Jeździłem nową Toyota Camry. Wsiadłem do niej zmęczony, wysiadłem wypoczęty
Po zakończeniu sprzedaży Avensisa, klienci Toyoty nad Wisłą wciąż potrzebują dużego i wygodnego, ale niezbyt krzykliwego sedana. Oto i on. Ale czy dobrze się nim jeździ… i jest się wożonym?
Toyota Camry. Powiedzcie Rosjaninowi, że jeździcie takim samochodem. Pokiwa głową z uznaniem i doda, że to bardzo dobry wybór. Zróbcie to samo w którymś z krajów Bliskiego Wschodu – reakcja będzie podobna. Tak samo będzie w Azji, a w Afryce Camry to po prostu legenda. W Stanach Zjednoczonych ten model jest postrzegany po prostu jako zwykły, niedrogi wóz dla „przeciętnego Smitha”. Ale i tak od lat bije rekordy sprzedaży.
W Europie Zachodniej marka Camry nie jest aż tak silna. Ale w Polsce…
…w Polsce to co innego! Mimo że w tym roku mija 15 lat, odkąd ostatnie dostępne u nas Camry przestało być sprzedawane, jego nazwa wciąż dobrze kojarzy się Polakom. Niektórzy pewnie nawet pamiętają, gdy ten model można było kupić w Pewexie. Tak czy inaczej, ta Toyota budzi miłe skojarzenia. To ogromny kapitał, który producent postanowił wykorzystać.
Podobno nie było łatwo.
Pierwotnie nie było planów wprowadzenia tego modelu do Europy. Główną rolę w akcji „Camry w Unii” odegrali przedstawiciele Toyoty z Polski. Wiedzieli, że po końcu kariery Avensisa polski klient będzie potrzebował czegoś więcej niż Corolli.
Ale czy wprowadzanie „niemodnego” sedana to dobry pomysł? Mogłoby się wydawać, że dzisiaj kupujący pragną SUV-ów i tylko SUV-ów. Toyota odpowiada: owszem, ale tylko jeżeli mówimy o klientach, którzy dotąd wybierali kombi. Rynek sedanów jest stabilny, a nawet notuje wzrosty. Segment D w Polsce radzi sobie – jak na Europę – wprost doskonale. Oczywiście głównie za sprawą flot.
To właśnie z myślą o nich wprowadzono Camry.
Camry ma być wybierane przez menadżerów, którzy z różnych względów nie mogą lub nie chcą jeździć autem marki premium. Ze szczególnym uwzględnieniem dyrektorów ze spółek skarbu państwa i innych osób, którym „nie wypada” mieć Audi czy Mercedesa. Dziś tacy klienci jeżdżą (lub są wożeni) głównie Skodami Superb. Toyota chciałaby, by przesiedli się do Camry.
Z zewnątrz Toyota Camry wygląda spokojnie.
Dość klasyczna linia, brak krzykliwych detali i przetłoczeń: Camry rzeczywiście nie będzie kłuć w oczy pod urzędem czy ministerstwem. Podczas prezentacji prasowej stylistyce i „dynamicznym liniom” modelu poświęcono dużo miejsca – ale chyba trochę na wyrost. Całość jest po prostu wyważona i całkiem miła dla oka. Tradycyjnie dla siebie, czekam aż zobaczę egzemplarze w odważniejszych kolorach.
We wnętrzu jest… trochę gorzej.
Z zewnątrz Camry wygląda całkiem nowocześnie. Gorzej jest w środku: ten kokpit mógłby powstać równie dobrze w okolicach 2010 roku. Niestety, muszę na niego trochę ponarzekać. Wcale nie chodzi o stylistykę. Nie spodobały mi się połacie wykończone błyszczącym, czarnym tworzywem, które kurzy się po sekundzie od dokładnego czyszczenia. Nie polubiłem tanio wyglądającego plastiku na słupkach A i tego, że kieszenie w drzwiach nie są wyłożone miękkim materiałem. Nie podoba mi się tworzywo na listwach ozdobnych. Wygląda trochę tak, jakby projektanci chcieli stworzyć coś pomiędzy drewnem a metalem. Wyszło dziwnie.
Nie mam za to zastrzeżeń do braku (nawet w opcji) w pełni cyfrowych zegarów. Spory ekran pomiędzy w zupełności wystarcza. Miło czasem zobaczyć jeszcze klasyczne wskazówki. Gorzej, że obsługa funkcji wyświetlanych na wspomnianym wyświetlaczu jest pogmatwana. Można powiedzieć dyplomatycznie, że „wymaga przyzwyczajenia”.
Dość narzekania. Pora pojeździć.
Gdy dostałem do ręki kluczyk do Camry, byłem już trochę zmęczony całodzienną podróżą. Szczerze mówiąc, niezbyt cieszyłem się na myśl o tym, że czeka mnie jeszcze kilka godzin za kierownicą auta. Otworzyłem drzwi, usiadłem w fotelu i… poczułem się zrelaksowany.
Za kierownicą Camry odpocząłem.
Miękki, bardzo wygodny fotel, płynnie działający układ napędowy i dobre wyciszenie: oto zestaw, który pozwoli ukoić najbardziej skołatane nerwy. Jeżeli jedziemy spokojnie, Camry nie zaprząta uwagi kierowcy. Nawet przekładnia e-CVT nie drażni. Co prawda, wbrew zapowiedziom marki, nie czułem, jakby symulowała wrażenia z jazdy wozem z klasycznym, sześciobiegowym automatem. Ale wycie nie jest już w ogóle uciążliwe. Ta skrzynia idealnie tu pasuje.
Po jakimś czasie pozwoliłem sobie na bardziej odważną jazdę po zakrętach. Wydawałoby się, że Camry zupełnie się do tego nie nadaje: poprzednie generacje jeździły raczej „po amerykańsku”, bujając się i przechylając.
Nowy model jeździ jak Corolla. To komplement.
Camry powstało na nowej platformie TNGA-K. Przy jej opracowywaniu zwracano szczególną uwagę na to, by uzyskać sztywność konstrukcji i stabilność prowadzenia. Tyle twierdzi Toyota. Jak jest naprawdę?
Rzeczywiście dobrze. Camry nie stało się nagle „sportowym sedanem”, ale prowadzi się bardzo przyzwoicie. Robi wrażenie dobrze wyważonego i zwartego wozu. Ma bardzo poprawny układ kierowniczy, który (nareszcie!) przekazuje wystarczająco wiele informacji. To mniej więcej poziom Passata – czyli modelu, który jest często chwalony za to, jak jeździ po zakrętach. Pod względem komfortu i tłumienia nierówności Camry jest nawet lepsze. Bez problemu poradzi sobie na gorszych odcinkach polskich czy nawet rosyjskich dróg.
Silnik jest wystarczający.
Hybrydowy układ napędowy, 2,5 litra pojemności motoru benzynowego plus silnik elektryczny, łączna moc 218 KM: w Europie to jedyna konfiguracja dostępna w tym modelu. Klienci np. w Rosji będą mogli wybrać jeszcze 3,5-litrowe V6, ale my musimy obejść się smakiem. „Takie Camry jest szybsze, ale zauważalnie gorzej się prowadzi, bo silnik jest ciężki” – powiedział mi na pocieszenie jeden z inżynierów.
Europejczycy nie mają specjalnie na co narzekać, bo 2,5-litrowa jednostka wystarcza. Nie robi z Toyoty demona prędkości (100 km/h w 8,3 s, 180 km/h prędkości maksymalnej), ale klienci szukający osiągów raczej nie zainteresują się Camry. Prędzej zrobią to ci, którzy oczekują niskiego spalania.
Toyota Camry - spalanie.
W tym samochodzie pracuje zupełnie nowy układ hybrydowy czwartej generacji. Ma działać (i rzeczywiście działa) płynniej, ale jego głównym celem jest zużywanie mniejszej ilości paliwa niż w przypadku starszych konstrukcji. Uzyskano to, między innymi modyfikując silnik elektryczny tak, by można było z niego korzystać częściej i przy wyższych prędkościach.
