O tym jak oparzyłem sobie nogę, więc kupiłem samochód
Miałem świetny, rowerowy plan na wakacje. Skończyło się zakupem grata. To był świetny urlop.
Plan był naprawdę fantastyczny i dopracowany. Wsiadam na rower marki Gazelle (nie ma to jak holenderskie graty) i jadę na nim do Krakowa, pokonując 300 km przez 3 dni. Mam ze sobą namiot i różne inne potrzebne rzeczy, ale zasadniczo staram się po drodze nocować na kwaterach. 100 kilometrów dziennie to żaden problem – a rower potem wróci pociągiem. Brzmi jak najlepszy plan wakacyjny.
Początek był wręcz znakomity. Pierwsze 100 km szło mi jak z płatka. Po drodze mijałem piękne polskie wsie i wspaniałe widoki, jak most nad Pilicą w miejscowości Osuchów. Zaplanowałem sobie, że pokonam pierwszego dnia dystans 120 km do miasteczka Leśnica (nazwę zmieniłem). Dojeżdżając do Leśnicy, już nieco zmęczony całodziennym pedałowaniem, czułem że coś jest nie tak.
Nie posmarowałem sobie nóg i twarzy kremem przeciw oparzeniom słonecznym
Jak zsiadłem z roweru, byłem usmażony jak boczek. Moje nogi były czerwone i paliły jak oszalałe, podobnie jak nos. Znalazłem lokalną kwaterę z noclegiem (miły właściciel, rasowy 100% - jeździł Passatem B6 sedanem), obok mnie mieszkali pracujący na lokalnej budowie obcokrajowcy. Niestety po skonsumowaniu pizzy uznałem, że dalsza jazda na rowerze po prostu nie jest możliwa. Można jechać na rowerze zmęczonym, śpiącym albo głodnym, ale nie da się jechać poparzonym. Gdybym jechał dalej w krótkich spodniach, nogi piekłyby mnie od słońca. Gdybym zmienił na długie – piekłyby od pocierania o materiał. Porażka, wpadka, fakap, fail of the day, zepsute wakacje, brawo ja, moje dzieci są bardziej przewidujące.
Wziąłem w rękę telefon
Stwierdziłem, że jest tylko jedno wyjście. Należy kupić grata i kontynuować podróż gratem. Tak robią graciarze, jak potrzebują samochodu to kupują go na spontanie. Ująłem w dłoń mój zabytkowy smartfon i zanurkowałem w ogłoszenia.
Zacząłem od sprzedajemy.pl, uznałem że tamtejsze oferty mogą być bardziej rasowe. Ustawiłem miejscowość docelową plus 10 km. O, Daihatsu YRV w bliskiej okolicy za 1300 zł. Dzwonimy. Pani była bardzo zdziwiona, powiedziała że sprzedała auto 3 miesiące temu i o co chodzi. Wtedy zorientowałem się, że sprzedajemy.pl nie wygasza automatycznie ogłoszeń, żeby lepiej wyglądało. Przeniosłem się więc na OLX. Leśnica, +10 km, sortuj według najtańszego. Rozwalona Astra, strupiały Golf III, jeszcze bardziej strupiały Golf III, o MAZDA DEMIO!!!
Mazda Demio za 1900 zł
Demio to taki śmieszny mały samochodzik, bardzo podobny wizualnie i konstrukcyjnie do Forda Fusiona. Jest kanciasty, nieduży z zewnątrz i duży w środku. Silniki pochodzą z Mazdy, a całość była produkowana w Europie, w fabryce Forda w Hiszpanii (aktualizacja: mowa tu o Demio II. Demio jedynka to jednak produkcja japońska). Cudny grat. Ten ze zdjęć miał zderzak przedni i grill w innym kolorze, wgniecione drzwi i wydawał się zalegać w krzakach od dłuższego czasu. Obiecujące. Halooo?
Tak, aktualne. Wczoraj skończyło się OC, więc właściciel wykupił na cały rok. I da je w prezencie kupującemu, żeby tylko ten zabrał mu auto z obejścia, bo żona ma już nowe. Jezu, co za okazja! Ledwo mogłem spać w nocy. Tak naprawdę nie mogłem spać z powodu bólu wywołanego oparzeniami. Rano wsiadłem na rower i posykując dojechałem kilka kilometrów do miejscowości... nazwijmy ją – Zębocin.
W Zębocinie, na końcu wsi, stało sobie wrzucone w krzaki Demio. Miało niesprawną klimatyzację, ale poza tym wszystko działało. Sprzedający był miły i nieco zdziwiony, że nieruszane od dawna auto nie ma badania technicznego. Ja też byłem zdziwiony, bo w opisie stało „wszystkie opłaty ważne, wszystkie naprawy robione na czas”. No trudno. Nie ma wyjścia, powiedział sprzedawca, muszę pojechać zrobić badanie. Pojechaliśmy więc do lokalnej SKP do pana Andrzeja.
Andrzej to styl życia
Wytłumaczyłem skąd moja chęć zakupu Demio, co wzbudziło zrozumiałe zdziwienie. W międzyczasie sprzedający wiózł nas do SKP, wyciskając ostatnie poty z 1,3-litrowego silniczka. Bałem się, że zaraz się rozleci.
Podobne obawy wyraził pan Andrzej, diagnosta. „To na sprzedaż idzie? Ostatni raz to podbijam. To się na złom nadaje. Tu sama rdza. I wycieki. Rdza i wycieki, słyszysz? To jest tysiąc niewarte!” – tak powiedział. Sprzedający, nazwijmy go Staszek, był autentycznie zmartwiony. Nie spodziewał się takiego werdyktu. „Przecież tym żona jeździła, na co dzień, do pracy, i wszystko zawsze było dobrze...”.
Ostatecznie diagnosta Andrzej badanie podbił. Kazał jednak wymienić spalone żarówki i wycieraczki, bo powiedział że to jest skandal żeby auto nie świeciło i nie wycierało. Wybraliśmy się więc do sklepu do Leśnicy po parę motoryzacyjnych drobiazgów, za które sprzedający bez mrugnięcia okiem zapłacił, a następnie zamontowaliśmy je w samochodzie wspólnymi siłami. Ogólnie doświadczenie zakupu Demio jako przypadkowego, spontanicznego grata wspominam bardzo mile. Sprzedawca naprawdę się starał, żebym odjechał zadowolony. Był trochę nieogarnięty, ale w pozytywny sposób, jak to artyści. Uznał też, że wymontuje radio, bo jest za dobre. Bardzo mnie to rozbawiło, bo dosłownie parę tygodni wcześniej kupiłem Renault Kangoo, gdzie sprzedawca powiedział dokładnie ten sam tekst.
Nie przeszkadzało mi szczególnie, że przód auta wykonano trochę z patentów, bo silnik chodził świetnie. Poza tym, że nie było w nim oleju, a sprzedawca powiedział, że ostatni raz wymieniał go dwa lata temu. No trudno, nie ma ryzyka nie ma zabawy – dolaliśmy czegokolwiek co wyglądało jak olej do połowy stanu bagnetu, spisaliśmy kwity, upchaliśmy do środka mój rower i...
...dalej w drogę Demiem!
Natychmiast przezwałem je Pan Demio. Że pandemia, rozumiecie. Taki dowcip. Nawet śmieszny. Nie tak śmieszny jednak, jak moje gotujące się prawe tylne koło. Oczywiście, że hamulec trzymał – po dłuższym staniu w krzakach zawsze hamulce nie chcą odpuścić. Jadąc powoli dotoczyłem się do diagnosty Andrzeja i powiedziałem: widzi pan, panie Andrzeju, kupiłem ten złom. A teraz trzyma mi hamulec. Zrobi pan coś?
Pan Andrzej naprawdę się zmartwił. Wprowadził auto na rolki i wyszło na to, że faktycznie, prawe tylne koło trzyma. Wziął więc narzędzia, zszedł do kanału, coś popukał, coś popryskał, trochę poprzeklinał i powiedział: ręcznego nie używać, będzie dobrze. I rzeczywiście, po ok. 20 kilometrach jazdy zrobiło się dobrze, czyli auto wspaniale toczyło się siłą własnej bezwładności i dawało się je przepchnąć jedną ręką, a koła były chłodne jak stosunki polsko-rosyjskie. Sprawny wóz z badaniem i ubezpieczeniem na rok za 1900 zeta, to naprawdę brzmi jak okazja.
Zmieniłem moje plany wakacyjne
Pozyskawszy tak wspaniały pojazd, uznałem że nie pojadę od razu do kolegi do Krakowa, a wcześniej odwiedzę Tarnów i tamtejszy zakład MotoPasja. Do Tarnowa jechałem Demiem prawie cały dzień, ponieważ (wyjątkowo) donikąd mi się nie spieszyło. Jadłem sobie właśnie pizzę w Starachowicach (zaskakująco przyjemne miasto), kiedy zadzwoniła do mnie koleżanka. Już wcześniej trochę mnie dręczyła, że chciałaby, żebym wypożyczył jej jakiś samochód na wakacje. Może Mazdę Demio? – zaproponowałem. Chwila, to ona sprawdzi w internecie jak to wygląda i da mi znać. Już za chwilę była zdecydowana, że tak. Tylko muszę najpierw skończyć swój urlop...
Tego dnia odwiedziłem jeszcze Szydłowiec (ładny rynek) i Kurozwęki (ładny zamek). Zaliczyłem też Pacanów i pomnik Koziołka Matołka, gdzie podczas manewrów urwałem zderzak i musiałem przyczepić go na sztukę – już wcześniej był przyczepiony na patent, ja jedynie ten patent rozwinąłem.
