Chciałem kupić używany samochód elektryczny do 100 tys. zł. Rynek mnie popieścił
Chciałem kupić, lub przynajmniej udać, że kupuję, używany samochód elektryczny do 100 tys. zł. Postanowiłem ograniczyć się do okolic Warszawy. Było śmiesznie.
O ile o nabywcę używanego samochodu spalinowego wszyscy intensywnie walczą, o tyle o klienta, który dał się skusić elektromobilności to nie walczy nikt. Wręcz przeciwnie, taki klient jest dziwadłem, wynalazkiem, wybrykiem natury, którego zasadniczo wypadałoby spławić. Postanowiłem jednak spróbować przebić się przez ten mur niechęci i realnie obejrzeć jakiś samochód elektryczny do kupienia. Nie da się nabyć nic nowego w cenie do 100 tys. zł, nawet Dacia Spring jest droższa i kosztuje coś 106 tys. zeta (xD), więc pozostają używki.
Początkowe, ważne informacje
Oferta używanych samochodów elektrycznych jest bardzo mała. W moich kryteriach, czyli do 100 tys. zł i tylko na terenie województwa mazowieckiego mieści się niewiele ponad 80 ofert. W całej Polsce to 378 aut. Odliczając ewidentnie błędnie zaznaczony parametr typu napędu, mamy jakieś 360 pojazdów, i to wszystkich rodzajów, więc jeśli ktoś np. dostaje torsji widząc Renault Twizy, to do wyboru ma realnie jeszcze mniej. Może 300-320 sztuk aut, które do czegoś się nadają. Czyli gdyby 320 z ponad 20 milionów polskich kierowców zechciało kupić auto elektryczne do 100 tys. zł jednego dnia, to wyssałoby ofertę rynku wtórnego. Zatem już na tym etapie nie jest prosto. Ale ograniczam się do Mazowsza, żeby mieć jakieś pojęcie o tym, co mogę znaleźć w swojej okolicy.
Rozdział 1. Oferta prywatna
Nie to, żeby było ich jakoś przesadnie dużo, ale są. Co więcej, 100 tys. zł daje już pewien wybór, choć głównie aut importowanych z Holandii czy Norwegii (tu trzeba uważać). Opisy od osób prywatnych są zwykle lakoniczne, ale przynajmniej nie ma w nich miliona pustych sformułowań typu silnik bez rys i wgniotów, nie wymaga wkładu itp. Przy cenie ok. 90 tys. zł można już wybrzydzać w markach. Znalazłem i Citroena Berlingo całkowicie na prąd, i dwa Leafy II wystawiane przez hurtownię elektryczną, i VW e-Golfa, a nawet BMW i3 sprowadzone ze Szwajcarii, chociaż z jakiegoś powodu bez zielonych tablic.
Powstaje jednak problem, z którym zetknąłem się ostatnio parę razy, a nawet dwa problemy. Po pierwsze, sprzedający są niechętni do rozmowy w ogóle. Zdarzają się oczywiście gaduły, którzy o swoim elektrycznym samochodzie są gotowi opowiadać godzinami, nawet jak nikt nie chce słuchać. Przeważnie jednak trudno dowiedzieć się czegokolwiek sensownego. Ile kresek zostało w Nissanie Leaf? Nie wiem. Kiedy można obejrzeć auto? Wie pan, ja trochę nie mam czasu. A gdzie pan to serwisuje? Nigdzie. Tak wyglądają te rozmowy. W końcu pada „dobrze, to niech pan przyjedzie wieczorem”. Ale wieczorem to jest ciemno, ja bym wolał sprawdzić auto za dnia. A nie, to nie. Za dnia to ja pracuję i w ogóle. Tylko po 21.00.
Nawet gdyby udało się jednak umówić w ciągu dnia, nie bardzo wiadomo dokąd pojechać takim autem. Stacje kontroli pojazdów nie są na to gotowe, autoryzowana stacja obsługi to nie jest dobre miejsce na przegląd przedsprzedażowy. Ogólnie to należy wykonać jazdę próbną i to tyle.
No i jeśli chcesz auto od prywatnego człowieka, za znacznie mniej niż stówę, i ze znacznie większym zasięgiem niż Leaf, to zostaje ci takie Zoe. I w sumie niewiele więcej. Nie, to nie jest dobry pomysł.
Rozdział 2. Używany samochód elektryczny do 100 tys. zł od handlarza
Z handlarzami jest taki problem, że oni elektryki sprowadzają chyba z przypadku, żeby czymś dopchać lorę. Napisałem do jakichś komisów, dostałem raczej wymijające odpowiedzi. Jeden ze sprzedających który jeszcze parę dni wcześniej miał w komisie elektrycznego Focusa, odpisał że on niechętnie idzie w prąd, bo w razie awarii akumulatorów to on się nie wypłaci. Inny nie odpisał mi nic, kiedy próbowałem dowiedzieć się, czy samochód importowany z Norwegii ma opłacony VAT. Widocznie 4 dni to za mało żeby odpisać na prostego maila, na którego odpowiedź brzmi „tak” albo „nie”. Pleni się wyrażenie „cena eksportowa”, co oznacza „uciekaj”, szczegółowo ten proceder opisałem tutaj. Oczywiście gdyby ktoś chciał kupić Renault Zoe bez baterii, to jak najbardziej może. Gdzie kupić baterię do Zoe? Nikt nie wie, więc nikt nie zapyta. Opis? Po co pisać opis, to tylko strata czasu.
Można sobie darować poszukiwanie auta elektrycznego u handlarzy, chyba że ktoś nam sprowadzi auto specjalnie dla nas. Jednak jeśli trzymać się oferty ogłoszeniowej, to moja rekomendacja brzmi „zdecydowanie raczej nie”.
Rozdział 3. Używany samochód elektryczny do 100 tys. zł od dużej firmy
Najwięcej ofert w ogłoszeniach pochodzi z dużych firm, a konkretnie z jednej dużej firmy, do której dojdę na końcu. Na początek odwiedziłem jednak największy podwarszawski plac pewnej znanej czeskiej firmy z trzema literami w nazwie, która chwali się szerokim wyborem „ekoaut”, w tym napędzanych prądem. Niestety, jeśli wejdzie się w ogłoszenia, prawie zawsze okazuje się, że samochód elektryczny znajduje się „w centralnym salonie”, a to oznacza, że nie ma go w Polsce. Uznałem, że może chociaż cokolwiek z tej szerokiej oferty znajdę w granicach aglomeracji warszawskiej. Znalazłem jedno auto, całe jedno. Była to Skoda Citigo iV z 2020 r. za ponad 90 tys. zł. Miała ładny kolor, ale rynek oferuje o wiele ciekawsze oferty niż to.
Odwiedziłem też plac przy Ordona w Warszawie, gdzie trafiłem na Nissana Leaf II generacji. Ten samochód cały czas trzyma ceny w przedziale 80-100 tys. zł i niestety niepokojąco mi się podoba. Szkoda, że żadnego z pozostałych aut w ofercie nie stwierdzono na placu, zamiast nich były jakieś dwie Tesle, które zdecydowanie przekraczały 100 tys. zł.
Największe nadzieje wiązałem z wielkim placem firmy na A w Łajskach, gdzie według ogłoszeń powinno być kilkadziesiąt samochodów elektrycznych do wyboru, w tym kilkanaście Nissanów Leaf. Zadzwoniłem do tej firmy, aby się dowiedzieć, czy mogę obejrzeć te Leafy i być może któryś z nich mnie do siebie przekona. Nie, nie ma takiej możliwości. Wybiera się konkretny samochód i jest on prezentowany klientowi na placu pokazowym przez pół godziny. Można w ten sposób obejrzeć dwa auta dziennie. Problem w tym, że do Łajsk mam ok. 50 km i tym sposobem musiałbym cisnąć 100 kilometrów dziennie przez 10 dni z rzędu, żeby obejrzeć całość oferty tej firmy i na coś się zdecydować. Za taką ewentualność muszę podziękować.
Wniosek końcowy
Firmy typy autohandel, czy to te hurtowe, czy małe komisiątka, nie są zainteresowane upychaniem Polakom samochodów elektrycznych z drugiej ręki. Te wozy sprowadzają sobie świry – fanatycy elektrycznej motoryzacji, znani też jako elektrofile. Od elektrofila możemy kupić takie auto, chociaż będzie bardzo kosztowne, ale przynajmniej od kogoś, kto coś o nim wie.
Jest to jednak nadal sport dla garstki entuzjastów. Dlatego gdy śruba zostanie przykręcona i auta spalinowe zaczną być na poważnie wypychane – najpierw z gam producentów, potem z użytku – to bardzo wielu z nas obudzi się z ręką w takim miejscu, w którym nie chcieliby jej widzieć. Im szybciej kupicie sobie wóz na prąd, tym mniej będzie boleć później. Ale na razie, żeby się w to bawić, to trzeba być trochę hardkorem.
Zdjęcia: autor, Szymon Kietliński