Klasyki, pałac na kołach i najlepsza kolorystyka Porsche, jaką widziałem. Oto drugi dzień targów we Frankfurcie
Dziś było trochę spokojniej. Nie biegałem już za gorącymi premierami, więc miałem czas, by odetchnąć i odwiedzić te hale, na które wczoraj zabrakło mi czasu. Wiecie co? Były ciekawsze.
Już od kilku osób dziś słyszałem, że tegoroczny salon we Frankfurcie może być tym ostatnim. Wielu narzeka też, że „to już nie to samo, co kiedyś” i że targi w tym roku są wyjątkowo skromne. Rzeczywiście, premier było relatywnie mało. Tych interesujących: jeszcze mniej. Ale to nie znaczy, że w ogóle nie było ciekawie. Oto kilka smaczków i zdjęć z hali z samochodami klasycznymi.
Ale zaczniemy od prototypów.
Skoro to targi, nie mogło zabraknąć udziwnionych, przedziwnych aut koncepcyjnych. Przybyszy z kosmosu nie było wiele: może kosmitom trudno jest uzyskać wizę do Niemiec?
Najciekawiej pod tym względem było na stoisku Audi. Modele sportowe nie były niczym ciekawym – ot, kolejne wariacje na temat tego, jak mogłoby wyglądać kolejne R8, gdyby tylko komuś opłacało się je zbudować. Ale koncept auta terenowego AI:TRAIL Quattro… to było jakieś!
Po pierwsze, spójrzcie tylko na te koła. No cóż, bardzo mi przykro, Land Roverze, ale Defender raczej się przy nich chowa. Po drugie, można by zadać sobie pytanie „Gdzie są reflektory”? Już lecą.
Co mam na myśli? Zamiast klasycznego oświetlenia, mamy tu… drony. Tak – drogę przed tym Audi oświetlają lecące drony. To dopiero fantazja! No i można mówić, że jedzie się z prędkością światła…
Miły dla oka był też prototyp Mercedesa Silver Arrow EQ, czyli czegoś, co jest nową (i elektryczną) interpretacją legendarnej Srebrnej Strzały. Swoją drogą, stoisko Mercedesa było bardzo efektowne. Miało kilka pięter, było urządzone w ogromnej i niezwykle wysokiej hali, bardziej przypominającej amfiteatr niż halę targową. Nie mogłem się tylko oprzeć wrażeniu, że było tam więcej show niż treści. Aut było… właściwie niewiele.
Idźmy do hali z klasykami.
Na szczęście nie jest daleko, więc będziemy iść tylko jakieś 10 minut. Po drodze możemy zajść do Volkswagena, bo podają tam currywurst. No i kartoflaną zupę w kolorze polskiego chłodnika. Jedliście kiedyś coś takiego? Całkiem niezłe.
Jeśli chodzi o halę o nazwie „IAA Heritage”, zdecydowanie rządzą w niej Mercedesy. Relatywnie niewiele było młodych klasyków w stylu SL-a R129 czy nawet R107. Zdarzały się całkiem nowe Brabusy i wariacje na temat klasy G… ale najwięcej było Gullwingów, czyli Mercedesów 300 SL. Nie mam pojęcia, ile warte były łącznie, ale na niektórych z nich były karteczki z cenami. Oscylowały wokół 1,5 miliona euro. To była droga hala…
Co ważne, do Gullwingów można było sobie spokojnie podejść i dokładnie je pooglądać. Stwierdziłem, że czerwona tapicerka jest ładna, ale ta w kratkę – jeszcze lepsza.
Jeśli chodzi o młode klasyki: patrzcie na to Porsche.
Co do Porsche: to druga najsilniej reprezentowana marka w klasycznej części targów. Dominowały całkiem zwyczajne 911 G-Modell czy 964. Ale najlepsze było to 993. Nigdy nie widziałem takiej konfiguracji… choć w tym akurat nie ma niczego dziwnego. To jedyny egzemplarz na świecie.
Miętowo-pistacjowy lakier to nie wszystko. To Turbo S ma też absolutnie unikalną kolorystykę wnętrza. Jest cudowne! Zastanawiam się tylko, kto je wymyślił. Ekscentryczny muzyk? Artysta? Projektant mody? A może szalony (i szalenie bogaty) księgowy?
Dalej też było ciekawie: mogłem jeszcze raz się zastanowić, czy gdybym był np. znanym jazzmanem w latach 70. wolałbym jeździć Ferrari Daytoną czy Lamborghini Miurą. Nadal nie wiem. Chyba wziąłbym oba.
Było też kilka osobliwości.
O Amphicruiserze, czyli o Toyocie Land Cruiser, która została powiększona na tyle, że wygląda jak z krainy gigantów, a w dodatku może pływać, oddzielny wpis napisał już red. Koziar.
Tuż obok stał Rinspeed Yello Talbo z 1996 roku. Jest jednocześnie piękny i brzydki. Wygląda tak, że mógłby spokojnie powstać w garażu jakiegoś polskiego konstruktora aut ślubnych. Choć wtedy byłby jednak gorzej wykonany. Tak naprawdę stworzono go we współpracy z muzykami z zespołu Yello. Wyceniony został na 125 tysięcy euro, co wydaje się rozsądną ceną, jak za taką dawkę ekscentryczności.
W rogu hali umieszczono stoisko firmy, która sprzedaje domy na kołach. Choć „dom” to chyba zbyt skromne określenie jak na to, co tam widziałem. Co ciekawe, nawet tutaj nie zabrakło zabytkowego Mercedesa.
Taki pojazd na bazie Mercedesa Actrosa kosztuje niemal 900 tysięcy euro. Ostatnio jestem specjalistą od kamperów, ponieważ spędziłem trzy noce na pokładzie Forda Transita Nuggeta, czyli konkurenta dla Volkswagena Californii (tekst wkrótce). Mogę więc wydać profesjonalną opinię na temat tego wozu: jest świetny, ale nie wiem, po co ktoś miałby to kupić w Europie. To równie praktyczne rozwiązanie, jak przyczepienie kółek do normalnego domu. Chociaż gdybym mieszkał np. na bezkresnym, kazachskim stepie…
Wracając jeszcze do kwestii młodych klasyków…
Lata 90. były we Frankfurcie nieco zaniedbane, ale za to było sporo aut z początku XXI wieku. I dobrze! Na rynku aut klasycznych istnieje pewna zależność: górka cenowa obejmuje zwykle te samochody, o których za młodu marzyło aktualnie wzbogacające się pokolenie. Dlatego dzisiejsi 40-latkowie kupują auta z lat 80. i wczesnych 90, nabierające wartości szybciej niż prędkości.
Na moje pokolenie czas dopiero nadejdzie (na mnie, z całą pewnością, też). Co wtedy zdrożeje? Chociażby Porsche Carrera GT, Bugatti Veyron i Mercedes SLR, czyli gwiazdy pierwszej dekady nowego tysiąclecia. Już teraz są bardzo drogie, ale uwierzcie mi – to jeszcze nie koniec.
Mogłem więc popatrzeć na Carrerę GT.
Bardzo mi się to podobało, choć muszę też przyznać, że Alfa Romeo 8C jest jeszcze ładniejsza. Też tam była.
Był też Veyron, choć stanowił część większego stoiska prezentującego dzieje marki Bugatti. Miał więc obok siebie dużą (i co najmniej tak samo wartościową) konkurencję. Swoją drogą, Veyron im jest starszy, tym ładniejszy mi się wydaje.
Później pochodziłem po innych halach.
Przy wejściu do jednej z nich w charakterze reklamy stało coś takiego. Doskonale, hasło #zawszegratem najwyraźniej przekroczyło granice. Jak to będzie po niemiecku?
Potem stwierdziłem, że ekranozę, która zagościła w aucie marki Byton, należy określić wyłącznie jako „OSZALELI DO RESZTY”.
Obejrzałem też Polestara 2, który podobno wcale nie próbuje być crossoverem, ale wygląda trochę jak podniesiony liftback. Czyli dziwnie. Tak czy inaczej, warto zauważyć, że jego system multimedialny został opracowany przez Android Automotive. To oznacza, że w samochodzie nie znajdziecie obecnie żadnego systemu, który byłby w obsłudze bliższy smartfonowi. Bawiłem się nim i jest dobry. Z polskiego (czyli mało elektrycznego) punktu widzenia najważniejsze jest to, że prawdopodobnie wkrótce trafi do nowych Volvo. Polestar będzie u nas egzotyką.
Na koniec zobaczyłem jeszcze bardzo drogie Ferrari i bardzo taniego Piaggio Portera rozwożącego żarcie. Takie targi to ja lubię!
Chciałbym napisać, że nie mogę doczekać się kolejnych. Ale pewnie ich już nie będzie. Trochę Skoda.