Nie udało mi się wejść do muzeum motoryzacji w Chlewiskach, mogłem tylko popatrzeć sobie przez okno na Warszawę 210 i Syrenę 110. Ostatecznie wylądowałem na kwaterze w Tarnowie, może niezbyt pięknej, ale za to znalazłem przed wejściem do niej 5 złotych, a to radykalnie obniżyło mi koszt noclegu. Przy okazji stwierdziłem, że Demio zjadło pół litra oleju, ale nic z niego nie kapie. I ogólnie jeździ się nim bardzo dobrze, pod warunkiem nieprzekraczania 110 km/h.
Z wizytą w Tarnowie
Z Tarnowa zapamiętałem to, że z mojej kwatery do najbliższego sklepu było półtora kilometra piechotą i przeklinałem moment, kiedy zdecydowałem się na ten spacer. Zapamiętałem nazwę „Sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej na Burku” i to, że miasto wyglądało smutno i ponuro. W centrum straszą na przemian puste lokale i lombardy. Na szczęście nagranie odcinka z Mantą i kolegami z ekipy MotoPasji sprawiło, że moje negatywne nastawienie do Tarnowa nieco osłabło. Nie jest to jednak – w odróżnieniu od Starachowic – miejsce, w którym chciałbym mieszkać.
Ruszyłem w drogę do Krakowa, po drodze odwiedzając komis z zabytkowymi autami amerykańskimi. Nie będę pokazywał Wam zdjęć, ale stoi tam przewijający się w ogłoszeniach czerwony International Harvester pickup. Polecam Wam przyjrzeć się efektom jego renowacji. Tylko nie w trakcie jedzenia.
I tak dotarłem do Krakowa, gdzie porzuciłem Demio na publicznym parkingu, wyciągnąłem rower i resztę dnia zwiedzałem Kraków pedałując. Nie jest to miasto zbyt przyjazne rowerom poza częścią centralną i Kazimierzem, gdzie naprawdę niesłychanie mi się podobało. Dawno nic nie zrobiło na mnie w Polsce tak dobrego wrażenia, jak krakowski Kazimierz, być może dlatego że pandemia wygoniła z niego turystów.
Do końca urlopu Demio przejechało ze mną ponad 900 km
Byłem jeszcze w Bielsku-Białej (temat na osobny wpis), z powrotem w Krakowie, a potem wróciłem do Warszawy, odwiedzając Końskie niemal w dniu pamiętnej wizyty prezydenta Andrzeja (Andrzej to styl życia). Demio ani razu się nie zepsuło.
W Warszawie postanowiłem mu się trochę bliżej przyjrzeć. Stan blacharski zaskoczył mnie pozytywnie. Jedna dziura w progu to jeszcze nie problem. Podłużnice były już naprawiane, ale po naprawie trzymały się dzielnie. Niewielkie zapocenie olejem spod głowicy nie stanowiło problemu, bo z auta nic nie kapie na ziemię. Po płukance silnika i wymianie oleju jego zużycie ustało – mechanik powiedział, że pierścienie się rozkleiły. Cokolwiek to znaczy. Hamulce tylne wymagały nieco uwagi, bo instalacja do ręcznego była zapieczona na śmierć. Z tym było najwięcej babrania, ale też się udało.
Pozostała kwestia klimatyzacji
Cała instalacja była na miejscu, z wyjątkiem jednej, pękniętej rurki. Zamówiłem z internetu inną rurkę, oczywiście od Demio. Owszem, przyszła. Za krótka o 5 cm. Żadne formowanie nie pomagało, za krótka i już. Trzeba było przerobić jej mocowanie do chłodniczki. W trakcie przerabiania ukręcił się aluminiowy, 20-letni gwint na chłodniczce. Wszelkie próby naprawienia tego skończyły się na razie porażką. A nadchodziły już wakacje koleżanki i trzeba było wydać jej sprawne auto. Powiedziałem więc po prostu z wrodzonym wdziękiem „klimy nie będzie”, co zostało przyjęte ze zrozumieniem. W końcu grat to grat. Nowe są w salonie, nie wiedzieliście o tym?
I Demio pojechało na kolejne wakacje
Tym razem w ciągu ponad 2 tygodni zwierdziło cały zachód Polski, a właściwie północny zachód – od Chełmna, przez Borne Sulinowo, aż nad morze i potem z powrotem od północnej strony do Warszawy, przez Lipno. Po drodze płynęło promem, łapało dwa razy gumę, ale nigdy się nie zepsuło. Okazało się tak dobre, że koleżanka ze swoim narzeczonym odkupili je ode mnie i okazjonalnie użytkują do weekendowych wycieczek.
Podsumowanie
Zawsze warto zrobić coś głupiego, np. nie posmarować się kremem. Ból minął, skóra zeszła, a fajne wspomnienia z Demio zostały. Kupujcie graty na spontanie!