Jeżeli chodzi o liczby: spokojna jazda poza miastem oznacza spalanie około 4,3-4,8 litra na 100 km. Przepisowa jazda autostradą: około 5,5-6 litrów. Jeżeli często jeździmy z górki i delikatnie obchodzimy się z pedałem gazu, komputer pokładowy potrafi pokazać naprawdę imponujące wyniki. Na początku byłem zachwycony, gdy pokazał 3,5 l/100 km. Po chwili zużycie spadło do 2,1 litra, a najniższe, jakie udało mi się zanotować na dystansie kilkunastu kilometrów to zaledwie 1,8 litra na 100 km. Imponujące, zwłaszcza w tak dużym sedanie! Silnik elektryczny potrafi zastąpić spalinowy nawet przy 120 km/h – o ile tylko jedziemy łagodnie.
Jazdy zakończyłem na tylnej kanapie.
Pod koniec dnia udało mi się przejechać najlepiej wyposażonym Camry w wersji Executive z pakietem VIP. Jest to odmiana, która powstała z myślą o klientach, którzy nie prowadzą, ale są wożeni. W skład wspomnianego pakietu wchodzą m.in: elektrycznie sterowana roleta na tylnej szybie, trzystrefowa klimatyzacja i podłokietnik z panelem do ustawiania temperatury, radia czy kąta nachylenia oparcia kanapy.
Pozycjonowane pomiędzy segmentem D i E Camry mierzy 4,88 m. To odrobinę więcej niż wspomniany już dzisiaj Superb. Skodą dość często bywają wożeni prezesi czy ministrowie. Nic dziwnego, bo słynie z olbrzymiej przestrzeni na nogi z tyłu. Jak jest w Camry?
Bardzo dobrze… ale chyba jednak nieco gorzej. Toyota podkreśla, że ilość miejsca na nogi jest tu identyczna jak w Audi A6. Mam jednak wrażenie, że Skoda jest jeszcze obszerniejsza, zwłaszcza jeśli chodzi o przestrzeń na stopy. Czeskie auto ma też funkcję sterowania prawym przednim fotelem z poziomu tylnej kanapy. Camry tego brakuje. Ale notable nadal powinni być zadowoleni. Kanapa jest rewelacyjnie wygodna.
Oto samochód, który relaksuje i za kierownicą i z tyłu.
Bardzo chciałbym wybrać się Camry w jakąś długą podróż. Wiem, że wysiadłbym wypoczęty – nawet gdyby po drodze trafił się jakiś szybki, kręty odcinek. Jedyne, na co musiałbym przymknąć oko, to nieco przestarzały kokpit. Ale całkiem możliwe, że klientom Toyoty wcale nie będzie przeszkadzał. A niskie zużycie paliwa wynagradza wszelkie niedogodności.
Przejdźmy do kas. Ile to wszystko kosztuje?
Bazowe Camry w wersji Comfort kosztuje 141 900 zł. Ma już m.in. adaptacyjny tempomat, reflektory LED i dwustrefową klimatyzację. Odmiana Prestige (większe felgi, większy ekran dotykowy, nawigacja) kosztuje 149 900 zł. Wersja Executive (skórzana tapicerka, pakiet systemów wspomagających kierowcę) została wyceniona na 161 900 zł. Tyle że… to nie ma większego znaczenia. Odsetek klientów, którzy kupują Camry za gotówkę, będzie pomijalny.
Toyota podkreśla za to, że miesięczna rata za ten model będzie bardzo zbliżona do rat za Passata i Superba. Camry może do tego okazać się bardziej korzystne wizerunkowo od konkurentów. W końcu jest hybrydą.
To powinno się sprzedać. A gdy się sprzeda, kto wie – może Toyota pójdzie za ciosem i zacznie oferować w Europie inne „egzotyczne” modele? Tylko może bez amerykańskiego Yarisa, proszę…