Kolega właśnie kupił używany samochód. Oby wszytko skończyło się pomyślnie, bo kilka czerwonych flag zignorował i moje rady też. Nie bądźcie tacy jak kolega.
Ze zdziwieniem obserwuję, gdy sprzedający lub kupujący używany samochód nie wie o istnieniu stron typu "historia pojazdu". Kręcę głową, gdy ktoś pokazuje mi w roli "transakcji życia", jakiś zbiór handlarskich sztuczek. Nie trzeba zaawansowanej wiedzy z zakresu mechaniki samochodowej, że odpuścić sobie niektóre pojazdy. Czasy się zmieniają, możliwości rosną, a ludzie uparli się z tego nie korzystać.
Żeby nie tracić czasu na pseudo okazje, nie wspominając o pieniądzach, nie trzeba się nawet ruszać z domu. Wystarczy poświęcić trochę uwagi sprawom, które mogą niepokoić, lub zwyczajnie kasować takie auta ze swojej listy obserwowanych. Nie ignorujmy czerwonych flag.
Czerwona flaga to nie dowód ostateczny
Czerwona flaga może oznaczać, że istnieje problem. Nie musi oznaczać, że z autem jest coś nie porządku. Może trzeba się nad czymś mocniej pochylić, a może faktycznie lepiej dać sobie spokój. Po prostu jej nie ignorujmy.
Auto możemy przekreślić dużo wcześniej, zanim dojdziemy do sprawdzania grubości lakieru, porównywania dat produkcji szyb, czy opon, albo poszukiwania śladów niefabrycznego malowania. Oto moje propozycje czerwonych flag przy zakupie używanego samochodu. Nie jest to na pewno zamknięty zbiór, bo ludzka fantazja nie zna granic. Nie każda flaga to też gwarancja kłopotów, ale lepiej nie działać w trybie "nie chce mi się już szukać, na pewno nie będzie tak źle, to nic nie znaczy".
Nie dam VIN i nie dam nic
Wprawdzie historiapojazdu.gov.pl nie przynosi wszelkich odpowiedzi, ale może być dobrą podstawą, by sprzedającemu zadać jakieś pytanie. Jak pisałem na początku, wciąż spotykam osoby, które nie wiedzą, że mogą za darmo uzyskać podstawowe informacje o samochodzie. A że podając jedną informację mniej, mogą to samo zobaczyć w aplikacji mObywatel to już chyba nie wie nikt.
A szkoda. Jeśli sprzedawca ukrywa VIN, w jego miejscu w ogłoszeniu wstawia "XXX" lub nie chce podać, bo mu VIN ukradną, może być... no nie wiadomo jak. Niech poda ten VIN po prostu i dane konieczne do sprawdzenia. To żadna łaska.
Z drugiej strony, gdy sam sprzedawałem auto, w końcu przestałem podawać te dane zainteresowanym od ręki. Najpierw niech wykażą minim zainteresowania pojazdem. Jeśli jedyna komunikacja z potencjalnym klientem ograniczała się do pytania "za ile pójdzie" i "daj pan VIN" to nie dawałem. Może być różnie.
Jest współwłaściciel, ale nie będzie problemu
Zawsze i to najlepiej na początku rozmowy ze sprzedającym, należy zadać pytanie, kto jest wpisany jako właściciel w dowód rejestracyjny. Czy na pewno jest to osoba, która sprzedaje ten samochód i jest to ta, z którą rozmawiamy? Na hasła "jest współwłaściciel, ale nie będzie problemu" reagujmy alergicznie. Ostatnio widziałem sytuację, gdy jeden ze współwłaścicieli sprzedał auto dwa miesiące później niż drugi. Komuś najwidoczniej się zapomniało o współwłaścicielu i trzeba było sprawę odkręcać.
Nie mówię już o skrajnych sytuacjach, gdy ktoś, dysponując dowodem osoby zmarłej, spróbuje nam sprzedać auto cioci, by nie stanowiło problemu w postępowaniu spadkowym.
Umowa z właścicielem auta
To jest twórcze rozwinięcie poprzedniego punktu i jeden z klasyków handlu używanymi autami. Chyba teraz rzadziej stosowany. Sprzedający auto przedstawia umowę podpisaną przez właściciela, w której nie ma słowa o nim... o sprzedającym, czyli o człowieku, który wystawia auto na sprzedaż.
Biorą auto w taki specyficzny komis. Sprzedającemu dają całą umówioną kwotę, spisują umowę, ale nie wpisują kwoty i sami się nie podpisują, ani nie umieszczają w umowie swoich danych. Zabierają auto, szukają następnego nabywcy i on ostatecznie znajduje się w umowie. Czasami praktycznie bez wysiłku udaje im się w ten sposób zarobić. Nabywca w przypadku problemów może pisać na Berdyczów, bo "sprzedawcy" nie ma w umowie.
