Nie rozumiem kamperów, a zwłaszcza kamperów na osobówkach. Ale ten jest kuszący
Kiedyś nawet nagrałem o tym film: nie rozumiem na czym polega urok jazdy kamperem. Łączy on w sobie wszystkie złe cechy domu i samochodu.
Kamper w sumie ma mało miejsca, wszystko leży jedno na drugim i trzeba się uciekać do wielu sprytnych zabiegów, żeby jakoś się do niego upchać. Z przestronnością normalnego pokoju w hotelu, schronisku, motelu i tak dalej nie może się równać w żaden sposób. Z drugiej strony kamper to ogromny, powolny, niezbyt zwrotny, paliwożerny i stosunkowo hałaśliwy pojazd. Mamy więc produkt, który jest za mały na dom, ale za duży na samochód. Serio nie czaję gdzie jest ten urok…
Ewentualnie jeszcze mogę pojąć przerabianie busa na kampera. W końcu większość busa to przestrzeń ładunkowa lub do przewozu osób, zwykle mamy płaską ładownię i sporo miejsca żeby zabudować te wszystkie kuchenki, łóżeczka, umywaleczki i inne kamperowe badziewie, czyli wszystko dwa razy mniejsze niż normalnie powinno być, bo przecież musi się zmieścić na pace. Jedyny ewentualny sens mają kampery typu integralnego.
Ale już robienie kampera z auta typu pickup zakrawa na lekkie szaleństwo. Najpierw jest bardzo długa maska silnika, potem niesłużąca niczemu szoferka, przeważnie ciasna i klaustrofobiczna, a potem zabudowa o maksymalnie absurdalnym kształcie wyglądającym jak kask z daszkiem i wodogłowiem. Równie świetnym pomysłem byłby montaż koszyczka na zakupy do roweru szosowego S-Works za 49 999 zł albo zabudowanie sobie kampera na kiprze od wywrotki, skutkiem czego powstałby kimper (nie mylić z Gimperem), a o poranku specjalnie zaprojektowana aplikacja unosiłaby wannę, wysypując pasażerów z łóżka na ziemię. To by było jakieś.
Tymczasem oto kamper na Fiacie Fiorino
Ale nie tym aktualnym, tylko tym starym, czyli drugiej generacji – w rzeczywistości Fiorino II było dostawczym Uno. Czy wiedzieliście, że wszystkie dostawcze Fiaty nazywają się od pieniędzy? Dukat, dublon, floren, pens i talent – to wszystko nazwy dawnych monet. Nieważne, wiedza bezużyteczna. Na sprzedaż jest Fiorino z zabudową kamperową. W malutkiej plastikowej budce mieści się stolik, przy którym nie da się usiąść, bo nie ma co zrobić z nogami oraz (w górnej części) łóżko zbyt krótkie, żeby spać na nim bez ryzyka spadnięcia. Do tego mamy obowiązkową kuchenkę, lodóweczkę i szafeczki, a najlepsze są te wąskie drzwi – tak wąskie, że niektóre torby i walizki mogą nie chcieć przez nie przejść. Nie wspominając o ludziach wyposażonych w wystający brzuch.
Słowem, wszystko jest tu bez sensu. Cały ten projekt w swoim założeniu to zmarnowana praca, to keczup na torcie i motoryzacyjny nonsens. Ale właśnie to mi się w nim podoba. Oczekuję od moich samochodów nie tylko tego, że będą mnie wozić, ale także tego, że będą (uwaga, anglicyzm) „conversation-starters”, czyli że dzięki nim będę mógł z kimś porozmawiać, poznać jakichś ludzi, a może znaleźć podobnych świrów – czyli że będą pełnić jakieś funkcje społeczne, co uważam ogólnie za niezwykle istotną część motoryzacji. Samochody mają nie tylko nas wozić, ale mają także sprawić, że będziemy ze sobą rozmawiać. A tę funkcję Fiorino kamper pełniłoby znakomicie.
Zdjęcie główne: Wikimedia commons, free photos & art