Zaczynam dochodzić do wniosku, że nienawidzę przeglądać ogłoszeń motoryzacyjnych. Za każdym razem znajduję jakiś samochód, po który już bym jechał, gdybym mógł lekką ręką wydać te kilka albo kilkanaście tysięcy na kolejne auto. Dzisiaj np. znalazłem Subaru BRAT-a, na którego mnie nie stać.
To japońskie El Camino pochodzi z czasów, kiedy Subaru nie było jeszcze rozpoznawalną marką samochodów w Stanach Zjednoczonych. Żeby to zmienić, Japończycy wymyślili, że wezmą Subaru Leone w wersji kombi i zrobią dwuosobowego pick-upa ze stałym napędem na 4 koła. Genialne.
Subaru BRAT w wersji europejskiej jest trochę mniej ciekawy.
Szkoda tylko, że BRAT z ogłoszenia to wersja europejska. Amerykańskie modele miały jeszcze dwa genialnie bezsensowne fotele montowane na tylnej pace. Gdybym kupił ten egzemplarz wystawiony na otomoto, to już bym ich szukał na amerykańskim ebayu. Japończycy, ze znanych tylko sobie powodów stwierdzili, że zamiast pasów bezpieczeństwa, te siedzenia na pace zostaną wyposażone w drążki do trzymania, więc pasażer jadący z tyłu może poczuć się jak operator działka bombowca. Idealnie.
Te siedzenia na pace powstały tylko dlatego, żeby obejść tzw. Chicken Tax, co samo w sobie też jest dobrą historią o tym, jak drób hodowany w USA miał wpływ na rynek motoryzacyjny. BRAT-em jeździł też Ronald Reagan. Co prawda już po tym, jak przestał być prezydentem, ale i tak jest to fakt godny odnotowania.
Jeśli wpisany w ogłoszeniu rocznik zgadza się ze stanem faktycznym (w przypadku starych samochodów różnie to bywa), to ten konkretny BRAT ma pod maską wolnossącego boxera o pojemności 1,8 i mocy 74 KM. Oczywiście na gaźniku, co na pewno będzie powodem tysiąca małych problemów związanych z jego regulacją, ale kto by się tym przejmował. Wiadomo, że samochód w tym stanie kupuje się z perspektywą wydania kilkudziesięciu tysięcy na jego remont i - jeśli pozwalają na to fundusze - jakiegoś restomoda. Widziałbym tam jakiegoś turbodoładowanego boxera z Imprezy albo z Legacy. Do tego wyjmujemy półosie z przodu i mamy super-lekkiego pick-upa z tylnym napędem.
Koszt odrestaurowania tego samochodu jest niestety kilkukrotnie wyższy od jego ceny.
Tutaj w pierwszej kolejności trzeba by zacząć od remontu blacharskiego. Sprzedający pisze co prawda, że to tylko powierzchowna korozja, ale różnie to bywa. Szczególnie w przypadku starych japońskich samochodów. Z ciekawości sprawdziłem też jak trudnym zadaniem byłaby wymiana tego pękniętego klosza z tyłu. Okazuje się, że: a) Subaru już ich nie produkuje, b) jeśli jakimś cudem uda się znaleźć obudowę, to trzeba obchodzić się z nią jak z jajkiem, bo lubi pękać przy montażu. Prościej byłoby to przerobić. Można np. przełożyć tylne światła ze Skody Felicii Fun, czeskiego kuzyna BRATA i mieć dwa bezsensowne pick-upy w jednym. Z naklejką #zawszebratem na klapie. Szkoda, że nie jestem milionerem.