Kupiłem dziwny samochód, a potem wrzuciłem w niego worek pieniędzy. Oto cała historia mojego Hyundaia Grandeura
Chciałem zrobić coś głupiego – i zrobiłem. Na początku tego roku kupiłem samochód Hyundai Grandeur 3.3 LPG. Nigdy mnie nie zawiódł, zawsze zapalał i dojeżdżał, a mimo to okazał się workiem na pieniądze bez dna. Teraz, kiedy najpoważniejsze awarie już są naprawione, chcę zakończyć ten rozdział.
Znacie pewnie tę sytuację, że już czegoś nie chcecie i jedyne, o czym marzycie, to żeby ta rzecz już zniknęła. Nawet gdyby ktoś ją ukradł, albo spadł na nią meteoryt jak w serialu „Klan”, wszystko jedno – byleby zakończyć już tę sytuację i pójść dalej ze swoim życiem.
Nie ukrywam, że chciałem kupić jakiś głupi samochód po sprzedaży swojego Mercedesa W140. Planowałem zakup Kii Opirus, ale nie byłem w stanie znaleźć żadnego rozsądnego egzemplarza. Uznałem jednak, że Hyundai Grandeur to prawie to samo. Też jest duże, koreańskie, niepopularne i z mocnym V6 napędzającym przednie koła. Niestety, upatrzony przeze mnie egzemplarz sprzedał się, zanim zdążyłem po niego pojechać. I to był ten moment, w którym popełniłem największy błąd, bo uznałem, że skoro jedna transakcja mi się nie udała, to teraz już „muszę coś kupić”.
Mój Grandeur był wystawiony tylko na Facebook Marketplace
Wprawdzie zupełnie nie rozumiałem co mówi sprzedający, ale uznałem że wycieczka do Biłgoraja to świetny pomysł, zwłaszcza że nigdy nie byłem w tym mieście. Na miejscu okazało się, że sprzedający jeździ tym autem od ośmiu lat. Wprawdzie Hyundai miał parę drobnych wad, ale był w pełni sprawny i wydawał się względnie łatwy do ogarnięcia. Po niemrawych negocjacjach cenowych z mojej strony auto trafiło w moje ręce i bez problemu dojechało do Warszawy.
Żartuję, problemy pojawiły się już przy sprzedaży
Konkretnie były to problemy z dokumentami. Nie bardzo chce mi się opowiadać o co chodziło, w każdym razie było absolutnie pewne, że następne badanie techniczne skończy się wynikiem negatywnym, ponieważ nie było dokumentu homologacji na butlę LPG. Tym jednak postanowiłem zająć się później, a to dlatego, że goniła mnie już konieczność innych napraw.
Na początek poszła tylko wyjąca rolka napinacza paska wielorowkowego (drobiazg) i ogarnięcie hamulców, bo jedno koło się grzało. A nie, przepraszam - to była druga kolejność, bo zupełny początek to wymiana klamry pasa bezpieczeństwa kierowcy. W starej coś się złamało i przestała działać, udało mi się jednak kupić identyczną, nawet pod kolor wnętrza. Muszę powiedzieć, że powrót do Warszawy z Biłgoraja z niezapiętym pasem to straszne doświadczenie.
Jeździć, obserwować
Kiedy zniknęło rzężenie rolki paska wielorowkowego, usłyszałem że skrzynia biegów wyje. Wcześniej dźwięk ten nie był słyszalny, bo zagłuszała go rolka. Pojechałem więc do zakładu zajmującego się regeneracją automatycznych skrzyń biegów. Mechanik przejechał się autem i stwierdził, że wycie występuje tylko na 3. i 4. biegu, a ustaje na piątce. Warsztat opuściłem z diagnozą: one tak mają, nie ma sensu tego robić, jeśli skrzynia działa płynnie. A w tej kwestii rzeczywiście nie mam temu autu nic do zarzucenia – jeździ jak hybryda, zmiany biegów są całkowicie niewyczuwalne.
Miałem w planie po prostu słuchać głośniej radia, ale radio w postaci chińskiego ekranu 2DIN musiałem wymontować, ponieważ popsuło się w nim główne pokrętło głośności. Radio pogłaśniało się bez żadnej kontroli, a z taką usterką jeździć się nie da, bo można spanikować gdy podczas trudnego manewru nagle z głośników ryknie Zenek Martyniuk na cały regulator.
W międzyczasie udało mi się uzyskać „kwit” na butlę LPG
Z tym też było śmiesznie, bo wprawdzie instytucja wydająca duplikaty homologacji, czyli TDT, mieści się tuż koło mnie, ale po pierwsze we wniosku trzeba podać mnóstwo danych, w tym np. pojemność butli (nie znałem), po drugie zaś odbiory dokumentów odbywają się tylko w absurdalnych godzinach typu 14:45-15:45. Raz byłem punkt 15:45 i osoby wydającej duplikaty już nie było, bo poszła do domu. Cała ta instytucja wygląda, jakby wyjęli ją wprost z PRL. Ale przynajmniej mogłem już z uniesioną przyłbicą jechać na badanie techniczne, które o dziwo Grandeur przeszedł śpiewająco (poza tym, że popsuły się spryskiwacze reflektorów). Diagnosta nawet zwrócił uwagę na zupełny brak rdzy, co w starych Hyundaiach nie jest takie oczywiste.
Cały czas odwlekałem jednak zajęcie się głównym problemem
Nie, nie chodziło o kontrolkę „Check engine”, która losowo pojawiała się co jakiś czas. Zrzuciłem to na karb długotrwałej jazdy na LPG. Udało mi się nawet stwierdzić, że samochód wciąż ma oryginalne katalizatory.
Podstawowy problem polegał na chrobotaniu z łańcucha rozrządu przy uruchamianiu na zimno. Trwający kilka sekund dźwięk pracy przy luźnym rozrządzie był przerażający i w mojej głowie rysowały się czarne scenariusze przeskoczenia lub nawet zerwania łańcucha. Nie było łatwo znaleźć mechanika, który podjąłby się konkretnej diagnozy, a już w szczególności gdy zdawali sobie sprawę, że do tego celu trzeba wyjąć silnik. Uznałem jednak, że albo to zrobię, albo będę cały czas jeździł z niepokojem, że coś jest nie tak.
W końcu trafiłem na mechanika z zacięciem do trudnych spraw. Nie powiem złego słowa na jego pracę: rzeczywiście wyciągnął silnik i zmienił sporo rzeczy. Wymienił pompę oleju (miała rysy na bieżni), założył nowe łańcuchy, napinacze i ślizgi, poskładał wszystko i...
I dalej było tak samo, więc rozłożył silnik po raz drugi
Auta nie miałem przez trzy miesiące, bo mechanik musiał zebrać siły, żeby wymienić wszystko jeszcze raz. Oczami wyobraźni widziałem już ten rachunek, jaki przyjdzie mi zapłacić za całą tę operację. Miałem jednak nadzieję, że pięciocyfrowa kwota inwestycji w końcu sprawi, że auto będzie odpalało jak należy, tzn. bez hałasu łańcucha rozrządu. Pogodziłem się, że to będzie kosztować, ale cieszyłem się na nadchodzący dzień odbioru.
Tyle że nic nie poszło tak, jak miało pójść. Samochód odebrałem, ale z tym samym problemem. Postawcie się w takiej sytuacji: zlecacie dużą naprawę auta, czekacie kilka miesięcy, płacicie połowę wartości pojazdu i dostajecie samochód, który jeździ dokładnie tak samo i ma ten sam nawracający problem z rozrządem. Mechanik rozłożył już ręce, powiedział że więcej zrobić się nie da, a ja musiałem zapłacić, bo w końcu miałem naoczne dowody, że wszystko co miało być wymienione – było wymienione na nowe.
Był to moment zwrotny, w którym zniechęciłem się do tego wozu
Kolega namówił mnie, żeby pojechać do znanego w internecie mechanika i youtubera - Profesora Chrisa z Białegostoku. Z początku nie chciałem, ale uznałem że nie jestem w stanie już nic więcej stracić na tym poza pieniędzmi i dwoma dniami życia. Zawiozłem więc Hyundaia do „Manchesteru Północy”, gdzie spędził kolejne dwa miesiące. Profesor Chris nakręcił z nim dwa odcinki – w pierwszym dokonał diagnozy problemów z silnikiem, w drugim zabawił się w Horatio Caine'a z CSI-Miami i doszedł do tego, dlaczego przez cały czas było tak źle, mimo że wszystkie elementy były nowe.
Pierwsze podejrzenie padło na napinacz łańcucha rozrządu, czyli syndrom „nowe z pudełka, a już zepsute”. To horror każdego mechanika, ale sytuacja okazała się być jeszcze dziwniejsza. Po prostu trzeba było wysunąć dalej zapadkę blokującą łańcuch w pozycji naciągniętej. Nie byłoby to konieczne, bo przecież przy nowym rozrządzie łańcuch jest naciągnięty sam z siebie, dopiero z czasem dochodzi do jego rozciągnięcia i poluzowania. No to dlaczego nowy rozrząd jest już luźniejszy niż powinien? Tu właśnie profesor Chris mógł wykazać się swoimi zdolnościami motoryzacyjno-śledczymi. Zauważył, że ten silnik przechodził w przeszłości remont i ten remont był wprawdzie wykonany dobrze, ale wiązał się ze splanowaniem (zeszlifowaniem) głowicy o 0,25 mm i bloku o 0,25 mm. Czyli cały naciąg łańcucha rozrządu skrócił się o 2 x 0,5 mm, bo koło napędu wałka zbliżyło się do koła napędu łańcucha na wale korbowym. Dlatego łańcuch był nadmiernie wyciągnięty i grzechotał.
Po naprawie u profesora Chrisa grzechotanie zdarza się nadal, jeśli auto stoi przez dłuższy czas. Jeśli jest używane codziennie, to problem występuje w minimalnej postaci, trzeba się wsłuchać żeby usłyszeć ten moment powstania dziwnego dźwięku – tyle, że odpowiadają za niego raczej koła zmiennych faz rozrządu, o czym też prof. Chris mówił w swoim filmie.
Opowiem Wam jeszcze o radiach, bo to też jest dobra historia
Ostatecznie mam do tego samochodu trzy radia: pierwsze to to, które było zamontowane w momencie sprzedaży, czyli „samo się pogłaśnia kiedy chce”. Drugie to oryginalne radio Hyundai z modelu Sonata, które nie pasuje do deski rozdzielczej, bo jest za duże. I trzecie to oryginalne radio Hyundai z modelu Grandeur, na które wydałem 500 zł i ono owszem włącza się, i nawet gra, tyle że ekstremalnie cicho, a ja nie mam pojęcia na czym polega problem. Jest podłączone do oryginalnej wtyczki, działa nawet sterowanie z kierownicy, ale zachowuje się tak, jakby potrzebowało zewnętrznego wzmacniacza. Ostatecznie więc jeżdżę z dziurą w desce rozdzielczej o rozmiarze 2DIN.
Jak jest teraz?
Nadal podtrzymuję, że nigdy nie miałem tak szybkiego i świetnie brzmiącego auta jak Grandeur. Zużywa zaskakująco mało LPG – mieści się w 11 litrach w trasie, w mieście spalanie to ok. 13,5 l/100 km. Auto jeździ znakomicie, wróciłem nim ostatnio z Białegostoku w ciszy i komforcie. Ale to nie znaczy, że jest w idealnym stanie. Na razie nie udało mi się opanować spryskiwaczy reflektorów. Poddałem się z radiem. Zamek centralny tylko się otwiera, ale nie chce się zamykać, chociaż czasem ma lepszy humor i się zamyka. Check engine dalej się świeci, podobno sonda jest do wymiany, ale też już mi się nie chce. Po prostu straciłem serce do tego auta.
W życiu miałem już ok. 50 samochodów, planuję jeszcze mieć kolejne 50 zanim umrę. Wiadomo, że nie wszystkie mogły okazać się strzałami w dziesiątkę, choć większość moich zakupów była albo udana, albo bardzo udana (Starlet, wszystkie Mercedesy, Renault Kangoo, FSM Cinquecento). Grandeur okazał się po prostu nie dla mnie, więc chcę się już go pozbyć, nawet jeśli będzie się to wiązało z dużymi stratami finansowymi. Nie ma co tego rozpamiętywać i szlochać nad straconą forsą. Spodziewam się, że ten wóz będzie jeszcze długo jeździł, bo ogólnie jest w niezłym stanie, poza denerwującymi drobiazgami – ale też spodziewam się, że trudno będzie znaleźć na niego amatora. Chociaż sądzę, że cena uczyni cuda, a ja mam w tej kwestii niskie wymagania.
(gdyby ktoś chciał taki wspaniały pojazd, to niech pisze: [email protected])