Wjechałem Hyundaiem Santa Fe na 2042 m n.p.m. i karmiłem niedźwiedzia. Samochód też był fajny
Do oferty Hyundaia w Polsce właśnie dołączył najnowszy Santa Fe. Z tej okazji pojechałem nim na Trasę Transfogaraską, żeby spytać przydrożne niedźwiedzie, co o nim sądzą. Misie były „na tak” i SUV przypadł im do gustu. Jeden z nich nawet wsiadł do środka, ale o tym za chwilkę.
Podobno są takie rzeczy w życiu, które trzeba zrobić. Jedni mówią, że trzeba postawić dom i zasadzić drzewo, a inni, że trzeba jeździć nowym Hyundaiem Santa Fe. Ja wam powiem, że trzeba przejechać przez rumuńskie góry drogą Transfogaraską i karmić po drodze niedźwiedzie. Mnie udało się zrobić kilka z tych rzeczy na raz i nie było to stawianie domu.
Najnowszy Santa Fe to piąta odsłona rodzinnego SUV-a z Korei
Od strony stylistycznej jest to rewolucja. Za kwadratowe linie tego samochodu odpowiadają europejscy projektanci. Podobno Hyundai zatrudnił ekipę Niemców i dał im wolną rękę. Dzięki takiemu posunięciu nowe auta z Seulu wyglądają coraz odważniej i po prostu lepiej. Santa Fe nie jest tutaj wyjątkiem ze swoim nadwoziem, które wygląda, jak gdyby było odrysowane od ekierki. Pozostaje pytanie, czy projektanci inspirowali się wyglądem aut z gamy Land Rovera, ale niech każdy oceni to sam.
Pudełkowate nadwozie mierzy 4830 mm przy rozstawie osi wynoszącym 2815 mm. Zwróćcie uwagę, że szerokość 1900 mm jest bardzo podobna do wysokości równej 1780 mm - gdybym narysował prostokąt o takich bokach, to byście pomyśleli, że to kwadrat. Te cechy pozwoliły na zaprojektowanie potężnej tylnej klapy i wygospodarowanie mnóstwa miejsca dla pasażerów i bagaży (pojemność bagażnika wynosi 711 litrów).
Wspomnianej przestrzeni jest w kabinie mnóstwo i do tego auta śmiało mogą przymierzać się posiadacze Karty Dużej Rodziny. Oferowane są trzy konfiguracje naprawdę wygodnych foteli. Podstawowa ma 5 miejsc w dwóch rzędach. Rodzinna ma dodatkowy trzeci rząd wyjmowany z podłogi bagażnika (rozkładanie jest dziecinnie proste). Najbogatsza odmiana Calligraphy ma sześć miejsc. Pierwszy i drugi rząd mają po dwa pojedyncze, elektrycznie sterowane fotele.
Jednak sama przestrzeń byłaby niczym bez odpowiedniej jakości wykonania. Hyundai sprostał temu zadaniu bez kompleksów. Materiały są niezłe, nie ma niedoróbek ani niechcianych trzasków. Jedyna uwaga to taka, że tylne nadkola mogłyby być lepiej wyciszone. Pasażerowie drugiego i trzeciego rzędu czasami słyszą szum tylnych opon oraz okazjonalnie pracę zawieszenia. Z przodu problem nie występuje.
Jak to jeździ?
Na zniszczonych i krętych rumuńskich drogach Santa Fe poradziło sobie świetne. Dziury i krawężniki pokonuje knockoutem w pierwszej rundzie, a i zimą poradzi sobie genialnie dzięki napędowi na cztery koła. Co ważne jest to prawdziwy napęd na obie osie z wałem i tylnym mostem (a nie napęd na przód i silnik od pralki z tyłu). Nie wiem, jak konstruktorom udało się zmieścić te komponenty, jednocześnie zachowując prawie płaską podłogę we wnętrzu, ale dokonali tego.
Pamiętajcie jedynie, żeby nie skupiać się zbytnio na tym, co Hyundai podaje na temat kątów natarcia, czy głębokości brodzenia. Santa Fe to pojazd o charakterze outdoorowym, ale nie jest to terenówka. Wspomniany napęd na obie osie nie ma mechanicznych blokad lub reduktorów, ale jest kontrolowany cyfrowym mózgiem. Można wybrać tryby błoto, śnieg lub kamienie. Chciałem zrobić efektowny wykrzyż do zdjęć i próbowałem wspiąć się jednym kołem pod wzniesienie. Jakoś się udało, bo elektronika uratowała honor Santa Fe, ale szybko zrozumiałem, że to nie jest przeprawówka. Jak chcecie luksusową, pełną terenówkę, to musicie dołożyć pół miliona zł i polecam wtedy Mercedesa Klasy G.
W Polsce Hyundai oferuje dwie wersje silnikowe
Obie mają benzynowy, turbodoładowany silnik 1.6 wspomagany jednostką elektryczną. Odmiana 215-konna to klasyczna hybryda. Taka maszyna przyśpiesza od zera do 100 km/h w 9,6 sek. i pojedzie 180 km/h. Za ok. 20 tys. złotych dopłaty można zdecydować się na mocniejszą odmianę PHEV o mocy prawie 250 KM. Taki pojazd przyśpiesza do setki w 9,3 sek. (prędkość maksymalna - 180 km/h), ale występuje tylko w wersji Platinium z napędem na obie osie.
Dla porównania „zwykła hybryda” ma 5 poziomów wyposażenia oraz napęd 2WD lub 4WD. Oba silniki przyzwoicie radzą sobie z 2-tonowym kolosem. Tzn. nie ma tutaj mowy o jakimś zapierającym dech w piersiach przyśpieszeniu, ale na co dzień jest ok. W zamian samochód zużywa bardzo rozsądne ilości benzyny. W naszym teście, który zawierał wjazd górską drogą na ponad 2 tys. metrów ponad poziom morza, Santa Fe zużył średnio 7,2 litra na każde 100 km. Jeżeli w miejskich korkach będzie podobnie, to chylę czoła. Niestety nie udało nam się tego rzetelnie sprawdzić, bo woleliśmy spędzać czas z niedźwiedziami w górach.
Zanim o niedźwiedziach, to jeszcze dwa zdania o elektronice. Samochód ma 12,3-calowy ekran nawet w najtańszej wersji i jego menu działa bardzo dobrze. W testowanym egzemplarzu Platinium mieliśmy nagłośnienie marki Bose. Prywatnie jestem entuzjastą wszystkiego z logo Bose i tutaj również się nie zawiodłem, ale... wcześniej koreańska marka korzystała z nagłośnienia marki Krell i ono było wyśmienite. To, co grało w poprzednim Santa Fe, bardzo przypominało nagłośnienie studyjne, a teraz jest jak to w Bose - dużo miękkiego basu i wycofane wysokie tony.
Niedźwiedzie i Trasa Transfogaraska
Skoro już jesteśmy przy niedźwiedziach to musze powiedzieć kilka słów o Górach Fogaraskich. Dla mnie możliwość przejechania Trasą Transfogaraską była marzeniem, odkąd obejrzałem odcinek Top Gear nakręcony m.in. właśnie tam. Teraz mogę śmiało powiedzieć, że ta droga jest nawet lepsza niż to, co zobaczyłem w najlepszym programie telewizyjnym świata. Widoki zapierają dech w piersiach, nawierzchnia jest kompletna i choć dziurawa, to wcale nie taka najgorsza - jestem z Łodzi i tutaj jest grubiej. A możliwość spotkania przy drodze niedźwiedzi, które niczym Miś Jogi czekają na kanapkę z piknikowej wyprawki, jest niesamowita.
Miałem przy sobie jabłko oraz banana i próbowałem nakarmić jednego z tych słodziaków, ale w porę dostałem po łapkach od organizatora - nie wolno, a więc karmiłem, ale nie nakarmiłem. Nie wolno również zapraszać misiów do samochodów, ale że ja sam wyglądam jak miś, to nagrałem, jak próbuję się wcisnąć do trzeciego rzędu Santa Fe.
Jak podsumować nowego Hyundaia Santa Fe?
Świadomość, że za niecałe 200 tys. zł można wyjechać z salonu tak dobrze wyglądającym autem segmentu D SUV (kiedyś takie gabaryty miał E SUV), wywołuje u mnie podziw. Bo ja postrzegam Santa Fe jako spełnienie młodzieńczych marzeń wielu klientów w okolicach 40-stki. Kilkanaście lat temu, ci ludzie, jeszcze jako młodziutcy dorośli napatrzyli się na prężące muskuły nowości w stylu Mercedes ML oraz BMW X5. Postanowili sobie wtedy, że kiedyś będą takimi jeździć i w 2024 r. realnie rozpatrują zakup pojazdu tej klasy. Z tym że dziś GLE oraz X5 rozwodniły się w zalewie SUV-ów i jedynym ich wyróżnikiem pozostaje logo, oraz wysoka cena. Hyundai pokazuje, że za połowę ceny można mieć naprawdę atrakcyjny wóz.
Więcej naszych testów samochodów marki Hyundai: