Poniedziałkowy przegląd ofert: co po benzynowym T4?
Wygląda na to, że w roku 2020 mój benzynowy VW T4 trafi na sprzedaż. Co po nim? To skomplikowane.
Dlaczego chcę go sprzedać? Przecież to wspaniały pojazd. Jest to zapewne najpraktyczniejszy bus jakiego można sobie wyobrazić. Ma gigantyczną ładownię, jest w znakomitym stanie technicznym i fantastycznie mi się nim jeździ. Pali 13,7 l/100 km, ale co mi to przeszkadza przy tak małych przebiegach rocznych. Ma działającą klimatyzację, tempomat i masę innego wyposażenia, i najmocniejszy silnik benzynowy, jaki był dostępny w tym roczniku.
Problem w tym, że już teraz go za bardzo nie potrzebuję
Kiszę go trochę inwestycyjnie, ale wątpię w sukces tej inwestycji. Jeśli wystawię go za tyle, za ile kupiłem + tyle, ile musiałem w niego włożyć, i za tyle faktycznie się sprzeda, to będę bardzo zadowolony. Oczywiście nic mnie nie piłuje ze sprzedażą, ale skończyłem niedawno remont i może wystarczyłby mi mniejszy pojazd do wożenia firmowych gratów, taki którym mógłbym śmiało jeździć na co dzień po mieście. Dziś więc szukam zastępstwa dla T4 – może być trochę mniejsze, może być kombivanem. Musi być osobowe/oszklone i mieć benzynowy silnik. Nie jest to takie proste, zwłaszcza jeśli ustawię maksymalny budżet na 15 tys. zł.
Numer pierwszy i mój absolutny faworyt to trio Scudo/Jumpy/Expert
To wydłużona wersja minivana (eurovana) Ulysse/Evasion/806. Ma nawet taką samą deskę rozdzielczą, ale inny rozstaw osi i jest bardziej towarowy. W eurovanie nie można było mieć 3 miejsc z przodu, Scudo-Jumpy występuje w takiej odmianie, często jest nawet 9-miejscowy. Oczywiście trzeci rząd bym wywalił, w T4 nie mam go w ogóle, nie był mi potrzebny. Dobrze, jeśli mam 2 rzędy i ładownię, w której zmieszczą się co najmniej 2 rowery. Bardzo dobrze, jeśli drzwi do ładowni są skrzydłowe, a nie w postaci klapy mocowanej u góry. Scudo spełnia te wszystkie warunki. Ale oferta rynkowa jest raczej uboga.
Moim bezwzględnym faworytem jest ten egzemplarz z Danii. Właściwie mógłbym go kupić dziś. Pewnie też dlatego, że nie ma nic innego. Było niedawno Scudo 2.0 benzyna w automacie, ale szybko się sprzedało i to mimo wysokiej ceny (12 500 zł). Jedyne inne benzynowe Scudo ma uszkodzony bok.
Jest bardzo drogie, idealnie utrzymane Jumpy z automatem, ale to wersja specjalna dla osób poruszających się na wózkach inwalidzkich. Nie ma więc sensu, żebym ją kupował, lepiej żeby nabył ją ktoś, kto skorzysta z dobrodziejstwa profesjonalnej przeróbki i zyska możliwość jazdy samochodem. Nie ma benzynowych Peugeotów Expertów, były tylko diesle, więc ze smutkiem macham ręką i idę w kierunku następnej oferty.
Fiat Doblo
Doblo to nr 2 na mojej prywatnej liście kombivanów. Otwiera ją Berlingo/Partner, potem jest Doblo, za nim Kangoo, potem Caddy, ale z niechęcią, a dalej Opel Combo i Ford Tourneo, których nawet nie rozważam. Niestety, nie istnieje osobowe Doblo Maxi pierwszej generacji, a drugie jest na razie za drogie, ale jakoś bym to przebolał. Doblo ma dużą ładownię o bardzo regularnym kształcie i ogromne szyby, przy tym będąc zupełną antytezą prestiżu. No i stosunkowo łatwo chycić odmianę benzynową, choć nie bardzo wiem co w ofercie robił wariant 1.2. Doblo z 1.2 jest wolne jak orzeł szybujący nad doliną. Zajrzyjmy jednak w ogłoszenia.
