Strefie Czystego Transportu dziękujemy. Katowice z RIGCZem
Warszawa upadła, Kraków jeszcze jakoś się trzyma, ale już pluje krwią. Kolejne w kolejce do golenia na łyso przez wprowadzenie Strefy Czystego Transportu były Katowice. Tymczasem, role się odwróciły i to zwierzyna pogoniła myśliwego. Miasto Katowice zmyślnie ominęło przepisy.

Wytypowanie miast do objęcia przez SCT nie odbyło się drogą losowania kulek czarnych i kulek czerwonych, a w rezultacie regulacji uchwalonej na koniec 2024 roku aktualizacji Ustawy o elektromobilności. Każde miasto o liczbie mieszkańców przekraczającej 100 tysięcy mogło trafić pod topór, jeżeli pomiary średniego rocznego stężenia tlenków azotu w powietrzu przekroczyłyby krytyczną normę - wówczas w roku nadchodzącym obowiązkowe byłoby utworzenie na terenie owego miasta Strefy Czystego Transportu.
Według danych Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska za rok 2024, opublikowanych w maju 2025 roku, na czarnej liście znalazły się trzy miasta: Warszawa, Kraków i Katowice. Jak wiadomo, Warszawa objęta strefą jest już od ponad roku. Krakowska SCT ma oficjalnie ruszyć od 1 stycznia 2026 roku.
A w Katowicach? A w Katowicach nie będzie.
Ale jak to nie? Normalnie: bo nie. W Katowicach znajdują się dwie stacje pomiarowe, z których jedna wykazała niewielkie przekroczenie normy, druga zaś do granicy nawet się nie zbliżyła. I teraz zaczyna robić się ciekawie. Pierwsza z tych stacji znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie autostrady A4, przecinającej miasto w osi wschód-zachód. Według przepisów, SCT nie może obejmować dróg szybkiego ruchu zarządzanych przez GDDKiA, bowiem za wprowadzenie strefy odpowiedzialne są władze miasta.
Władze Katowic, za zgodą GIOŚ, zdecydowały się przenieść wspomnianą stację pomiarową z okolic autostrady w głąb miasta. I co się wydarzyło? Stacja w nowej lokalizacji aktualnie wykazuje stężenie tlenków azotu mieszczące się w normie. Być może sytuacja ulegnie zmianie po uśrednieniu danych z całego roku, niemniej trudno się spodziewać, aby nastąpił wielki zwrot akcji. Ponadto, GIOŚ sam wystawił Katowicom piłkę na pustą bramkę, pozwalając zmienić lokalizację stacji pomiarowej - przyznał tym sposobem, że stężenie tlenków azotu było zawyżone punktowo, podważając tym sposobem wartość pomiaru dla całego miasta.
Przykład Katowic pokazuje dobitnie, że w teorii normy mogą zostać przekroczone na Antarktydzie, a zmieścić się w normie w centrum Bombaju - wszystko zależy od tego, skąd będą czerpane dane. Wiadomym jest bowiem, że im większe natężenie ruchu, tym i większe stężenie szkodliwych substancji.
Trzymajcie się tam w tym Krakowie.
W obliczu powyższej historii, jeszcze bardziej niedorzeczne wydaje się stworzenie SCT w Krakowie, która obejmuje prawie całą powierzchnię miasta. Ostatecznie to i tak mniejsze zło, niż miało być w pierwotnej postaci, kiedy granice SCT pokrywały się z granicami całego Krakowa. Wystarczy jednak przestawić stacje pomiarowe na Zakrzówek i Kopiec Kościuszki.