Piętnaście pasów nie wystarczyło. Wyjazd z festiwalu Burning Man skończył się rekordowym korkiem
Gdyby poszerzono jezdnię do siedemnastu pasów... to też by nic nie dało. Nazwa Burning Man w tym roku okazała się niezwykle trafna.
Amerykanie są znani z tego, że wszędzie jeżdżą samochodem. Trudno im się dziwić, skoro nie mają transportu publicznego, a cały kraj jest zbudowany z priorytetem infrastruktury samochodowej. Jeszcze bardziej trudno im się dziwić, jak urządzają sobie festiwal na pustyni, konkretnie w stanie Nevada, gdzie nie da się przyjechać nijak inaczej niż samochodem. Potem już tylko trzeba z niego wyjechać, ale żeby wyjechać, to trzeba z piętnastu pasów zmieścić się w jeden.
Burning Man oznacza płonącego człowieka
W tym roku po dwuletniej przerwie festiwal Burning Man wrócił na pustynię Black Rock. Na koncerty, pokazy świateł i inne atrakcje na środku pustyni przyjechało 80 tys. ludzi – to rekordowa frekwencja, widać że bardzo im brakowało tego wydarzenia. Pogoda trochę im nie dopisała, bo w trakcie festiwalu miała miejsce burza piaskowa, ale prawdziwa burza wybuchła dopiero, jak z Burning Mana trzeba było wyjechać i dojechać do drogi stanowej.
Ok. 25-30 tys. samochodów utknęło w długim na wiele mil korku
Nie pomogło wyznaczenie drogi wyjazdowej o szerokości 15 pasów. Na oficjalnych kontach social media Burning Man apelowano o pozostanie w miasteczku festiwalowym, żeby nie powiększać korka, ale ci, którzy już ruszyli, to utknęli i tak stali. Swoją drogą dziwne, że nie zaczęli objeżdżać wszystkich bokiem, w końcu było bardzo szeroko, to pustynia – można było z 15 pasów zrobić 30, potem 45, potem 90 – korek od tego zmieniłby swój kształt, ale nie natężenie.
Niestety z tej sytuacji nie ma wyjścia. Uczestnicy festiwalu przyjeżdżają na niego kamperami i potem w nich mieszkają, w ciągu dnia oddając się rozrywkom, a wieczorem tańcząc na koncertach i oglądając płonącą tytułową postać Burning Mana. Niezależnie od tego jak zorganizować dojazd, zawsze nastąpi gigakorek, bo 25-30 tys. kamperów w jednym miejscu po prostu nie wyjedzie z niego naraz płynnie. Tak naprawdę nie ma w tym nic strasznego, bo chcącemu nie dzieje się krzywda, nie ma obowiązku uczestniczenia w festiwalu, a jeśli ktoś się już na to decyduje, to godzi się też ze smażeniem się w korku przy wyjeździe. Nikt nie robi problemów z kolejek do wejścia czy wyjścia przy okazji wydarzeń typu koncert na stadionie. Drogi nigdy nie będą tak szerokie, żeby zmieścili się wszyscy, którzy jadą swoimi domkami na kółkach na wielki festiwal na pustyni. Po to jest Ameryka, żeby stać w niej w korku.