4 rzeczy podpatrzone w Niemczech, które powinniśmy przenieść do siebie, żeby żyło się lepiej
Oczywiście rzeczy związane z ruchem drogowym i pochodnymi.
Żeby nie było - nie zgłębiałem latami niemieckiego prawa drogowego. Po prostu byłem tam przez kilka dni na naprawdę udanych wakacjach, wcześniej trochę przygotowując się do tego wyjazdu w kwestii najważniejszych przepisów. I kilka z nich spodobało mi się wyjątkowo - w tym i w praktyce.
Punkt pierwszy: autostrady bez ograniczeń prędkości, łututututu, ogień, miód i tak dalej. Dobra, nie mamy 13 lat, a przy okazji regularnie kierowcy w Polsce udowadniają, że ograniczenia na autostradach powinny być u nas jeszcze niższe, a nie jeszcze wyższe. Przejdźmy może do tego, co faktycznie dałoby się wprowadzić i miałoby ręce i nogi.
Po pierwsze: zakaz jazdy rowerem po chodniku.
Jeśli chcesz zrobić kiepskie prawo, to zrób takie, które można sobie dowolnie interpretować, wprowadzając m.in. czynniki w pełni uznaniowe. Aktualnie, żeby w Polsce można jeździć rowerem po chodniku, o ile:
- jesteśmy dzieckiem do lat 10 / jedziemy z dzieckiem do lat dziesięciu
- jest kiepska pogoda (super warunek)
- chodnik ma 2 m szerokości albo więcej, po jezdni można jeździć powyżej 50 km/h i jednocześnie nie ma osobnej drogi rowerowej lub ciągu pieszo-rowerowego
W efekcie rowerzysta przed decyzją o wjeździe na chodnik wygląda mniej więcej tak:
Po czym uznaje, że może po tym chodniku jechać albo nie, co przy tak skonstruowanym prawie niemal zawsze budzi sprzeciw pieszych i kierowców. Jeśli wybierze chodnik - piesi uznają, że powinien jechać ulicą, jeśli wybierze ulicę - kierowcy uznają, że powinien jechać chodnikiem. Fantastycznie.
Jak to wygląda w Niemczech? Uwaga: po chodniku nie można jeździć. Nie i już. Nie i spadaj. Chyba że jest odpowiedni znak i wtedy wszyscy wiedzą, że możesz po nim jeździć, ale wtedy i tak jesteś gościem i musisz dostosować swoją prędkość i wyczyny do prędkości pieszych.
Po drugie - zakaz parkowania na chodniku
Właściwie taki sam przypadek jak z rowerzystami i jazdą po chodniku. W Polsce teoretycznie parkowanie na chodniku jest dozwolone, przy spełnieniu odpowiednich warunków. Kierowca wygląda przez chwilę tak:
po czym uznaje, że ON MOŻE, BO ON TYLKO NA CHWILĘ. I z tego myślenia wychodzić np. coś takiego:
Ok, tak naprawdę to nie mam nawet złudzeń, że ktokolwiek faktycznie zastanawia się przez chwilę, czy chodnik ma odpowiednią szerokość albo czy faktycznie zostało odpowiednio dużo miejsca. Po prostu cyk i zaparkowane, ŻYJ I DAJ ŻYĆ INNYM.
A w Niemczech? Parkowanie na chodniku? A co to za bandyckie zwyczaje ze wschodu? Nie i już. Nie i idź z tym samochodem gdzieś indziej. Są wprawdzie podobno miejsca, gdzie można parkować dwoma kołami na chodniku, ale jeśli już występują, to są wyraźnie oznaczone.
Po trzecie: brody, światła i przejścia dla pieszych
Od razu się przyznam - o istnieniu takiego podziału dowiedziałem się całkiem niedawno w komentarzach na Autoblogu, a właściwie zostałem w tym temacie słusznie skarcony i naprostowany. I bardzo dobrze.
Tym bardziej, że ten podział sprawdza się - przynajmniej na bazie obserwacji z mojego krótkiego pobytu - naprawdę dobrze.
Na czym polega?
Przejście dla pieszych - wygląda mniej więcej jak u nas i jeśli jest, to jako pieszy trafiliśmy szóstkę (dobra, może piątkę) w Lotto. Mamy pierwszeństwo przed pojazdami nie tyle w momencie wejścia na pasy, ale na długo przed tym. Z tego, co podaje internet, wystarczy, że się do tego przejścia zbliżamy w odległości nawet kilku metrów i już powinniśmy liczyć na to, że kierowca się zatrzyma. Sprawdziłem kilka razy w sposób niezbyt ekstremalny - działa. Trudno mi dostrzec jakiekolwiek wady tego rozwiązania, zarówno z perspektywy kierowcy, jak i perspektywy pieszego. Aczkolwiek tylko w połączeniu z pozostałymi elementami pieszej infrastruktury.
Przejść dla pieszych - wyglądających tak jak u nas - jest bowiem stosunkowo niewiele. Dużo częstszym widokiem są brody. W sumie to trudno nazwać je widokiem, bo pewnego dnia dreptałem sobie radośnie wzdłuż ulicy, zastanawiając się, jak do diabła mam przez nią legalnie przejść. Odpowiedzią były... obniżenia chodnika, szczęśliwie w akurat tej miejscowości oznaczone na biało przy krawędzi chodnika - choć to akurat nie jest standard, z tego co widzę.
Na czym polega bród? Na tym, że pieszy nie ma na nim właściwie żadnych przywilejów, może poza tym, że jak już przez ten bród przechodzi, to nikt nie próbuje go rozjechać. Ale żaden z kierowców raczej się przed nim nie zatrzyma (też testowane), nikt nie machnie, żebyśmy przechodzili. Jako piesi sami musimy sobie znaleźć odpowiedni moment na wejście na drogę, po tym, jak wszystkie auta spokojnie sobie przejadą. Czyli właściwie... trochę jak nasze standardowe przejście dla pieszych - przynajmniej w praktyce.
Ale to jeszcze nie wszystko. Oba te rozwiązania działają skutecznie dlatego, że jest jeszcze trzecie, czyli przejście dla pieszych (choć bez zebry na asfalcie) z sygnalizacją świetlną, które pojawia się zawsze wtedy, kiedy jest więcej niż jeden pas w każdą stronę albo pod danej drodze można jechać więcej niż 50 km/h.
I teraz wszystko układa się w sensowną całość. Jeśli droga jest szczególnie niebezpieczna dla pieszego, czyli wielopasmowa albo auta jeżdżą po niej szybko - zawsze są światła. Jeśli mamy do czynienia z jakąś boczną uliczką o niewielkim natężeniu ruchu, to niech pieszy sam dobierze odpowiedni moment na przejście i wybierze bród. A jeśli już trafi na przejście dla pieszych, to ma świadomość, że teraz z kolei to on jest najważniejszy i inni mają uważać. Oczywiście białe paski na drodze nie dają nieśmiertelności, ale taki system wygląda dużo lepiej niż to, co obecnie mamy w Polsce, gdzie wciąż zdarzają się przejścia dla pieszych przez wielopasmowe drogi bez sygnalizacji świetlnej...
Po czwarte: drogi rowerowe.
Żeby było zabawnie, to mimo punktu pierwszego tego tekstu, pojechałem do Niemiec właśnie na rower. Domyślam się, że Niemcy pewnie regularnie narzekają na infrastrukturę rowerową w swoim kraju (bo zawsze jest na co narzekać), ale jako przybysz zza wschodniej granicy - byłem oczarowany.
Pomijam już nawet fakt, że przejeżdżając ze Zgorzelca do Goerlitz nagle, w magiczny sposób, po niemieckiej stronie pojawia się wyznaczona ścieżka rowerowa i ciągnie przez niemal całe miasto na wszystkie strony. I że w strefie jazdy do 20 km/h możesz jechać rowerem 20 km/h, a auto za tobą nie próbuje cię zepchnąć z trasy, tylko grzecznie też jedzie 20 km/h.
Bardziej chodzi o to, że pomimo przejechania rowerem 400 km (niewiele, ale to pierwszy raz i bałem się, że umiarkowanie rowerowa żona mnie za to zabije*), rzadko kiedy musiałem wjeżdżać na drogi publiczne. Obstawiam, że dobrze ponad 90 proc. trasy pokonałem po dedykowanych, sensownie poprowadzonych drogach rowerowych. I co istotne - drogach rowerowych budowanych z założeniem „każdy ma po nich przejechać”, a nie „o panie, gdzie z tą szosą, nasze ścieżki rowerowe to rower górski minimum”. Gładki asfalcik (przeważnie), szerokie trasy i świetne oznaczenie (nawet objazdy były oznakowane lepiej niż nasze drogi), a do tego przemyślane rozplanowanie - przynajmniej na tych etapach, na które ja trafiłem. Dla porównania, w Dolinie Baryczy (to jest prawdziwa kraina geograficzna, proszę się nie śmiać) jest przecudowna asfaltowa ścieżka rowerowa, która w dwóch miejscach pod kątem prostym przecina się z drogą. Mało tego - w jednym miejscu przecina się prostopadle z drogą, a widoczność jest zerowa, bo wszystko zasłania kukurydza. Niezbyt brawo.
Wniosek? Raczej niezbyt odkrywczy - jeśli dasz ludziom porządne turystyczne drogi rowerowe, to będą nimi jeździć, jednocześnie usuwając się z dróg dla samochodów. Co jest dobrą informacją i dla rowerzystów, i dla kierowców. I żeby nie było - to nie będzie tylko zabawka dla młodych. Podczas swojej podróży widziałem przeważnie dużo starsze od siebie osoby, które w ten sposób spędzały wakacje. Rower - byle jaki. Na rower sakwy. I jazda w podróż. Tanio i zdrowo.
Tak to można. Chociaż patrząc na to, w jakich bólach i w jakiej formie powstaje droga rowerowa Wrocław - Milicz, podejrzewam, że tak to można, ale niekoniecznie u nas**...
* Nie zabiła, teraz jest radykalnie rowerowa.
** Wiem, są u nas w Polsce piękne trasy rowerowe, jak np. Velo Dunajec, ale to kropla w morzu potrzeb.