Postanowiłem spędzić wakacje bez samochodu, ale nie rezygnować z jazdy i zwiedzania. Prawie się udało
Nie, spokojnie, nie będzie tu żadnej antysamochodowej ideologii rodem ze zgniłego zachodu. Po prostu do tej pory sam byłem przekonany, że jeśli chcę sobie zrobić objazdowe wakacje, to potrzebuję samochodu. Otóż nie - nie potrzebowałem go ani trochę.
Chociaż... i tak skorzystałem z niego na samym początku.
Mój plan był trochę podobny do planu Tymona.
Czyli spakować się, wsiąść na rower i ruszyć do jakiegoś mniej lub bardziej ustalonego celu. Przy czym w moim przypadku problem polegał na tym, że celem było przejechanie fragmentu szlaku rowerowego Odra - Nysa, z punktem startowym w Goerlitz, więc musiałem się tam jakoś dostarczyć. I tutaj właściwie popełniłem pierwszy błąd - pojechałem tam samochodem.
Dlaczego był to błąd? Po pierwsze - co sprawdziłem dopiero później - z dworca oddalonego od mojego domu o zaledwie 5,5 km regularnie odjeżdżają pociągi do Zgorzelca/Goerlitz i... jadą niewiele dłużej, niż zajmuje jazda samochodem. A jeśli doliczyć montowanie bagażnika, uchwytów i rowerów na dachu, pewnie sumarycznie cała ta operacja zajęłaby mniej czasu. Nie wspominając już o tym, że w Goerlitz pod hotelem startowym trzeba było znaleźć jakieś miejsce parkingowe, co tylko zupełnym przypadkiem było łatwe (akurat było darmowe, publiczne miejsce przed samym hotelem).
Zresztą drugim powodem, przez który uważam decyzję samochodową za błąd, był fakt, że... z miejsca, do którego ostatecznie dotarłem rowerem, nie było żadnego (w praktyce, bo w teorii było) połączenia pociągiem/autobusem do Zgorzelca/Goerlitz. W efekcie musiałem wrócić do Wrocławia, a następnego dnia pojechać pociągiem do Zgorzelca/Goerlitz, tylko po to, żeby odebrać auto. Dobra, nie tylko po to, ale o tym za chwilę.
Jak miała wyglądać trasa?
Teoretycznie tak, jak na powyższym zrzucie ekranu. Trochę ponad 500 km trasy rowerowej ze Zgorzelca aż nad morze, z ostatnim punktem może trochę bardziej na prawo, bo ostatecznie chcieliśmy z żoną trafić do Świnoujścia i stamtąd wrócić do domu. Czas przejazdu? W sumie nie mieliśmy większych ograniczeń, bo nasz dwutygodniowy urlop dopiero się zaczynał. Do tego było dość sporo miejsc, w których można było przeskoczyć do Polski i wrócić np. pociągiem lub czymś podobnym.
Co istotne, przytłaczająca większość tej trasy miała przebiegać po szlaku rowerowym Odra - Nysa. Chcieliśmy jednak po drodze odwiedzić Szczecin i tam zdecydować, co robimy dalej.
Dlaczego akurat ta trasa? Z prostego powodu - była najbliżej Wrocławia. Początkowo plan obejmował wypad do Holandii, ale perspektywa 10 godzin jazdy z rowerami na dachu, przy braku pewności, czy takie wojaże rowerowe przypadną nam do gustu, skłoniła nas do podjęcia wspólnej decyzji o wypadzie w bliższe okolice.
Niestety w przypadku Niemiec planowanie tras wiąże się z jednym problemem.
A tym problemem jest brak Google Street View na terenie Niemiec - z powodów prawnych. Przeważnie przed każdym wyjazdem rowerowym sprawdzam w ten sposób przynajmniej cześć trasy, żeby wiedzieć, co mnie czeka, i czy przypadkiem nie pakuję się na wąską jezdnię o sporym natężeniu ruchu. Albo czy w ogóle przejadę moim rowerem po danej nawierzchni. W Niemczech nie mogłem tego zrobić, musiałem pojechać na ślepo.
Co ze sobą zabrałem i co warto wiedzieć o jeździe rowerem w Niemczech?
Właściwie niemieckie przepisy rowerowe sprowadzają się do „nie bądź idiotą”. Czyli nie korzystaj z telefonu w trakcie jazdy, nie jeździj bez trzymania kierownicy, nie wjeżdżaj na chodniki (chyba że wyraźnie jest napisane, że można), jedź po ścieżkach rowerowych, jeśli są, nie przekraczaj prędkości w strefach z ograniczeniem prędkości i nie poruszaj się jeden obok drugiego, jeśli może to powodować jakiekolwiek niebezpieczeństwo. A, do tego jeszcze musisz mieć oświetlenie roweru z przodu i z tyłu, a także odblaski (ok, ich akurat nie miałem...). Uwaga oświetlenie musi być zgodne z tamtejszą normą, więc popularne oświetlenie latarkowe nie spełnia tych wymogów. Odpadają też wszystkie lampki migające - tak, te z tyłu też.
Z racji tego, że planowaliśmy noclegi w hotelach, mój bagaż nie był objętościowo zbyt pokaźny. Żadnych namiotów czy kuchenek - ot, ciuchy rowerowe i cywilne na kilka dni, podstawowe narzędzia rowerowe, trochę szybkich i niepsujących się przekąsek na trasę, powerbank, licznik rowerowy z nawigacją, zwijane buty (to akurat materiał na osobny tekst i raczej nie na Autobloga) i to właściwie tyle. Zresztą mój limit objętości bagażu wynosił jakieś 13-14 litrów, więc nie bardzo mogłem poszaleć.
Oczywiście nie obyłbym się też bez aplikacji na wszelki wypadek. W kwestii noclegów korzystałem głównie z Bookinga, choć jeśli ktoś opanował język niemiecki, to może skorzystać z aplikacji Bett+Bike (noclegi przyjazne rowerzystom w Niemczech). Do tego ewentualne korekty trasy w Ride with GPS i sprawdzanie pogody na czas przejazdu w EpicRide Weather (dziwna nazwa, prosta i przydatna aplikacja).
Szlak rowerowy Odra - Nysa - jak wygląda w praktyce?
W większości fragmentów, które przejechałem - jak marzenie rowerzysty turystycznego.
Właściwie od razu po wyjeździe z Goerlitz przywitał nas taki widok. Gładka, równa, stosunkowo szeroka droga rowerowa, poprowadzona hen daleko od normalnych ulic, otoczona przeważnie łąkami, polami, lasami i towarzyszącą nam niemal przez całą trasę rzeką. Zero poczucia, że możesz komuś w samochodzie zablokować jazdę, zero nerwowego zerkania na radar rowerowy czy przez ramię. Cisza i spokój.
Przyzwyczajeni do polskich warunków spodziewaliśmy się trochę, że to tylko pokazówka i pewnie za chwilę tak piękna trasa się skończy - tym bardziej, że kilometrami potrafi przebiegać naprawdę daleko od bardziej zaludnionych obszarów (pamiętajcie o tym planując prowiant na drogę!). Ale nic z tego - kilometry mijały, a ścieżka wyglądała dalej tak samo.
Zresztą gdyby ktoś pytał - ja pytałem, ale nie znalazłem odpowiedzi przed wyjazdem - to spokojnie może na taki wyjazd zabrać swój rower szosowy (o ile nie ma naprawdę cienkich opon) i całkiem komfortowo przejechać tę trasę na pokonanym przez nas odcinku. Sam jechałem na szosie z oponami 28c napompowanymi do 6,5 bar (ok. 90 psi) i nie narzekałem raczej na komfort ani też w żadnym miejscu nie musiałem roweru prowadzić.
Nie znaczy to oczywiście, że jest całkowicie idealnie. Chociażby na leśnych fragmentach lepiej się nie rozpędzać bez rozeznania terenu, bo korzenie przerastające od spodu asfalt potrafią zrobić nieprzyjemne hopki. Na plus jednak trzeba zaliczyć fakt, że w wielu miejscach te wyniesienia oznaczone są białym sprejem, więc można się odpowiednio wcześniej przygotować. Miejscami - szczególnie np. we Frankfurcie nad Odrą - trasa prowadzi mniej lub bardziej po starej kostce brukowej, co na rowerze szosowym potrafi już niezbyt przyjemnie wytrząść.
Miejscami potrafią zdarzyć się fragmenty ułożone z takich płyt (okolice przed Schwedt), ale ponownie - nie schodziłem przy nich z roweru, najwyżej robiłem regularne ojojojojojojojojojojojo.
To jednak tylko wybrane gorsze fragmenty, które i tak według moich standardów były całkiem przyzwoite. Większość trasy wygląda tak, jak na wcześniejszych zdjęciach, albo np. tak:
Albo tak:
Albo tak:
I nie, nie żartuję - to jest droga rowerowa z zakazem wjazdu dla innych pojazdów. Ok, technicznie jest to... droga techniczna, po której mogą poruszać się odpowiednie służby i prawdopodobnie lokalni mieszkańcy. Ale widziałem na tego typu trasach może 1-2 samochody, podczas gdy taka droga techniczna ciągnie się dziesiątkami kilometrów wzdłuż wałów i jeśli jakiś rowerzysta chce z niej korzystać, to może to zrobić, usuwając się tym samym z miejscami dość wąskiej ścieżki rowerowej na szczycie wałów.
I jak się jeździ po takiej trasie?
Fenomenalnie, o czym niech najlepiej świadczy fakt, że pierwszego dnia bez większego wysiłku przejechaliśmy 135 km, a żona nigdy w życiu nie zrobiła więcej niż 60 km jednorazowo, swoją rowerową aktywność ograniczając głównie do 10-km dojazdów do pracy. Od drugiego dnia niestety zaczęły dokuczać temperatury powyżej 30 stopni (34 w najgorszych momentach), więc dzienne dystanse trzeba było trochę zredukować, ale i tak kilkaset kilometrów przejechanych i przeoglądanych z rowerowego siodełka w takich warunkach nie stanowiło większego wyzwania.
Zresztą to też spory plus szlaku rowerowego Odra - Nysa - jest bardzo prosty pod każdym względem. Oznakowanie jest jak najbardziej satysfakcjonujące. Trasa w większości ma idealnie gładką nawierzchnię, więc nie ma większego znaczenia, jaki rower posiadamy (pewnie Tymon kiedyś przejedzie ją na składaku). Fragmenty wspólne z drogami prowadzą drogami w zasadzie pozbawionymi ruchu. Nie ma też właściwie żadnych znaczących podjazdów.
Nic więc dziwnego, że podczas naszego przejazdu mijaliśmy regularnie albo osoby z dziećmi, albo osoby w wieku, który wskazywałby na to, że swoje dzieci dawno już odchowały. I mało kto poruszał się na fikuśnym sprzęcie - masa rowerów wyglądała tak, jakby ktoś po latach wytargał je z piwnicy, zarzucił na nie losowe sakwy i tak o po prostu pojechał sobie na wyprawę.
Gdybym miał w skrócie opisać, dla kogo jest ta trasa, odpowiedziałbym: dla każdego. I na każdym sprzęcie.
To teraz czas na jakieś minusy.
Czysto subiektywny - potrafi być nudno. Na trasie zobaczymy wprawdzie kilka ciekawych miast, piękne krajobrazy (szczególnie tam, gdzie po drugiej stronie jest Park Narodowy Doliny Dolnej Odry), kilka ciekawych zabytków, ale momentami trasa potrafi przypominać... niemiecką autostradę. Momentami miałem wrażenie, że mój rower w ogóle się nie przemieszcza, a przynajmniej nie ma to wpływu na krajobraz - po lewej stronie las, po prawej ściana wału, przede mną prosta droga. Czepiam się, ale warto o tym wiedzieć przed wyjazdem.
Trochę mniej subiektywną wadą jest - przynajmniej w obecnych warunkach - baza zaopatrzeniowa wzdłuż trasy. Duże miasta rozsiane są dość daleko od siebie, a często i one nie okazują się przesadnie duże. W małych natomiast... nie mam pojęcia, czy ktoś tam w ogóle mieszka, czy może są całkowicie wymarłe. To z kolei rodzi problem z zaopatrywaniem się np. w wodę na trasie, bo w niektórych z małych wioseczek nie ma w ogóle sklepów. Byłem zresztą świadkiem sytuacji, kiedy odpoczywając w jednej z takich mieścin, na malutki placyk zajechały nagle dwa busy, które po rozstawieniu okazały się... mobilnymi sklepami.
Z tego, co udało mi się dowiedzieć, w normalnych czasach wygląda to trochę inaczej. Na trasie jest otwartych dużo więcej punktów gastronomicznych i obwoźnych sklepów. Możliwe, że za rok czy dwa postaram się to zweryfikować.
Szczęśliwie, jeśli ktoś ma swój prowiant, bez większego problemu znajdzie na trasie miejsca, w których można usiąść i skonsumować obiad czy drugie śniadanie. Nie zauważyłem natomiast żadnych punktów naprawczych, więc lepiej zapakować ze sobą wszystkie niezbędne narzędzia.
