REKLAMA

Pana samochód jest zbyt podobny do innego. Oto mandat. Przyjmuje pan?

Czasem mi się wydaje, że albo Niemcy to państwo bezprawia, albo tamtejsze media piszą brednie.

replika ferrari
REKLAMA
REKLAMA

Chodzi o tę wiadomość, którą podało kilka serwisów internetowych. Parę linków do źródła: pierwszy, drugi i trzeci. W skrócie: napisano tam, że kierowca w Niemczech dostał mandat od policji za naruszenie praw autorskich, bo jechał repliką Ferrari zbudowaną na bazie Toyoty MR2. 

Ktoś tu się chyba minął z mózgiem o kilometry

We wiadomości z serwisu bild.de napisano tak: w poniedziałek wieczorem w Duisburgu patrol policji zauważył zaparkowany samochód z logo Ferrari na masce. Po dokonaniu oględzin pojazdu stwierdzono, że to w rzeczywistości replika Ferrari zbudowana na bazie Toyoty MR2. 

I dalej: naruszyło to prawa do znaku towarowego producenta, które powinny być szczególnie chronione. Samochód został zajęty, właściciel musi spodziewać się grzywny i nakazu przywrócenia samochodu do stanu fabrycznego.

Replika Ferrari to nie jest sprawa dla policji

Dopóki auto ma sprawne oświetlenie i hamulce, jest zarejestrowane i ubezpieczone, nie ma się do czego przyczepić. Policja nie zajmuje się obroną interesów koncernów. Już to widzę, jak policja wsiada do autobusu i przeprowadza drobiazgową kontrolę, czy buty Nike i torebki LV u pasażerów aby na pewno nie są podrobione. A jeśli są, to wystawia im mandaty za to, że padli ofiarą oszustwa. Może w Niemczech tak jest, Niemcy to dziwny kraj, tam sądy sprawują władzę wykonawczą. Moim zdaniem jednak poszło o zupełnie inny przepis, który obowiązuje także w Polsce, a co do istnienia którego niewiele osób zdaje sobie sprawę.

Nie wolno przyklejać znaczka jednej marki na auto innej marki

Chodzi o to, żeby w razie kradzieży lub poszukiwania tego pojazdu nie wprowadzać w błąd służb mundurowych. Nie można więc nakleić sobie znaczka prestiżowej marki, np. Skody, na swoje Audi i udawać, że ma się coś lepszego. Bentley nalepiony na Kię Sportage także odpada. I pewnie o to poszło, tj. o znaczek Ferrari na samochodzie, który w dokumentach nie figurował jako Ferrari. Gdyby zamiast szalonego konia była stojąca słupka surykatka, a zamiast napisu FERRARI – FAKERRARI, nie można byłoby nic zrobić. Każdy może nakleić sobie na samochód naklejkę z surykatką. 

Zresztą gdyby było inaczej, zrobiłoby się niesamowicie śmiesznie. Policja mogłaby arbitralnie uznawać, że jeden samochód jest zbyt podobny do drugiego i sypać mandaty. Właściciele Caterhamów lecą jako pierwsi, ich samochód jest zbyt podobny do Lotusa Seven. Na baczności muszą mieć się właściciele Nexii (są jeszcze jacyś?) z powodu podobieństwa do Opla Kadetta. Nic dobrego nie wróżę użytkownikom Mercedesa Citana, przecież to Kangoo jak żywe. I tak dalej. Nie bardzo widzę problem w zbudowaniu samochodu inspirowanego Ferrari na bazie Toyoty MR2, dopóki nie próbujesz tego komercjalizować jako oryginalnego Ferrari. 

Nadal nie widzę problemu. Po zdjęciu znaczków Ferrari mamy po prostu Toyotę MR2.
REKLAMA

Oberwij znaczki i leć

Dlatego „przywrócenie do stanu fabrycznego” w przypadku repliki Ferrari zapewne będzie polegało na oderwaniu znaczków. Jest jeszcze inna kwestia – być może przeróbka nadwozia nie została zatwierdzona przez TUV, w takim przypadku mamy do czynienia z nielegalnym tuningiem. Niemcy są pod tym względem restrykcyjni. Jednak to nadal nie ma nic wspólnego z rzekomym naruszeniem praw autorskich. Zatem pamiętajcie, jeśli kupicie w Polsce replikę Ferrari, to przed wycieczką do Niemiec zdejmijcie z niej wszelkie znaczki z koniem i naklejcie coś innego, coś co dobrze kojarzy się Niemcom. 

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA