Jeżdżę dostawczakiem z kosmosu. Lubię jego gadżet, ale innego mi brakuje
Nowy Volkswagen Transporter Panamericana jest szybszy i lepiej wyposażony od twojego samochodu. Brakuje mu jednak jednego elementu, który Niemcy mogliby podpatrzeć u Koreańczyków.

Czasy, w których jazda samochodem użytkowym była sama w sobie ciężką pracą, walką z opornie działającymi mechanizmami i siedzeniem w hałasie, już minęły. Dziś dostawczaki - nawet w swoich bazowych odmianach - są już całkiem „po osobowemu” ciche, wspomagane i pikające wtedy, gdy trzeba. Trudniej się nimi rozbić, a jazda szczególnie nie męczy.
Bogato wyposażone wersje to już prawdziwy kosmos

Jeżdzę właśnie Volkswagenem Transporterem w wersji PanAmericana. To blaszak w nieco wojskowym, oliwkowym kolorze, z czarnymi zderzakami, masywnymi listwami bocznymi i z dużymi jak na auto dostawcze kołami. Ma wyglądać na wersję „wzmocnioną” i jest całkiem stylowy. To ewidentnie auto dla kogoś, kto jest szefem firmy, ale wsiada za kierownicę blaszaka. PanAmericany nie kupuje się jako służbówki dla pracowników.
Zwłaszcza z takim wyposażeniem. Auto ma mocny, 170-konny silnik Diesla, napęd 4x4, automat, LED-owe reflektory i rozbudowany system multimedialny. W parkowaniu pomagają czujniki i kamera cofania. Jest też jeszcze jedna kamera.

Rozwiązuje duży problem aut typu „blaszak”
Da się żyć bez lusterka wstecznego, ale czasami się jednak przydaje, bo pozwala się znacznie lepiej zorientować w sytuacji wokół auta. Zwłaszcza na początku, gdy jadę autem bez niego, odruchowo zerkam na pustą górę przedniej szyby.
Tutaj na górze szyby jest lusterko - i w dodatku widać w nim sytuację za autem, mimo tego, że tuż za moimi plecami umieszczono ścianę. W Transporterze zamontowano tak zwane cyfrowe lusterko - czyli mówimy o wyświetlaczu pokazującym obraz z kamery umieszczonej z tyłu. To nie jest nowość - podobne rozwiązanie można znaleźć np. w Toyocie RAV4 albo w Land Roverach. Tyle że w innych wozach go nie znosiłem. Obraz wydawał mi się zbyt wielki i „atakujący”. Można było dostać oczopląsu. W blaszaku, mimo wszystko, doceniam. Przyzwyczajenie się zajęło mi parę chwil, a potem było już dobrze.

Brakuje mi jeszcze jednej kamery (a raczej dwóch)
Nowsze Hyundaie i Kie pokazują kierowcy na cyfrowych zegarach obraz z kamer umieszczonych pod lusterkiem bocznym, gdy włącza kierunkowskaz. To pomaga w zmianie pasa, choć szczerze mówiąc raczej nigdy z tego udogodnienia nie korzystałem. W osobówce nie trzeba.

Kamery przydałyby się za to w Transporterze. Jazda po mieście samochodem ze ścianą za plecami kierowcy i bez bocznych szyb z tyłu jest wyzwaniem. Zwłaszcza teraz, gdy na każdym skrzyżowaniu trzeba uważać, by nie zajechać drogi rowerzystom, nie jest łatwo. Trzeba przybierać odpowiedni kąt i obserwować świat w lusterkach, co oczywiście jest możliwe, ale i tak pozostaje szansa na groźny w skutkach błąd. Kamera podpatrzona w Korei przybyłaby na pomoc. Skoro to i tak egzemplarz dopchany po dach za grubo ponad 200 tysięcy złotych netto, obecność tego typu gadżetu naprawdę by nie zaszkodziła.
PS Tak, to jest Transit. Nawet gdy chce się połączyć auto z telefonem, widnieje w nim jako „Ford”.