Dajesz dziecku telefon w samochodzie? Jesteś w grupie osób błądzących
Jednym z najbardziej wyświechtanych tekstów jest to, że telefony stały się istotną częścią naszego życia. Pewnie, że się stały, bo sami tego chcieliśmy, tylko nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji związanych z ich powszechnością. Ostatnio uczestniczę w dyskusji, której celem jest ustalenie, czy można dawać dziecku telefon podczas jazdy czy nie.
W tym roku postanowiłem aktywnie włączyć się w życie szkoły podstawowej mojego bombelka i w efekcie od jakiegoś czasu konsultuję statut tej placówki. Jednym z najbardziej kontrowersyjnych zapisów jest ten, który mówi o zakazie używania telefonów w czasie lekcji, ale rodzice chcą jego rozszerzenia na całkowity zakaz używania ich w szkole. Jestem przeciwnikiem tego rozwiązania, bo obcuję z nowymi technologiami, miałem w ręku większość smartfonów, które zadebiutowały w Polsce w ciągu ostatnich lat. Stoję na stanowisku, że pozbawienie dzieci umiejętności korzystania z nich to narażanie ich na późniejsze problemy w życiu. To tak jakby 30 lat temu zakazać czytania, bo przecież mały człowiek może przeczytać coś brzydkiego w książkach.
Nie jest łatwo, tylko kilka osób podziela mój pogląd, co ciekawe - wszyscy mają mniejszy lub większy związek z technologiami, więc rozumieją przewagi. Stoimy na stanowisku, że dzieci trzeba nauczyć mądrego korzystania z urządzeń, limitować im czas w internecie i z nimi rozmawiać o tym, co na nie w nim czeka, począwszy od przemocy po patusów z różnych gal freak-fight'owych. Edukacja zamiast zakazów, ale niestety jest silny opór w tej materii. Rozmawiamy, dyskutujemy i nagle ktoś napomknął, że teraz to wszyscy wygodni, bo dają dzieciom telefony w samochodzie i mają je z głowy. I zacząłem się nad tym zastanawiać, czy tak naprawdę jest.
Dajesz czy nie dajesz telefon dziecku w aucie?
Mam dwa bombelki płci żeńskiej, które dzieli 5 lat różnicy, ale obie w samochodzie chcą korzystać z telefonu. Czasem im pozwalam, a czasem nie, bo np. źle się zachowywały, albo przekroczyły swój dzienny limit czasu przed ekranem. Jednak nigdy nie dostały smartfonów na całą trasę, a trochę tras pokonujemy, czy to na wakacje czy to w ramach odwiedzania rodziny, kiedy jedzie się te półtorej godziny. Smartfon wydawałby się najlepszym rozwiązaniem - odpalam jednej bajkę, druga sama ogarnia swoją grę i można jechać w ciszy i względnym spokoju do celu. Tylko takie podejście skutkuje później problemami w przyszłości i uzależnieniem od ekranu.
Więcej o samochodach przeczytasz w:
Nie myślcie, że żartuję. WHO zaleca, żeby dzieci do drugiego roku życia w ogóle nie korzystały z ekranów, od 2 do 5 lat maksymalnie godzinę, a od 6-12 lat 2 godziny dziennie. I to też nie jednym ciągiem. Czas spędzany przed ekranem powinien być przemieszany z innymi aktywnościami. Sam tak robię - rozmawiam z dzieciakami, gramy w różne gry w stylu szukamy samochodu o określonym kolorze, albo rzeczy, zgadywanki itd. Śpiewanie też się odbywa, ale proszą mnie, żebym im nie towarzyszył, bo uszy bolą. Mam zasady i się ich trzymam.
Tymczasem mam znajomego, który daje telefon dziecku od razu przed podróżą i zabiera po dojechaniu do celu. Mówi, że nie ma zamiaru słuchać krzyków i wrzasków przez drogę, bo musi skupić się na prowadzeniu. Dzieci są jak zombie, wpatrzone w ekrany. I trochę mnie to martwi, bo okazuje się, że to dosyć częste podejście. Popytałem i dowiedziałem, że dzieciaki są oburzone, gdy nie dostają telefonu. Taki rodzic wpada w zaklęty krąg - nie da telefonu, będą się drzeć, da - będzie spokój, ale jak zabierze - będą wrzeszczeć.
Ale znajomy twierdzi, że jego podejście jest dobre, bo jeżeli w samochodzie jest głośno, to nie jest w stanie się skupić, robi się nerwowy, nie reaguje dobrze na sytuację na drodze i może doprowadzić do wypadku. I jestem w stanie go zrozumieć, bo rozproszony lub przebodźcowany kierowca, to niebezpieczny kierowca. Tylko co wybrać? Komfort i bezpieczeństwo czy higienę cyfrową?