Jeszcze innym problemem jest potencjalna baza noclegowa. Jestem wygodny, więc żaden namiot nie wchodził w grę. Aplikacja i do dzieła. Niestety poza większymi miastami trudno było znaleźć nocleg (może kwestia terminu) po niemieckiej stronie z poziomu Bookinga czy podobnych usług. I tak np. zamiast nocować w Hohenwutzen musieliśmy jechać do Cedyni. Droga krótka, ale absolutnie paskudna z rowerowej perspektywy - duży ruch (nawet w weekend), mało kto jedzie z przepisową prędkością, a niektórzy uważają, że 30 cm to odpowiednia odległość wymijania rowerzysty.
Generalnie nie polecam tego kierunku, przynajmniej do momentu, kiedy nie powstanie ścieżka rowerowa (a ma powstać). I to nawet pomimo tego, że właśnie w Cedyni mieliśmy jeden z przyjemniejszych i bardziej klimatycznych noclegów. Zresztą w motoryzacyjnie doborowym towarzystwie (ha, udało mi się zmieścić coś o samochodach w tekście, brawo ja).
Niestety w kwestii infrastruktury rowerowej Cedynia nie była wyjątkiem. Zresztą przejazd do każdego granicznego miasta po polskiej stronie rzeki był nie tylko rowerowo niekomfortowy, ale i trochę przytłaczającymi pod wszystkimi innymi względami. Ale może zostawmy na razie ten temat.
Więcej minusów nie pamiętam, żadnego nie żałuję.
Bo cała trasa jest świetna - nawet (a może szczególnie?) jeśli ktoś dopiero dopiero zaczyna przygodę z dłuższym przejazdem rowerem, chociaż w takim przypadku radziłbym trochę wcześniej zaplanować noclegi i upewnić się, że zapasy jedzenia i wody mamy wystarczające. Zresztą częścią piękna tej trasy jest to, że to nie jest po prostu osobna nitka pnąca się wzdłuż granicy do morza, a potem znikająca z mapy. Nie - Niemcy mają całą sieć dróg rowerowych i na dobrą sprawę mogliśmy w wielu momentach odbić i pojechać gdzieś zupełnie indziej. Albo dojechać nad morze i potem wybrać się rowerem do Danii. Albo w sumie gdziekolwiek.
Oczywiście sieć rowerowa w Niemczech jest zróżnicowana i pewnie nie każda trasa wyglada tak, jak Odra - Nysa. Ale o ileż łatwiej jest zaplanować rowerowe wakacje w trybie turystycznym za zachodnią granicą - co zresztą widać na powyższej poglądowej mapce, gdzie widoczne są właśnie trasy rowerowe. Tak, może kiedyś u nas też będzie tak przyjemnie. Tzn. bardzo bym tego chciał.
Szlak rowerowy Odra - Nysa: gdzie ostatecznie dojechałem?
Z racji upałów, które nie zamierzały odpuścić i troski o to, żeby żona jeszcze kiedyś chciała ze mną pojechać na rower - do Szczecina, co dało okrągłe 400 km (dobra, nieprawda, dało cholerne 399,4 km), pokonane w 5 dni w lekkim, spacerowym tempie. Jak na pierwszy raz we dwójkę - dla mnie satysfakcjonująco. I po wyjeździe żona nie groziła mi rozwodem, tylko kupieniem sobie szosy, bo zazdrościła, jak łatwo mi się pedałowało.
Jeśli natomiast chodzi o powrót ze Szczecina, to planem A była podróż pociągiem. Niestety plan A nie wypalił, bo w żadnym w pociągów, które odjeżdżały następnego dnia, nie było już albo wolnego miejsca na rower, albo nie przewidziano go w ogóle. Szczęśliwie uratował nas przewoźnik autobusowy, który z transportem roweru nie miał najmniejszych problemów.
Temat kolejnych wakacyjnych wyjazdów mam więc chyba przesądzony. Tyle tylko, że tym razem planujemy przejechać jeszcze więcej kilometrów i zwiedzić jeszcze więcej. A to może oznaczać mniejsze o jeden samochód wakacyjne korki na drogach - czyli chyba zysk dla wszystkich zainteresowanych stron.
PS Co do wypadu po auto po powrocie do domu - oczywiście nie mogłem sobie odpuścić i pojechałem pociągiem... z rowerem, żeby sprawdzić, jak wygląda trasa Odra - Nysa kilkadziesiąt kilometrów na południe od Goerlitz. I jest równie ładnie, a może nawet ładniej. Do tego po drodze możemy się natknąć na przejazd z zaporami, dedykowany... koniom. Serio: