Zła prędkość na popularnej drodze nad morze. Twoja ulubiona aplikacja cię oszukuje
Ludzie jeżdżą za wolno na autostradzie A1 - czyli tej, którą dostają się nad morze - bo sugerują się wskazaniami popularnej nawigacji. Nie rób tego.

Którędy najlepiej dojechać nad morze? W przypadku jazdy z centralnej części Polski - np. z Warszawy - warto na bieżąco sprawdzać, czy bardziej opłaca się jechać S7 czy A1. A1 często wypada korzystniej, mimo że trzeba nadłożyć kilometrów, a do tego czasami jeszcze stać w korku na bramkach.
Być może będziecie jechali tamtędy na urlop
A skoro tak, czytajcie uważnie. Gdy jechałem tamtędy przedwczoraj, od Łodzi na północ, korzystałem z Google Maps. Aplikacja pokazywała mi, że dozwolona prędkość na tym odcinku to zaledwie 110 km/h.
Jednocześnie, nie widziałem żadnego znaku, który obniżałby ją z „normalnych”, autostradowych 140 km/h. Miałem chwilę niepewności (jak to tak, nowoczesna technologia by się myliła?), ale postanowiłem zaufać własnym oczom i zdolnościom obserwacji drogi. Na dodatek, samochodowy system rozpoznawania znaków też podawał, że mogę jechać 140. No to jechałem.

Inni kierowcy raczej też
Wiadomo, że po autostradzie różni ludzie jeżdżą różnie - jedni piszą SMS-y i snują się osiemdziesiątką, drażniąc kierowców ciężarówek, a inni wyprzedzają ich lewym pasem, jadąc dwa i pół raza tyle. Tym razem ruch był jednak w miarę płynny i większość kierowców aut osobowych jechało z prędkością w okolicy przepisowej. Czyli właśnie 140 km/h.

Potem zaczęły się schody (swoją drogą, pamiętacie „najdłuższe schody świata” przy granicy niemieckiej? Dobrze, że to już przeszłość. Na A1 są dwa odcinkowe pomiary prędkości. Dla wielu kierowców wjazd za niebieskie tabliczki to moment, w którym zaczynają się zastanawiać - jak szybko mogę jechać? Niektórzy sądzą - i rozumiem ten tok myślenia - że skoro pojawił się pomiar, to pewnie dlatego, że jest to odcinek z jakimś nietypowym ograniczeniem. Na początku pomiaru nie ma tabliczki z przypomnieniem o dozwolonej prędkości, choć przecież by nie zaszkodziła. Jeśli ktoś dzięki temu by zwolnił i uniknął mandatu, to chyba dobrze - przecież w pomiarze chodzi o to, by było bezpieczniej, a nie o to, żeby zarabiać na mandatach. Na pewno tak jest.
I wtedy ludzie patrzą na ekran
Wielu kierowców jedzie z Google Maps wyświetlającym się albo na ekranie telefonu w uchwycie, albo na ekranie auta. Widzą tam, że dozwolona prędkość według aplikacji to 110 km/h, więc zwalniają. Widziałem samochody, które wcześniej jechały 140, ale gdy pomiar się zaczął, zwolniły do 110. Nawet gość w białym BMW z wulgarnym napisem na tylnej klapie, który wcześniej zganiał innych z lewego pasa, jadąc znacznie więcej niż można, zaczął się snuć.
Ten tekst powstał więc po to, by uświadomić kierowcom jadącym na urlop, że mogą „pędzić” po A1 aż 140. Nie dostaną za to mandatu. Aplikacje czasem się mylą, a samochodowe systemy i kamery - jeszcze częściej. Wciąż warto polegać na sobie, choć wiem, że to niepopularne. Dodaj gazu. No, chyba że po prostu nie masz ochoty - wtedy rozumiem. Podziękujesz sobie na stacji paliw.
PS Gdy jedzie się w drugą stronę, Google Maps pokazuje już właściwą, dozwoloną prędkość.