpasowującej się wymiarami między BMW serii 3 i 5. Skrajnie inną od pozostałych modeli w gamie koreańskiego producenta, kojarzonego raczej z miejskimi autami i co najwyżej Cee’dami SW służącymi w Policji.
Niestety, nie da się finansować działalności z zachwytów.
Ci, którzy wydają pieniądze na pojazdy tego rodzaju, woleli jednak spożytkować je gdzie indziej. Na amerykańskim rynku, który miał być idealnym miejscem do sprzedawania Stingera, w 2018 i 2019 r. model utrzymał solidną, przedostatnia pozycję w gamie Kii, zostawiając za sobą tylko Cadenzę. W 2020 r. wszedł z zapowiedzią liftingu, w marcu w Korei ktoś wypatrzył testowe egzemplarze i wygląda na to, że odświeżony model pojawi się w Korei w połowie tego roku.
Ale to może być ostatni raz, gdy Kia zaprezentuje coś nowego w Stingerze.
Rozczarowujące wyniki sprzedaży w poprzednich latach i słaby początek w 2020 r. według koreancarblog.com mogą sprawić, że Kia nie zdecyduje się na wprowadzenie kolejnej generacji tego modelu. W Stanach zamiast Stingera klienci wolą bardziej luksusowego Genesisa G70, w Europie nie przyjęła się nawet korporacyjna Optima, droższy od niej, ale wciąż nieprestiżowy Stinger też nie jest w stanie na poważnie walczyć z kupowanymi w niedrogim finansowaniu modelami Audi, BMW i Mercedesa. W 2018 r. wybrało go na naszym kontynencie 3,8, a w 2019 r. 3,6 tys. klientów. 2020 r. zaczął z wynikiem 164 szt. w styczniu i 140 w lutym. A potem przyszedł wirus.
Bardzo możliwe, że Kia pójdzie śladem Renault.
Skoro po ćwierć wieku produkcji Francuzi rozważają możliwość ubicia Megane, Koreańczycy mogą mieć mniej skrupułów z zakończeniem produkcji mniej zasłużonego modelu. Szczególnie, że 366-konne V6 nie pomaga w obniżeniu średniej emisji CO2 w Europie, a za moment zacznie przeszkadzać również w USA.
Wiadomo nawet, co mogłoby go zastąpić.
Rolę halo-cara, czyli modelu, który mógłby przyciągać uwagę do marki może stać się, a jakże, elektryczny SUV, będący produkcyjnym wcieleniem konceptu Imagine by Kia, zaprezentowanego wiosną 2019 r. podczas targów w Genewie. Oczywiście w dużo bardziej stonowanej postaci, imponującego zasięgiem na jednym ładowaniu, poziomem zaawansowania systemów wspomagających kierowcę i możliwościami, jakie daje podłączenie do internetu.
Napęd na tylną oś? Mocne V6? Po co? Klienci pokazali, że już ich to nie interesuje. Co najwyżej polską drogowkę, która tak na marginesie kiedyś inwestowała w Alfy Romeo. Czyżby przynosiła producentom pecha?