REKLAMA

Kierowcy ciężarówek mają kiepską pamięć. O kluczowym zakazie zdążyli już zapomnieć

Zakaz wyprzedzania się ciężarówek na drogach ekspresowych i autostradach miał sprawić, że drogi będą bezpieczniejsze, a jazda płynniejsza i wygodniejsza. W praktyce jednak wyszło trochę inaczej.

Kierowcy ciężarówek mają kiepską pamięć. O kluczowym zakazie zdążyli już zapomnieć
REKLAMA

Praktyka bowiem - albo raczej niezbyt uważna i naukowa obserwacja - jest taka, że zakaz wyprzedzania się przez ciężarówki aspiruje do miana najczęściej łamanego przepisu na drogach S czy A, walcząc o zaszczytne pierwsze miejsce z osobówkowym ograniczeniem prędkości. Serio - w ciągu ostatnich kilku tysięcy kilometrów przejechanych po polskich autostradach i ekspresówkach, dużo łatwiej było napotkać wyprzedzające się ciężarówki niż kogoś w osobówce pędzącego ponad limit.

REKLAMA

Oczywiście, na początku było pięknie

Trochę ponad rok temu wprowadzeniem zakazu zachwycał się m.in. Paweł, pisząc, że teraz nagle pokonywana przez niego regularnie droga zajmuje mniej czasu, jest mniej stresująca i generalnie życie stało się piękniejsze.

Wysokie mandaty, popisowe akcje policji, medialne podjęcie tematu - to wszystko sprawiło, że przez chwilę przepis żył i przynosił mniej więcej taki efekt, jak zaplanował ustawodawca. Wprawdzie przyniósł ze sobą trochę skutków ubocznych, ale poza tym było dobrze.

Minął rok i...

... jest prawie tak jak było.

W ciągu ostatnich dwóch miesięcy miałem dość wątpliwą przyjemność kilkukrotnego przejechania niemal całej Polski w relacji Zachód-Wschód i w drugą stronę, oczywiście wykorzystując do tego w większości autostradę A4. Początkowo na wyprzedzające się samochody ciężarowe nie zwracałem większej uwagi - ot, może jakiś pojedynczy przypadek albo gdzieś przegapiłem, że nagle zrobiły się trzy pasy i komuś nie udało się na czas dokończyć manewru. Zdarza się, nie ma się co awanturować.

Im więcej kilometrów pojawiało się jednak na liczniku podróży mojego samochodu, tym trudniej było nadal ignorować ten fakt i tym trudniej było nie dostrzec wzorca. Wzorzec był przy tym prosty i sprowadzał się do krótkiego: jak mam ochotę wyprzedzić, to wyprzedzam, i nie ma znaczenia, czy jest jakiś zakaz czy nie. Nie są potrzebne 3 pasy ruchu w jednym kierunku, nie jest potrzebna znacząca różnica w prędkościach między pojazdami ciężarowymi. W niektórych przypadkach nie miało nawet większego znaczenia, że na lewym pasie znajduje się już osobówka, która będzie miała niewielkie - albo nawet żadne - szanse wyhamować przed wskakującym na ten pas autem ciężarowym.

Żadnej różnicy nie robiło też to, czy ciężarówka wyprzedza jedną ciężarówkę, czy może cały ich sznur. Wyprzedzały się wzajemnie "polskie" i zagraniczne tablice rejestracyjne, na wszystkich odcinkach autostrady, przy dowolnym natężeniu ruchu i w dowolnych okolicznościach. Tak najzwyczajniej w świecie - po prostu się wyprzedzały i tyle.

Początkowo zresztą myślałem - już w zupełnie końcowej fazie mojej podróży - że przegapiłem temat, nie zrobiłem zdjęć i nie będzie czym podeprzeć tekstu. Po czym, mimo że do domu zostało naprawdę niewiele kilometrów, bez większego problemu udało się wykonać jeszcze kilkanaście zdjęć takiego wyprzedzania. Dałoby się więcej, ale powiedziałem po prostu pasażerce, że już wystarczy i więcej nie trzeba, można schować telefon.

Można więc chyba spokojnie przyznać wprost, że przepis - choć wydawał się, z perspektywy kierowców osobówek - bardzo sensowny i na początku jako tako go przestrzegano, ostatecznie jest bardziej martwy niż żywy.

Czy jest to w ogóle jakiś problem?

Tak, nawet całkiem spory. Wprowadzanie przepisów, które teoretycznie zmieniają wszystko, ale które ostatecznie nie zmieniają nic, a do tego są bardzo trudne w wychwyceniu i skutecznym egzekwowaniu, potęgują poczucie bezkarności, a co za tym idzie - zniechęcają do przestrzegania innych, często dużo ważniejszych zapisów prawa.

REKLAMA

Drugim problemem są... same przepisy. Zgodnie bowiem z zasadą ograniczonego zaufania, mam pełne prawo zakładać, że inni kierowcy przestrzegają przepisów, chyba że coś wskazuje na to, że może być inaczej. Jadąc więc 120 czy 140 km/h drogą ekspresową albo "eską", teoretycznie nie muszę się spodziewać tego, że nagle pod maskę wyskoczy mi poruszający się zdecydowanie wolniej i ważący kilkanaście ton zestaw - przynajmniej do momentu, kiedy faktycznie zacznie to robić.

Na tle tych problemów dość zabawny jest mój wniosek z przejechania kilku tysięcy kilometrów z wyprzedzającymi się ciężarówkami w tle. O ile bowiem mogłem się denerwować, że łamany jest jakiś przepis, o tyle nawet na długich trasach konieczność kilkukrotnego zwolnienia do mniej niż 100 km/h niespecjalnie zrobiła mi różnicę w całkowitym czasie podróży. I dojechałem na miejsce o czasie, i spaliłem rekordowo mało paliwa - nawet pomimo tego, że jechałem z boxem na dachu - i nikomu nic się nie stało. Podróż jak podróż - byłaby tylko trochę przyjemniejsza, gdyby towarzyszyła jej świadomość, że jeśli wprowadzamy jakieś przepisy, to mamy narzędzia i chęć, żeby nie stały się w ciągu roku martwe. Albo nie były martwe i dyskusyjne od samego początku.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA