Czy prawnicy Ferrari mnie słyszą? Ktoś sprzedał bezczelną podrób... to znaczy replikę F40
W Polsce policja zatrzymuje za kanapy i biurka przypominające samochody, w Niemczech za jazdę autem udającym inne. A w Stanach Zjednoczonych? W Stanach Zjednoczonych na sprzedaż została wystawiona replika Ferrari F40, co nie było niczym dziwnym, gdyby nie fakt, że owe ogłoszenie wystawił dealer samochodów klasycznych. Ale nikt się tym nie przejmuje.
Repliki samochodów to temat... trudny. Trudny nie tylko dlatego, że większość jest po prostu wręcz absolutnie paskudna (ta uwaga dotyczy też bohatera dzisiejszego wpisu), ale i dlatego, że stosunkowo często pojawiają się jakieś wiadomości o kłopotach, które takie repliki ściągnęły na swoich właścicieli - lub twórców, jak w przypadku wspomnianej we wstępie firmy Bojar Car Design, która zajmuje się m.in. wytwarzaniem mebli przypominających samochody Lamborghini. Tyle tylko, że rzadko kiedy sprawa jest jasna jak słońce dla wszystkich - na ogół wszyscy kłócą się, które przepisy dana firma czy osoba złamały. O ile w ogóle doszło do naruszenia jakichś przepisów.
W USA nie przejmują się takimi głupotami
Dealer samochodów klasycznych, firma Worldwide Vintage Autos, po prostu wystawiła na sprzedaż coś, co z daleka przypomina Ferrari F40 - o ile tylko masz wadę wzroku przekraczającą minus 10 dioptrii, nie masz okularów ani szkieł kontaktowych, dookoła jest smog i jeszcze rębak leśny zasłania Ci widok. Całość oczywiście luźno bazuje na Pontiacu Fiero (na co wskazuje wnętrze pojazdu), ale w przeciwieństwie do Fiero, tutaj do dyspozycji jest silnik V8. Można to od biedy potraktować jako ukłon w stronę prawdziwego Ferrari F40, tyle że to ostatnie miało 2,9 l pojemności i dwie turbosprężarki, a nie wolnossące 6,3 l Chevroleta.
Poza tym jakość wykonania jest po prostu żadna. Lakier jest miejscami poprzecierany i popękany, wnętrze z Pontiaka to ogólnie wizualna masakra, a na domiar złego wóz zadaje cierpienie szczegółami takimi jak obrócony przycisk klaksonu oraz obrócona wewnętrzna prawa tylna lampa.
Proporcji to nie trzyma, koła są schowane w nadkolach, na dodatek nie działa klimatyzacja ani hamulec postojowy. O dziwo, ktoś to kupił za niemal 25 tys. dol. (ponad 92,6 tys. zł). Regularnie w komentarzach czytam, że jakieś auto nie jest warte tyle, ile za nie oczekuje sprzedający. To jeśli 100-konna replika Focusa RS i 400-konne BMW E46 po swapie są za drogie i nikt tego nie kupi, to niech mi ktoś proszę wytłumaczy, czemu nabywcę znalazło to szkaradztwo znalazła ta replika Ferrari F40.
Wybaczcie dygresję, wróćmy do sedna
Sednem jest to, że tu mamy do czynienia nie tylko z samym faktem zrobienia repliki (co zapewne samo w sobie nie pasuje prawnikom z Maranello), ale na dodatek całość doprawiono logotypami Ferrari. A akurat w tej kwestii zwykle wszyscy są zgodni - tak robić nie wolno, bo to znaki zastrzeżone włoskiej marki i nie można ich sobie ot tak doczepiać do czegokolwiek bez zgody producenta. Aż dziw, że jeszcze nie wysłano tam samolotu ze smutnymi panami, którzy od razu po dotarciu na miejsce i wypiciu espresso (zmiana czasu, wiadomo) wystawiliby pozwy wszystkim w sprawę zamieszanym: twórcy auta, dealerowi i nabywcy. Czy słusznie - to już zupełnie inny temat. Ale Ferrari zdążyło się już wsławić obsypywaniem pozwami wszystkich dookoła, więc może i tu spróbują? Czekam na pozew dla mnie - w końcu jako stronie opisującej całą sprawę też jestem w to zamieszany i pójdę za to do więzienia na 500 lat.