Kilka dni temu zadebiutował nowy Ford Puma. Ma pod maską tylko superoszczędny silnik benzynowy 1.0 – a i tak pali o wiele za dużo wobec norm, które wkrótce wejdą w UE.

Od 2020 r. średnia emisja CO2 dla samochodów osobowych w Unii Europejskiej ma wynieść 95 g/km. Oznacza to zużycie paliwa na poziomie 4,1 l/100 km. Producenci wytwarzający mniejsze samochody dostaną niższy limit (np. Fiat), a ci którzy robią większe auta – wyższy (np. Mercedes). Nie bardzo rozumiem dlaczego i co to ma wspólnego z walką przeciw ociepleniu klimatu, ale tak zadecydowała Unia, więc kimże jestem, aby z tym dyskutować.
Przez chwilę wydawało się, że produkcja mniejszych i oszczędniejszych aut to jakaś droga ucieczki od kar
Wydawało się. Producenci dokonali już downsizingu, ale w starciu z nowymi normami pomiarowymi, czyli Real Driving Emissions, downsizing trochę poległ. Właśnie nowy Ford Puma jest tego znakomitym przykładem. Samochód skonstruowany z użyciem wszelkich najnowszych technologii pozwalających obniżać spalanie, z superoszczędnym silnikiem 1.0 EcoBoost nadal zużywa dużo za dużo paliwa. Zastosowano w nim oczywiście wynalazek, który ostatnio wrócił w glorii i chwale, a był popularny w latach 50. – dynamostarter, który teraz nazywa się „belt-driven integrated starter generator”. Wspomaga on przyspieszanie, odpowiadając za 9-procentowy spadek zużycia paliwa – przynajmniej według oficjalnego komunikatu Forda.
I co?
I nic. Nadal spalanie nowej Pumy jest radykalnie zbyt duże. 5,4 l/100 km dla wersji 125 KM i 5,6 l/100 km dla wariantu 155-konnego. Większość klientów powie „no te 5,5 l/100 km to dobry wynik, nie przeszkadza mi jeśli samochód tyle pali” – tyle że nikt nie pyta klientów o zdanie, bo trzeba zmieścić się w limicie 95 g/km. Pumie się to kompletnie nie udaje – emituje od 124 do 127 g/km. Czyli… jeśli nie uda się obniżyć emisji innymi sposobami, to szykuje się kara. Kara za małego crossovera z silnikiem 1.0. Zwróćcie uwagę, że to jest rodzaj samochodu, który jeszcze dosłownie rok-dwa lata temu był proponowany jako ekologiczna alternatywa dla cuchnącego diesla. Ale teraz i to nie wystarczy.
To tak, jakby ktoś ustalił limit czasu na przebiegnięcie 100 m na 8 sekund. Najszybsi zawodnicy świata osiągają 9,6-9,9 s i normalni ludzie patrzą na to jak na jakieś kosmiczne osiągnięcie, a tu ciach, dajemy limit 8 sekund, kto się nie zmieści, ten może się zwijać do domu i jeszcze zapłacić karę za to, że się tak ślimaczy. A i nie zapomnijmy, że musi zmieścić się w limicie 8 sekund, niosąc jeszcze dwie ciężkie torby z obowiązkowymi elementami wyposażenia. Samochody spalinowe nie mają żadnej szansy zmieścić się w limicie 4,1 l/100 km, choćby nie wiem co. Moim zdaniem można je zaorać i to od dziś.
2755 euro
Tyle wyniesie kara dla słabszej wersji Pumy za nadmierną emisję CO2. To 11 700 zł. O tyle droższy będzie ten samochód, ponieważ jest zbyt paliwożerny. No trudno, takie czasy, katastrofa klimatyczna, musimy robić co w naszej mocy. Oczywiście tylko w Europie, reszta świata… no cóż.
Natomiast ostatnio wpadłem na to, co się stanie, kiedy faktycznie już w UE samochody się zelektryfikują i średnia emisja CO2 spadnie do jakiegoś bardzo niskiego poziomu, typu 30 g CO2/km. Otóż wtedy najprawdopodobniej komisarze zaczną dochodzić, z jakiego źródła pochodzi prąd do ładowania pojazdów elektrycznych i będą wyliczać emisję CO2 na tej podstawie. Jeśli jakiś kraj będzie wykorzystywał węgiel do produkcji prądu, którym ładowane są samochody, to dostanie lokalne, krajowe emisje CO2 dla samochodów elektrycznych. I tym sposobem jakiś elektryczny samochód w Polsce będzie emitował 120 g/km, a we Francji czy w Szwecji – 0 g/km. A potem nałoży się kary…