Po przeczytaniu założeń włoskiego projektu dopłat do zakupu samochodu uznałem, że świat stanął już zupełnie na głowie. Nie dość, że Włosi mają najwięcej aut na 1000 mieszkańców w całej Unii, to jeszcze rząd będzie hojnie dopłacał im do wymiany tych aut na nowe, ponieważ arbitralnie uznał, że są one za stare.
Każdą najprostszą rzecz i każdy przejaw normalnego życia da się przedstawić jako „problem, którym trzeba się zająć”. Wychodzisz na ulicę, jedzie tramwaj - no to jest problem, bo ktoś kiedyś wpadł pod tramwaj. Obok buda z kebabem - to problem, bo nieładny zapach, kiepsko opłacana praca imigrantów, no i wspieranie przemysłu mięsnego. I tak dalej. Jednym ze zmyślonych problemów współczesnego, rozwiniętego świata jest to, że samochody są za stare. We Włoszech na przykład średni wiek pojazdu wynosi 11 lat i 7 miesięcy, jak podawał w zeszłym roku dziennik La Repubblica. Czyli na dziś przeciętny włoski samochód to rok produkcji 2012, i to wliczając wszystkie klasyki – czyli spełnia normę Euro 5. To jest problem.
Trzeba „rozruszać gospodarkę”
Rozruszanie gospodarki ma polegać na tym, żeby ludzie kupili sobie coś, czego nie potrzebują. Jeśli masz auto z roku 2012, to raczej nie trzeba go wymieniać, jest zapewne w pełni sprawne i dobre. Oczywiście rząd włoski w osobie Giorgii Meloni nie ma zamiaru zmuszać ludzi, żeby wyrzucali auta z Euro 5 na złom. Plan jest o wiele bardziej rozbudowany, a kwoty ewentualnych dopłat – szokujące z naszego punktu widzenia. Dodam tu od razu, że we Włoszech w roku 2023 sprzedało się aż 1,566 mln aut, ale to oczywiście nadal dużo za mało. Każdy dorosły obywatel powinien raz w roku kupić nowy samochód.
Mają go do tego skłonić megadopłaty, które opisał Corriere della Sera
59 tys. zł lub 13 750 euro rządowej dopłaty do samochodu brzmi jak szaleństwo. Ale tyle właśnie ma dołożyć rząd – lub raczej koncerny motoryzacyjne, które ten manewr finansują – w przypadku, gdy ktoś zdecyduje się zezłomować auto z Euro 2 i zastąpić je samochodem elektrycznym o wartości do 30 tys. euro (nowym). Przy zezłomowaniu wozu z Euro 2 i wyborze nowego samochodu hybrydowego do 45 tys. euro będzie można otrzymać od 5 do 10 tys. euro, a w konfiguracji Euro 2 - złom ---> nowe auto spalinowe z CO2 poniżej 135 g/km, dopłata ma wynosić do 3 tys. euro. Ale to jeszcze nie koniec. Rząd ma również dopłacać do „leasingu socjalnego”, czyli umowy wynajmu długoterminowego samochodu spełniającego normy ekologiczne (elektryczny, hybryda albo < 135 g CO2/km) na minimum trzy lata, przy spełnieniu nieznanych jeszcze innych kryteriów. Innymi słowy, będzie można bardzo tanio jeździć nowym wozem i jeszcze w dodatku nie martwić się o jego odsprzedaż.
To wszystko jest nienormalne
Rząd nie dopłaca mi do wymiany telefonu, laptopa, ubrań, butów. Czemu rząd miałby dopłacać do tego, żeby ludzie wymieniali samochody? To ich sprawa czym jeżdżą i na co ich stać. Od wymiany auta na nowe nie staną się zamożniejsi. Jeśli ktoś jeździ autem z Euro 2, to znaczy, że może sobie pozwolić na utrzymanie takiego wozu – czy pozwoli sobie na utrzymanie nowego „elektryka” za 30 tys. euro?
Z dopłat nie wynika absolutnie nic dobrego, bo działają w absurdalny sposób: korporacje zarabiają tak dużo pieniędzy, że mogą dać je rządowi, aby ten sfinansował dopłaty do nowych samochodów. Potem oczywiście podniosą ceny aut o wartość dopłaty – bo czemu nie? I ostatecznie na tym zarobią. A za parę lat wszystko powtórzą, i znów złotousty rzecznik rządu powie słowami prezesa koncernu, że samochody są za stare i trzeba rozruszać gospodarkę. Jeśli wielki biznes mówi, że trzeba rozruszać gospodarkę, to znaczy, że po prostu chce wyrwać więcej pieniędzy od zwykłych ludzi. Czy brzmię jak populista? Być może. Czy cały plan na dawanie ludziom pieniędzy, żeby kupowali auta, jest chory? Z pewnością. Jest jeszcze chorszy, gdy zdamy sobie sprawę, że rząd tworzy strefy czystego transportu głównie po to, żeby skłonić ludzi do kupowania nowych aut, do których daje dopłaty.
Dopłaty są jak narkotyki
Kiedy planowane dopłaty się skończą, to znowu rynek się załamie, bo kto miał kupić, ten kupił w trakcie ich obowiązywania. I wtedy przedstawiciele rządu powiedzą, że jest problem, i że trzeba rozruszać gospodarkę.
Czytaj również: