Zlot z okazji 100-lecia marki Citroen zorganizowano w warszawskim parku Łazienki. Był tylko jeden problem: trawiaste podłoże, które po porannych opadach zamieniło się w festiwal błota.
Stare samochody świetnie jeżdżą po błocie. Lekkie 2CV-ki wgryzały się swoimi cienkimi oponkami w chlupoczące podłoże, CX-y i DS-y majestatycznie unosiły swoje nadwozia, wyglądając jakby podciągały nogawki do przejścia po najgorszym błocku. My nie mieliśmy tyle szczęścia – żeby zobaczyć cały zlot, musieliśmy brodzić w brązowej wodzie, a każdy krok musiał być poprzedzony długim rozważaniem, gdzie postawić nogę, żeby nie wpaść po kolana, a tylko po kostki. No cóż, klimat był zawsze przeciwko nam.
Dość już o błocie. Teraz coś o zlocie.
Citroen ma sto lat. Z tej okazji odbywają się różne wydarzenia, parady, pokazy i inne spotkania stanowiące nie lada gratkę dla miłośników samochodów zabytkowych. Na zlot w Warszawie stawiło się kilkadziesiąt pojazdów. Większość z nich to CX-y i DS-y, było też jednak parę perełek, o których później. Stawiło się też trochę modeli Traction Avant (przeważały raczej egzemplarze powojenne) oraz kilka samochodów przedwojennych, takich jak B2 Torpedo czy AC4.
Zlot odbywał się przy wsparciu Citroen Polska, więc obok ustawiono aktualną ofertę francuskiej marki. Dobrze, że stała dość daleko, bo zderzenie światów w postaci CX-a, DS-a czy XM-a, a z drugiej strony C4 Cactusa czy nawet C5 Aircross jest dość przerażające i pokazuje, że to wszystko raczej nie poszło w najlepszym kierunku. To dość wymowne, że większość samochodów na zlocie zabytkowych Citroenów to najbardziej luksusowe pojazdy tej marki, które przez wiele lat wyznaczały trendy w swojej klasie, by ostatecznie przegrać z preferencjami klientów.
Zaryzykuję, że po latach największe wrażenie robi CX
DS – jest piękny i zabytkowy, ale trochę mi się opatrzył. Poza tym mam do niego zawsze stylistyczne zastrzeżenie w postaci za wąskiego tyłu. CX, gdy już zniknął z ulic i stał się prawdziwym samochodem zabytkowym, robi niesamowite wrażenie. Niezwykle opływowa sylwetka, wklęsła tylna szyba, gigantyczny rozstaw osi i wzruszające napisy czynią z niego auto, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Czy to późny model poliftowy z futurystycznymi felgami, czy przedlift z metalowymi kołpakami – prezentuje się wspaniale. Uwielbiam te wszystkie emblematy, gdzie próbowano zawrzeć jak najwięcej informacji o tym, w jaki sposób CX miażdży konkurencję. TURBO PRESTIGE AUTOMATIC!
Miałem też okazję posiedzieć w modelu GS
I to w nie byle jakim. Limonkowy GS przyjechał do Warszawy z Gdańska, gdzie od 1980 r. znajduje się w rękach jednego właściciela. Do Polski trafił jako 4-latek, a wyprodukowano go w 1976 r. w dość standardowej wersji z benzynowym, 4-cylindrowym bokserem. Tablica przyrządów tego pojazdu z jednej strony szokuje nowoczesnością rozwiązań z bębenkowym prędkościomierzem za... lupą, z drugiej – powala kompletnym brakiem spójności między poszczególnymi elementami. Przy okazji poznałem człowieka, który ma (w Polsce!) trzy sztuki Citroena GS Birotor, czyli wersji napędzanej silnikiem Wankla. To niezwykle rzadki wóz, a posiadanie 3 sztuk oznacza, że w jednych rękach znajduje się 1/282 całej produkcji!
Pojazdy specjalne
Były trzy. Citroen CX w wersji karetka – piękna rzecz, pacjent mógł podróżować w komforcie na hydropneumatycznym zawieszeniu. Urzekało niebieskie wnętrze (podobne znalazłem też jednym egzemplarzu GS-a). Jeśli coś miałoby wrócić w nowych autach, powinny to być kolorowe wnętrza. Drugim pojazdem specjalnym był model Acadiane, czyli Dyane w wersji „bosto”, tyle że pożarniczej. Ktoś przerobił go na malutkiego kampera – jest tak mały, że aby włożyć bagietkę do środka, trzeba ją zgiąć. No i najpiękniejszy, najciekawszy pojazd specjalny całego zlotu: ciężarówka PY/Belphegor w zabudowie pożarniczej, napędzana 5,2-litrową, rzędową szóstką... benzynową. Na bogatości.
Jednak za najciekawszy pojazd zlotu uznaję model Ami 6. Przybył tylko jeden egzemplarz, roztaczając wokół siebie nieuchwytny, ale uroczy aromat absurdu. Ujemny kąt nachylenia tylnej szyby to cudowna ślepa droga w motoryzacji, która zmarła równie szybko jak się pojawiła wraz z Fordem Anglią, Consulem 315 i właśnie Ami 6.
Gdy ubłocony po kolana opuszczałem zlot, towarzyszyły mi dwie myśli. Pierwsza to taka, że klienci nie dorośli do wspaniałości tych największych, najbardziej luksusowych Citroenów. Były one zbyt dziwne i niszowe jak na tzw. powszechny gust, który lubi samochody BMW i muzykę disco polo. To taki trochę odpowiednik ambitnych filmów europejskich, które na starcie przegrywają z amerykańskimi superprodukcjami, gdzie jest dużo wybuchów i rozebranych kobiet. Druga zaś moja myśl jest taka, że o ile Citroen umiał zaprojektować pojedynczy model, o tyle nie bardzo umiał zachować spójność stylistyczną między swoimi poszczególnymi samochodami. Gdyby pozdejmować znaczki tym CX-om, XM-om i DS-om, można by powiedzieć, że to był zlot samochodów najróżniejszych marek. Ale to w sumie dobrze, bo dzięki tej różnorodności auta z lat 60., 70. i 80. faktycznie różniły się od siebie... nie to co teraz, nie?