Toyota Mega Cruiser na sprzedaż. Jest jak Hummer, ale trochę lepsza
Duży, niezwykle szeroki, kanciasty samochód terenowy zaprojektowany dla wojska. Brzmi jak opis Hummera? Owszem, ale pasuje też do Toyoty Mega Cruiser. Słyszeliście o niej?
Niespecjalnie orientuje się w środowisku fanów terenowych Toyot. Nie byłbym jednak zdziwiony, gdyby okazało się, że Mega Cruiser to dla nich szczyt marzeń. Nie dziwię się. Teraz takie marzenie można spełnić. Kosztuje 95 tysięcy dolarów + podatki. Jeden z egzemplarzy właśnie pojawił się na sprzedaż na facebookowej stronie RHD Japanese Cars Direct to You.
Co to za samochód?
Nie słyszeliście o istnieniu Mega Cruisera? Nic straconego, ja również dowiedziałem się o nim dopiero niedawno. Był produkowany w latach 1995-2002.
Jak wygląda? Ja określiłbym go mianem „bardziej wysublimowanego Hummera". Można też po prostu napisać, że to „Hummer po japońsku”. Ma trochę więcej finezji – jak sushi w porównaniu ze stekiem.
Wymiary zewnętrzne tego wozu są zbliżone do tych, którymi legitymuje się jego kolega (a może rywal?) zza Oceanu. Mega Cruiser jest jednak dłuższy (5090 mm zamiast 4685 w Hummerze) i wyższy (2075 mm kontra 1910-2007 mm w H1, zależnie od rocznika). Amerykański wóz jest cięższy, a także odrobinę szerszy (o 30 mm), ale oba nie zmieszczą się między drzewami. Mogą co najwyżej wyrwać je z korzeniami.
Mega Cruiser powstał na zamówienie japońskiej armii.
Ta historia też przypomina tę związaną z Hummerem. Pierwsze sztuki japońskiej superterenówki, oznaczonej wtedy jako BXD10 trafiły do wojska, gdzie służyły jako transportery dla jednostek piechoty czy woziły np. pociski ziemia-powietrze. Toyota dostrzegła jednak potencjał sprzedażowy związany z Mega Cruiserem. Dlatego wkrótce do sprzedaży skierowano odmianę BXD20, przeznaczoną dla klientów, którzy nie noszą munduru. Właśnie taki egzemplarz widać na zdjęciach.
Łącznie powstało ok. 3000 sztuk obu wersji. Tych cywilnych było jednak o wiele mniej, bo tylko około 150 egzemplarzy. Nie można było kupić ich nigdzie poza Japonią, a dokładniej – nigdzie poza kilkoma ściśle wybranymi salonami.
Pod maską pracuje tu 4,1-litrowy turbodiesel.
Co ciekawe, nie jest to żadne V8 ani nawet R6. Mimo tak ogromnej pojemności, mówimy o jednostce czterocylindrowej. Osiąga 157 KM i – co ważniejsze – 380 Nm przy 2800 obrotów na minutę. Mało imponujące? Cóż, Mega Cruiser nie powstał do wyścigów. Ważne, że groźnie wygląda i… ma prześwit wynoszący 42 centymetry, czyli więcej niż w Hummerze i prawie dwa razy tyle, co np. w przypadku Jeepa Wranglera. Może i nie wygrywał na prostej, ale za to mógł przejechać każdym skrótem…
Co jeszcze wyróżniało ten model? Chociażby cztery koła skrętne zapewniające świetną zwrotność i 37-calowe opony z centralnym systemem sterowania ich ciśnieniem. Był bardziej dopracowany (bo japoński!) niż we wspomnianym amerykańskim wozie.
W środku jest… trochę ciasno.
Mimo imponujących rozmiarów zewnętrznych, w środku lepiej poczują się osoby o „japońskiej” posturze. Przez środek wnętrza biegnie wał szeroki niczym Amazonka i wysoki jak góra Fuji.
Oprócz tego, kokpit jest dość spartański i typowy. Kierownica przypomina te z innych Toyot, podobnie jak zestaw wskaźników. Wygląda solidnie, ale luksusu tu nie znajdziemy.
Czy ktoś zechciałby przywieźć Mega Cruisera do Polski?
Cena na poziomie nowego Land Cruisera V8 nie wydaje się wygórowana, jak na tak rzadki samochód. Wóz na pewno wymaga nieco poświeceń podczas jazdy (powodzenia z parkowaniem!), ale z pewnością może to wynagrodzić niesamowitą trwałością i dzielnością w terenie. Poza tym jest stylowy. No i bezpieczny. A już myślałem, że uda mi się uniknąć tego wyświechtanego tekstu o odwożenia dzieci do przedszkola...