Potężny zlot we Francji z okazji 100-lecia Citroena. Relacja bez pomysłu, ale ze szczęką na podłodze
Będę szczery – na większości wydarzeń motoryzacyjnych jestem znudzony po około godzinie zwiedzania, bo po prostu nie ma już czego oglądać. Dlatego zlot z okazji 100-lecia Citroena w La Ferte-Vidame był dla mnie absolutnym szokiem.
Miał być jakiś błyskotliwy pomysł na relację. Coś, co was skusi by kliknąć. Problem w tym, że rozmach wydarzenia mnie zmiażdżył, rozjechał i zostawił wgniecionego w pole pod La Ferte-Vidame. Jestem teraz jak zawieszenie hydropneumatyczne bez płynu, leżę i nie wstaję. Nie da się tego upchnąć w jeden pomysł.
Zazwyczaj moje relacje z takich wydarzeń sprowadzają się do 5/6/10 najciekawszych/najgorszych samochodów. Cyk, fuch, można iść na fajrant. I tak napisałem więcej niż kol. Mikołaj w pierwszej wersji pewnego tekstu. Dłuższych nikt nie czyta. Z La Ferte-Vidame tak się nie da. Pierwszy raz naprawdę zabrakło mi dnia by obejrzeć wszystko. Nie było szans bym zmieścił się w jednym materiale ze wszystkim co robiłem i doświadczyłem.
Nie mam zamiaru liczyć ile aut umieściłem w tekście. Było ich zbyt wiele, zbyt ciekawych, by selekcjonować. Tak, np. 100 aut to byłaby dobra przynęta na kliki, ale gdybym pokazał wam wszystkie warte uwagi samochody ze 100-lecia, to serwery Autobloga by się spaliły. Także na koniec wyróżnię tylko te najbardziej zmęczone. Ile można patrzeć na idealne lakiery.
Francuska organizacja.
Mój udział w wydarzeniu w La Ferte-Vidame zaczął się na wariackich papierach. Dojazd miejsce został zorganizowany tak, że kiedy odbierałem plakietkę Presse dowiedziałem się, że moje obiecane jazdy klasykiem po torze testowym Citroena w zasadzie już trwają od 10 minut.
Po przejażdżce miałem jakieś 2 godziny do umówionych wywiadów z ważnymi ludźmi. Przyszła pora by pozwiedzać. W pobliżu ruin pałacu, między zbiornikami wodnymi, znajdowała się polana. W porządku, dzień jak co dzień, łąka samochody, jestem na zlocie. Tam CX-y, tu kilkadziesiąt SM-ów...
Chwila, co? Co tu robi 20 czy 30 Citroenów SM stojących jeden obok drugiego. Ja się zazwyczaj podniecałem na widok jednego, a tam stał ich cały sektor. Panowie nonszalancko wymieniali w jednym bezpiecznik. Jakbym widział camping Złombolowy, tylko Polonezy zostały zastąpione przez francuskiego klasyka z silnikiem Maserati. Zawiasy szczęki zaczęły mi się rozregulowywać. Co dalej?
Nie ma miękkiej gry.
CX-y. CX-y wszędzie. We wszystkich smakach. Turbo, GTI, diesel, benzyna, 3 osie, laweta - proszę bardzo. W Polsce bym się cieszył na widok jednego. Tutaj stało ich... nie wiem w zasadzie ile, ale mnóstwo. Dalej przyszła pora na XM-y, były jakieś BX-y, gdzieś w kącie całkiem świeże C6 czy Xsary. Spore pole youngtimerów, które samo w sobie byłoby już bardzo porządnym zlotem.
Także wystawa przy wejściu do oficjalnego namiotu Citroena dawała radę. Kilka szeregów najciekawszych pojazdów z historii marki z fenomenalnym 2CV, które objechało kulę ziemską, jeśli wierzyć napisom na nim. To był dopiero początek. Zastanawiałem się gdzie są wszystkie DS-y, które mijaliśmy pod drodze do La Ferte-Vidame. Poszedłem się napić do namiotu dla dziennikarzy i przy okazji usłyszałem, że okolica gdzie znajdę starsze Citroeny to prawdziwa miazga. To była prawda.
Wypłynąłem na suchego przestwór oceanu. Wóz nurza się w Citroenach...
Wiem, że ta parafraza jest nieśmieszna, ale nie potrafię inaczej opisać tego co zobaczyłem, kiedy minąłem namioty handlowe i strefę gastronomiczną. Morze klasycznych Citroenów. Przedwojenne, wyprodukowane tuż po wojnie, 2CV, wszystkie ustawione w rzędach, rocznikami. Nie dało się ich nawet objąć wzrokiem. To wgniotło mnie w ziemię. Zaorało. Posadziło na mnie zboże i zebrało ziarna.
Jak się dowiedziałem, w wydarzeniu wzięło udział 4,5 tys. pojazdów. Wierzę. Nigdy nie widziałem tylu zabytkowych samochodów naraz. Nie byłem w stanie obejrzeć każdego, który mi się spodobał, bo zwyczajnie nie miałem dość czasu. Dosłownie biegałem z miejsca na miejsce, by jak najwięcej zobaczyć i uwiecznić.
W zasadzie to już nie chcę chodzić do muzeów. Tutaj ludzie przyjechali na kołach lepszymi furami niż te stojące na wystawach. Obok wielkiego pola najstarszych Citroenów znajdowało się kolejne, niewiele mniejsze. Wypełniały je same DS-y, poustawiane już bez większego ładu. Trochę jakbym trafił na plac złomowiska, tylko wypełnionego zabytkowymi Citroenami, w większości w świetnym stanie.
Nie ma nudy.
Gdyby komuś nie wystarczyło samo oglądanie stojących aut, to co rusz można było trafić na spontanicznie odbywające się pokazy i atrakcje. W jednym miejscu kilku miłośników Citroena na czas rozbierało i składało 2CV. Inni ogołocili DS-a z poszycia i tak jeździli.
Po terenie zlotu kręcił się też 2CV przerobiony na mobilny basen i Mehari z kierowcą przebranym za filmowego Żandarma.
Jeśli komuś przejadły się samochody osobowe - nie musiał długo szukać, by znaleźć autobusy i ciężarówki.
Także część gastronomiczna nie zawiodła klimatem. Jeśli jedzenie na stuleciu Citroena, to oczywiście z klasycznego dostawczaka tej marki. Choć nie zabrakło i nieco bardziej standardowych punktów. Musiałem otrzeć łzę wzruszenia, kiedy zobaczyłem bliski mojemu polskiemu sercu napis „Kebab".
Rozmach, który nie mieści mi się w głowie.
Do tej pory myślałem, że wydarzenia typu otwarcie czy zamknięcie sezonu klasyków w Warszawie to duże zloty. Przy tym, co zobaczyłem w La Ferte-Vidame stwierdzam, że są malutkie. Nigdy w życiu nie widziałem czegoś takiego, a żeby na pewno nie zabrakło wrażeń, znalazłem bonusowy namiot z prototypami i innymi rzadkościami. Był tam np. Citroen Xenia, 2CV 2000 czy bardzo wczesne 2CV.
Coś wspaniałego i szczerze żałuję, że nie mogłem zostać dłużej, by dokładnie zbadać każdą alejkę. Już nawet pal sześć dodatkowe atrakcje, takie jak wywiady transmitowane przez radiowęzeł, koncerty i inne gry i zabawy. Same samochody wystarczyły na naprawdę długo. Jestem pełen podziwu dla fanów marki Citroen, że udało im się zgromadzić tyle świetnych aut w jednym miejscu.
Dobrze, starczy tej gadaniny, teraz najlepsze auta w kategorii „patyna”:
Stan oryginalny jest zawsze lepszy od renowacji. Doskonale spatynowana karoseria, ale mechanika po remoncie. Najlepsze połączenie.
Ten Citroen 2CV objechał sobie kulę ziemską. Tak trzeba żyć.
Bus Ciężarówka musi latać, nie ma czasu na takie bzdury jak ładny lakier. Ciekawe czy przyjechała z Belgii na kołach. Ależ bym to szanował. W sumie, po drodze widziałem szereg przedwojennych aut, które na zlot nagniatały jak trzeba, a nie na lawecie.