Alpine A290 jest jak bagietka posypana chilli. Podczas pierwszej jazdy z przyjemnością dałem się nabrać
Alpine A290 gra w nowej klasie - czyli jest elektrycznym hot hatchem w stylu retro. Czy potrafi dać tyle emocji, co spalinowi przodkowie? Ile kosztuje? Wszystko już wiem.

Za co lubimy hot hatche? Użyłem liczby mnogiej, bo chyba spokojnie mogę założyć, że większość czytelników ceni sobie niewielkie auta, którymi jeździ się tak ostro, jakbyśmy odkryli pod fotelem mrowisko.
Powodów jest sporo. Najważniejszy to chyba wesoły charakter. Hot hatche są promykiem radości w życiu. Niby wyglądają prawie jak zwyczajne auta, są całkiem praktyczne i zazwyczaj nieprzesadnie drogie, ale przy tym szybkie i poprawiające humor. Dojedziesz do pracy bez bólu pleców i bez konieczności mało godnego wysiadania, ale za to kilka razy szeroko się uśmiechniesz. Poza tym hot hatche oferują dobre osiągi, nie skazując nikogo na wysokie koszty utrzymania, nie sprawiają problemów przy parkowaniu w mieście i są bezpretensjonalne. Gdyby ich nie było, motoryzacyjny świat stałby się o wiele mniej przyjemnym miejscem.
Tyle że nadchodzi nowa era w tym segmencie

Popularne auta elektryczne początkowo były wielkimi SUV-ami, co w oczywisty sposób zaprzeczało ich sensowi. Wyglądało to tak: budujemy auto, które ma mały zasięg i nie nadaje się w trasę, więc opakujemy je w takie nadwozie, by nie nadawało się też do miasta.
Teraz, na szczęście, małych wozów na prąd robi się coraz więcej i są też coraz lepsze i coraz ciekawsze. To oznacza, że nadjeżdżają też elektryczne hot hatche.
Jednym z ciekawych małych elektryków jest Renault 5 E-Tech

Nawiązuje do starej „Piątki” i wygląda tak uroczo, że aż chciałoby się go schrupać, niczym świeżą bagietkę. Ale Renault 5 doczekało się też ostrzejszej wersji. To Alpine A290, czyli bagietka posypana chili.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że marka Alpine dostanie drugie (a tak naprawdę to już trzecie) życie. Sportowe A110 było świetne, ale grało w lidze cenowej Porsche. To auto niszowe jak mongolski rock progresywny pomieszany z rytmami ska i rumba. Kilku specjalistów się zachwyci, kilku powie „jaka szkoda, że to nie jest bardziej popularne!”, ale o hicie nie ma mowy. Wróżyłem Alpine raczej stopniowe wygaszanie, ale Renault uznało, że szkoda marnować taką nazwę. Dziś służy ona jako wyróżnik usportowionych odmian zwykłych modeli (zamiast R.S. Line) i prezentuje nowe modele z większym potencjałem na sukces (jak A290 właśnie).

Alpine sporo tu zmieniło
Nie mówimy tylko o 5 E-Tech z innymi zderzakami i nieco zwiększoną mocą. Alpine postarało się, by ten wóz zasłużył na osobny znaczek i nazwę modelu. Mamy tu korzystniej umieszczony silnik (za sprawą specjalnie zaprojektowanej ramy pomocniczej), inne zawieszenie i układ kierowniczy, inaczej skalibrowane systemy stabilizacji toru jazdy, inną charakterystykę napędu i zmienione wnętrze. A290 ma w środku m.in. inną kierownicę (z przyciskiem, który pozwala na wykorzystanie kilkunastosekundowego, dodatkowego „dopalacza”, czyli trybu Overtake, podobno inspirowanego Formułą 1), inne fotele z przeszyciami i zmienione przyciski (w stylu lotniczym), za to w opcjach ekranu można znaleźć funkcje pomiarowe (np. czasu okrążenia czy przeciążeń).

Alpine A290 trafia na rynek w dwóch wersjach. Słabsza ma 180 KM, a mocniejsza - 220 KM i 300 Nm. Ta druga osiąga 100 km/h w 6,4 s. A290 waży 1479 kg, co jak na auto elektryczne jest naprawdę dobrym wynikiem. Czy jeździ jak przystało na hot hatcha? Sprawdziłem to najpierw na ciasnym i krętym torze Modlin, a potem na bocznych (i niemniej krętych) drogach w jego rejonie. Oto kilka moich obserwacji. Na pełen test, z liczeniem zużycia energii i ocenianiem wyciszenia w trasie przyjdzie jeszcze czas. Podpowiem: zasięg i tak nie będzie duży, pojemność akumulatora to tylko 52 kWh, a wóz nie jest szczególnie opływowy. Deklarowana przez producenta wartość to 380 km, realnie wyjdzie mniej.

Alpine A290 jeździ podobnie do spalinowego hot hatcha
Mam tu na myśli głównie osiągi i reakcję na gaz. Przyzwyczailiśmy się, że wozy na prąd mogą być niesamowicie szybkie i tak wyrywne, że gałki oczne kierowcy wylatują mu uszami przy wciśnięciu gazu. Tymczasem A290 ma dość „skromną” moc (jeździłem wersją 220 KM), przyspieszenie nie przyprawia o palpitacje serce, a po wciśnięciu prawego pedału auto nie od razu zrywa się do skoku. To celowe działanie - podobno inżynierowie chcieli, by A290 reagowało tak, jak spalinowe A110. Celem było ograniczenie podsterowności i ułatwienie kontrolowania samochodu.

Czy wyszło? Na torze rzeczywiście Alpine jeździ jak po sznurku, jest stabilne i nie wyjeżdża przodem. Na ulicy czasami nie tylko życzyłbym sobie lepszej reakcji na gaz, co jej się spodziewam. Ale to, że nie nadchodzi, jest zapewne kwestią przyzwyczajenia. Tak czy inaczej - jeśli w elektromobilności pociąga cię natychmiastowa reakcja auta, tutaj będziesz zawiedziony. A290 to wóz dla tych, którzy lubią spalinowe, mocne hatchbacki, ale chcą czegoś na prąd.
Nietypowe, że mamy tu napęd na przód

Większość nowych aut EV ma napęd na tył, a Alpine A290 jest samochodem przednionapędowym. Efekt? Podczas dodawania gazu kierownica ma ochotę wyrwać się z rąk kierowcy, a przy przyspieszaniu na koleinach trzeba naprawdę uważać. Czy to wada? W jakimś stopniu - z pewnością. Mnie jednak się to… podobało, bo wiele tradycyjnych, świetnych hot hatchy tak robi. A290 zyskuje w ten sposób punkty w kategorii „charakter”.

Poza tym - sam nie wierzę w to, co piszę - podoba mi się tutejsza symulacja dźwięku silnika. Wszystko razem - reakcja na gaz, osiągi, wyrywanie kierownicy i odgłos - tworzą spójny klimat, w który wchodzę.

Czyli: Alpine A290 nieźle mnie nabiera, że jadę spalinowym hot hatchem
Niby wiem, że to nieprawda i że daję robić się w konia, ale z przyjemnością biorę w tym udział. Jest miło. Auto jeździ żwawo, ale nie za szybko (na tyle, że raczej nie powinniście za szybko stracić prawka), przyjemnie się prowadzi i zapewnia emocje. To w końcu o nie chodzi w tego typu autach. Nie jest idealne - na pewno mogłoby być wygodniejsze na dziurach, pewnie powinno być większe w środku (z tyłu jest ciasno), ale za to nadrabia stylem. Lubię jego tapicerkę, detale (nawet podsufitka jest ciekawa), no i wygląd. Słowem - elektryczny hot hatch powinien być właśnie taki.

Co nie znaczy, że to kandydat na przebój
Alpine A290 kosztuje od 168 300 zł za wersję 180 KM i od 194 400 zł za 220 KM. Można odliczyć od tego rządowe dopłaty. Nie jest to - jak na swój charakter, parametry i czasy, w których żyjemy - szokująco drogie auto. Ale i tak nie będzie popularne i pozostanie niszą. Przyjemną niszą. Jeśli już chcecie kupić Renault 5 E-Tech, bo wam się podoba (nie dziwię się), zastanówcie się nad Alpine. Daje trochę oldschoolowej radości w nowej epoce.