Porsche 924 przerobione na Lambo jest na sprzedaż. Zapewne po raz ostatni
Porsche 924 znane z głośnej afery i „beefu” między właścicielem a dziennikarzem trafiło znowu na sprzedaż. Tym razem już jako wrost.
Wielu z Was pamięta to starcie: najpierw na łamach czasopisma Top Gear ukazał się tekst, lekko wyszydzający przeróbkę tuningową polegającą na upodobnieniu Porsche 924 do Lamborghini Aventador. Na reakcję właściciela, piosenkarza z Włocławka znanego jako Tobi King, nie trzeba było długo czekać. Wprawdzie oryginalnego artykułu i filmu już nie ma, ale można wciąż znaleźć jego przeróbki.
Potem Tobi King trochę się zreflektował i uznał, że jednak jego samochód można krytykować
Jednak co raz poszło w internet, to poszło. Redaktor naczelny Top Gear, który nie jest już od lat dziennikarzem, na długi czas został „łysym z top dżir”, niektórzy sugerowali nawet walkę MMA między panami. Ostatecznie sprawa umarła, a samochód dalej wisiał na serwisach ogłoszeniowych. Od tego czasu minęło pięć lat i życie napisało ostatni rozdział tej sprawy. Mianowicie Porschemborgini przestało być używane i wrosło sobie w ziemię, a wokół niego wyrosła trawa.
Nie spodziewałem się żadnego innego zakończenia
To nie jest tak, że był to zły albo śmieszny projekt. Gdyby to był rok, powiedzmy, 1999, to wóz robiłby niemałą furorę. Na zlotach tuningowych ustawiałyby się do niego kolejki i pewnie nawet trafiłby na okładkę Auto Dziś i Jutro. Weszło w niego naprawdę dużo pracy i własnej inwencji. To, że nie przypomina przesadnie Lamborghini albo ma lampy z Fiata Coupe wsadzone na odwrót, to w niczym nie przeszkadza. Po prostu wjechało na scenę za późno, kiedy taki styl wyszedł już z mody.
Porsche 924 przerobione na Lambo skończyło jak prawie wszystkie projekty tuningowe
Znam ich wiele z czasów, kiedy pracowałem w czasopiśmie tuningowym z Wrocławia. Mnóstwo aut, które opisywaliśmy, trafiło potem na sprzedaż jako wrosty, zardzewiałe, zdekompletowane itp. Problem polega bowiem na tym, że projekt tuningowy jego twórcy w końcu się nudzi, ale znaleźć na niego klienta jest rzeczą niemożliwą. Nikt nie chce pojazdu, który zbudował ktoś inny. To tak, jakby robić kowery utworów rapowych i rymować słowa innego rapera. Albo rymujesz swoje, albo nie robisz tego w ogóle. Nic więc dziwnego, że te auta skończyły jako niejeżdżące złomy, szpachla popękała, spoilery poodpadały, a we wnętrzu wyrosła pleśń.
Miejsce Porsche Tobi Kinga jest w muzeum polskiego tuninga
Ten rym to specjalnie. Ale takiego muzeum nie ma, więc era radosnych, spontanicznych przeróbek, na które państwowe organy przymykały oko, odchodzi w niepamięć. Zostanie tylko w postaci zdjęć i filmów ze zlotów tuningowych, a same auta, z kilkoma może wyjątkami, skończą na złomie i jako dawcy części. Obecnie cena za to Porsche to 14 500 zł i chętnych też nie widać. Kiedy dojdzie do poziomu, w którym będzie warto coś z tego wozu odzyskać – mówię tu o mechanice, nie o stronie wizualnej – to wtedy pewnie się sprzeda, a nowy nabywca fantazyjnie przerobioną budę pośle bez łez do zgniatarki. Trochę szkoda, bo lubię samochody z historią.