Zrobili mi ruch wahadłowy w okolicy. Chaos jest taki, jak w greckiej mitologii
Wszyscy jadą na siebie z obu kierunków jednocześnie i albo trąbią, albo próbują się przepychać, albo mijają się wpadając do wykopu. Obserwowałem to dziś z zafascynowaniem.
Niedaleko mnie jest ulica Zawodzie. To taki fragment Warszawy, gdzie są głównie wysypiska śmieci. Lubię takie okolice, więc mi to nie przeszkadza – nie lubiłem jednak skrzyżowania ulicy Zawodzie z ul. Augustówka, gdzie dochodziło do licznych niebezpiecznych sytuacji. Ulica Zawodzie kończyła się w tym miejscu ślepo (dalej była gruntówką i wjazdem na parking) i była podporządkowana wobec Augustówki, więc można było skręcić w lewo albo w prawo, ustępując tym na Augustówce. Trik polega na tym, że dziennie z firm na Zawodziu wyjeżdżają setki ciężarówek, które blokowały wyjazd na długie minuty i powstawał tam horrendalny korek. Postanowiono więc zbudować rondo.
Rondo rzeczywiście ma szanse upłynnić to miejsce
Jednak prace trochę się ślimaczą, a żeby nie wyłączać z ruchu tego miejsca, wprowadzono ruch wahadłowy. Z każdej strony znalazł się sygnalizator świetlny, więc auta stoją w kolejce, a jak zapala się zielone, to ruszają na odcinek wspólny. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że:
- niektórzy kierowcy wjeżdżają na czerwonym
- margines czasu na zjazd z odcinka wspólnego jest krótki
- po drodze występują przeszkody, które jeszcze ten czas wydłużają
- ostatecznie mamy sytuację, że auta jadą naprzeciw siebie
- powstaje drogowy chaos
Dlaczego?
Spędziłem tam dziś godzinę, przyglądając się organizacji ruchu. Miałem nadzieję, że może czasy wyświetlania czerwonego i zielonego sygnału jest jakoś znormalizowany i na początku postanowiłem go zmierzyć. Przy standardowym ruchu bez zakłóceń czerwone świeci się przez 100 sekund, a zielone przez 50 sekund. Pozostawałoby więc 50 sekund na przejechanie od jednego do drugiego końca. Niby to realny czas, ale w rzeczywistości po drodze jest sporo utrudnień, a w dodatku dojeżdżają jeszcze pojazdy wjeżdżające od drugiej strony nielegalnym wlotem na rondo. Kończy się to powstaniem dwóch przeciwległych strumieni ruchu. Jeśli cały odcinek jest zajęty, to zielone po drugiej stronie świeci się z jakiegoś powodu krócej, widziałem więc sytuacje, że przez cały czas trwania sygnału zielonego nie przejechał żaden samochód z prawidłowej strony. I kiedy robiło się czerwone – wściekli kierowcy ruszali przez to czerwone, powodując spiętrzenie chaosu.
Niewątpliwie organizacja ruchu w tym miejscu jest zła
Nie mam cienia wątpliwości, że ktoś zrobił to na 30 proc. postarania, nie myśląc o konsekwencjach i uznał, że „powinno dać radę”. Problemy są dwa: pierwszy to kierowcy wjeżdżający na czerwone, drugi to kierowcy wjeżdżający na zielone. Ci pierwsi oczywiście popełniają wykroczenie, ale ci drudzy – też, bo nie wolno wjeżdżać za sygnał zielony, jeśli nie ma dokąd zjechać. Ale co zrobić, jeśli ujechaliśmy już kilkadziesiąt metrów na tym zielonym i z naprzeciwka jedzie na nas auto, i nie mamy jak się minąć? Prawo nie definiuje takiej sytuacji. Trzeba sobie jakoś poradzić, ale kto ma cofnąć – nie wiadomo.
Gdyby to było w Afryce, po obydwu stronach staliby pracownicy i pilnowali strumieni ruchu
Chyba ktoś za mocno zawierzył automatycznemu systemowi. Jeśli nawet na czymś takim „inteligentne sterowanie” skutecznie się wykłada, to gdzież nam marzyć o autonomicznych samochodach?