Sprzedaż tuż po negatywnym wyniku badania technicznego
To może nic nie znaczyć, a może znaczyć wszystko. A najczęściej, że komuś już nie opłacało się naprawiać samochodu i wolał oddać je za niską cenę handlarzowi. Ten naprawił je na oryginalnych częściach z ASO, z zachowaniem należytej staranności i absolutnie nie tak, żeby było jak najtaniej i wystawił na sprzedaż dalej. Może faktycznie tak być, że komuś nie chciało się wymieniać linki od hamulca ręcznego i postanowił sprzedać dobry samochód. Nie możemy tego wykluczyć, ale może lepiej dopytać o szczegóły.
Niższa kwota w umowie
Szczególnie jeśli proponuje to sam sprzedający. Kupujący czasami o to proszą, bo chcą zapłacić mniejszy podatek od czynności cywilno-prawnych. Nie warto w to wchodzić. Gdyby przypadkiem tak się stało, że chcemy zwrócić auto i odzyskać pieniądze, na piśmie mamy poświadczoną tylko niższą kwotę. Pomijam tutaj nawet istnienie sprawy karno-skarbowej. Jeśli z propozycją wpisania niższej kwoty wychodzi sprzedawca, to flaga nie jest już flagą, tylko pulsującą czerwonym światłem lampką.
Klima tylko do nabicia
Są dwie podstawowe zasady w przypadku sprawdzania układu klimatyzacji. Jeśli zastanawiasz się, czy klimatyzacja działa, chłodzi, to ona nie działa. Druga jest taka, że jeśli nie działa, to nigdy nie jest to tylko kwestia nabicia układu czynnikiem. To hasło, że wystarczy tylko "nabić klimę" jest najczęściej dalekie od prawdy.
Układ bez czynnika degraduje szybciej. Nawet jeśli pierwotnie czynnik faktycznie się skończył, choć trzeba się naprawdę postarać, by tak się stało, to mógł ulec faktycznemu uszkodzeniu. Kto normalny jeździ z nienabitą klimą i z jakich przyczyn? "Klima się skończyła" oznacza, że układ jest nieszczelny, a naprawa jest droga.
U nas zawsze przechodziło badanie techniczne
Po samochodzie widać, że może mieć problem z przejściem okresowego badania technicznego. Może mieć na przykład reflektory w wariancie na USA. Sprzedający mówi, że to żaden kłopot, to przechodziło przeglądy bez problemu. Ale my nie mieszkamy w Parzęcicach Kościelnych, gdzie diagnostą jest nasz szwagier. W innym mieście, na innej stacji kontroli pojazdów, pojawi się kłopot.
Zdjęcia złej jakości, zdjęcia złe
Przez złą jakość zdjęć rozumiemy wszystko. Obcięte kadry, słabą jakość, ale też zdjęcia niepokazujące wnętrza pojazdu, czy zdjęcia na lawecie. To wszystko powinno wzbudzić nasze wątpliwości, szczególnie w przypadku, gdy umieszcza je osoba zajmująca się sprzedażą aut używanych zawodowo. Czyli dotyczy to większości ofert na portalach ogłoszeniowych.
Jeśli czegoś nie ma zdjęciu, to ktoś nie chciał tego pokazać. Jest to bardziej prawdopodobne niż to, że zapomniał wykonać fotografii, choć i tak może się zdarzyć.
Dawanie zadatków, zaliczek i w ogóle zostawianie pieniędzy sprzedawcy
Może się tak zdarzyć, że wyrazimy zainteresowanie autem, ale sprzedający poprosi o pozostawienie zaliczki. Może też nazwać ją zadatkiem. Warto pamiętać, że są to dwa różne pojęcia, inaczej uregulowane w prawie. Podnieceni zostawimy mu pieniądze, bo to przecież taka okazja, żeby ktoś nie sprzątnął nam jej sprzed nosa. Nie pomyślimy, że na rynku wtórnym okazji praktycznie nie ma, a szczególnie okazji wiszących w ogłoszeniach, a w szczególnej szczególności okazji wiszących długo. Okazje to się rozprowadza między znajomymi. Wystawia się samochody, których ktoś już nie chciał.
Zostawienie pieniędzy sprzedawcy to zablokowanie własnych decyzji i przekreślenie czasu na namyślenie się. Na pewno zadaliśmy już wszystkie pytania sprzedającemu? Na wszystkie już odpowiedział? I czy nabił już tę klimę, tak jak obiecał, czy dopiero nabije za nasze pieniądze?
Ta lista czerwonych flag powinna być dłuższa. Wystarczy wykonać kilka telefonów, albo obejrzeć kilka używanych pojazdów, by dopisać kolejne punkty.