Długo szukać nie trzeba. Oto Doblo 1.6 sprowadzone z Holandii, z benzynowym 1.6. Prawie wszystko jest jak trzeba: dość bogata wersja, jest trochę udręczone, ma drzwi przesuwne z obu stron. Ale nie ma drzwi skrzydłowych z tyłu. Niewiele drożej kosztuje luksusowy wariant Malibu, tyle że ma również on klapę zamiast drzwi bagażnika, co dla mnie go dyskwalifikuje. Miałem dużo aut z drzwiami bagażnika i uważam to za najrozsądniejsze rozwiązanie. Tu podobnie: auto drogie, ale średnie i bez skrzydłowych drzwi z tyłu. W tym ogłoszeniu można sobie szczegółowo obejrzeć ile przestrzeni ładunkowej ma Doblo po złożeniu foteli i myślę, że dałbym radę z taką ilością.
A tak w ogóle, jak Doblo jest ładne, to kosztuje 15 000 zł, i najczęściej nie jest zarejestrowane w Polsce. Aż dziwne, widząc ile tego u nas jeździ. Wiem, to same diesle. Skoro już o tym mowa: gdyby ten miał skrzydłowe drzwi bagażnika, byłby moim ideałem.
Citroen Berlingo/Peugeot Partner
Ze smutkiem odrzucam, bo pierwsza generacja jest dla mnie za mała, a druga kosztuje więcej niż 15 000 zł. Następny.
Renault Kangoo
Znaczy bardzo chciałbym Trafica, bo niesłychanie mi się wręcz podoba – i tak, trafiają się benzynowe, głównie ze Szwecji – ale ceny na razie oscylują między 19 a 25 tys. zł. Czyli wystarczy pewnie poczekać. Tymczasem niestety człowiek jest skazany na Kangoo. O dziwo, do 15 000 zł mieć już Kangoo II. I to z niezniszczalnym silnikiem 1.6 87 KM, takim samym jak w pierwszej Dacii Duster. Bardzo fajny wóz, ale mniejszy niż Doblo – to nie wkręt, Kangoo ma niecałe 422 cm, a Doblo 425 cm. Kangoo ma tylko większy rozstaw osi, ale mniejszą ładownię.
Kangoo jedynka to już samochodzik zupełnie malutki, 403 cm długości. Ponadto naprawdę ładne Kangoo I mają horrendalne ceny. Jak bardzo nie kochałbym starych dostawczaków, nie dałbym 12 000 zł za małe Renault sprzed 20 lat. Wśród innych patologicznych ofert warto zwrócić uwagę na „Kangoo 4x4 napęd na 2 koła, zdemontowany wał napędowy”. To jest jakieś! Można by jeszcze zdemontować jedną półośkę i zostawić napęd tylko na jedno koło. Eee i co? Śmieszne, że cenowo niewiele różni się od tego oryginalnego 4x4, tyle że 4x4 ma jeszcze mniejszą ładownię niż normalne Kangoo, bo trzeba było zmieścić jeszcze koło zapasowe.
Ostatecznie do Kangoo zniechęca mnie trochę zdjęcie z tego ogłoszenia, gdzie widać że do ładowni nie bardzo wchodzą 4 opony. Helloł! Do T4 mogę zapakować 20 opon i 4 osoby...
Zapaliłem się do benzynowego Vito
Dobrze, dajcie spokój z dowcipami o rdzy. Wystarczy, że spojrzałem na to ogłoszenie: niby wszystko fajnie, ale przyjrzyjcie się, jak mała jest przestrzeń ładunkowa, nawet gdybym zupełnie wyrzucił fotele. To do Doblo wejdzie więcej fantów. Zresztą te wszystkie stoliki, biznesy, rozkładanie itp. jest mi na plaster. Samochód tego typu służy mi do sytuacji, gdy ktoś mówi że ma coś do oddania i żebym szybko przyjechał to zabrać.
Nie jest też łatwo kupić benzynowe Caddy
W ogóle to ja nie bardzo lubię VW Caddy. Niby wszystko dobrze, ale jakoś zawsze wygląda mi na zużytego. Nawet jeśli teoretycznie ma mały przebieg i w ogóle handlarz go wylizał, zawsze wydaje mi się jakiś udręczony, porysowany, rozklekotany, dojechany itp. Poza tym Caddy są już nieprzyzwoicie drogie w porównaniu do Fiata czy Renault. Na przykład ten – fajny, siedmioosobowy... z czego nigdy bym pewnie nie skorzystał.
Ten wygląda ślicznie i zadaje kłam temu co pisałem na początku o tym zużyciu, specjalnie więc go tu pokazuję. I cóż z tego, skoro poza kolorem i silnikiem 1.6 MPI nic mnie w nim nie przekonuje. Nie ma skrzydłowych drzwi, bagażnik wydaje się mały, jest to auto bardziej osobowe niż robocze, nie bardzo o to mi chodzi. Fajnie, fajnie, ale sory nie. Caddy nie ma porównania z T4, te samochody nie różni jedna klasa wielkości, a dwie. No chyba, że coś takiego. To jest świetne! Psia buda 100%! Czekajcie, poszukam Seata Inki... O, jest! Mocny zawodnik. Ładownia naprawdę ogromna jak na taki samochód. A teraz, dzieci, zapraszam was na tylne siedzenia, powodzenia z wsiadaniem...
Wynalazki
Są też i wynalazki, czyli „nie kupuj tego, chyba że jesteś świrem”. Wśród nich prym wiedzie zdecydowanie Nissan Vanette/Serena. O dziwo w ogłoszeniach wisi całkiem ładny egzemplarz benzynowy za jedyne 5000 zł. Te fotele 3. rzędu to bym zapewne wymontował, przestrzenią ładunkową raczej się nie zachwycam, ale wiecie, TYLNY NAPĘD, to jak w sportowym samochodzie! Szkoda, że do tego podobno nie ma za bardzo części. Nie wiem, czy to prawda, mój znajomy miał coś takiego z dieslem 2.3 D i było w stanie skandalicznym, właśnie ponoć z powodu braku zamienników. Ale może po prostu był skąpy.
Podejrzewam, że jeszcze gorzej jest z częściami do Mitsubishi Space Gear. Auto bardzo fajnie wygląda, tak po japońsku – wąskie i wysokie, napęd na tył i... żenująco mało miejsca na fanty z tyłu. Wysoka podłoga, mała szerokość. Tak, ale nie.
Inny wynalazek to Dacia Logan MCV. Auto niezwykle długie, ale za to niskie. Tak, jak to jest teraz modne. Czyli można powkładać dużo cienkich, długich przedmiotów. Oferta rynkowa jest żenująco mała, sprzedawane egzemplarze co najwyżej średnie, co dziwi o tyle, że to auto było niegdyś całkiem popularne – gdzie one się wszystkie podziały?
No i na koniec: czarny, amerykański koń
Nie, nie Mustang. Chodzi o Chryslera Voyagera. Jest ich mnóstwo i kosztują grosze, chyba nikt ich już nie chce. Za mniej niż 15 000 zł można trafić na egzemplarz ze Stow'n Go, czyli chowaniem foteli w podłogę (po 2005 r.). Nawet mi na tym szczególnie nie zależy, auto i tak jest ogromne i zmieści tyle co przeciętny kombivan, albo i więcej. Z drugiej strony, w tym ogłoszeniu jest zdjęcie pokazujące, ile miejsca zostaje po schowaniu wszystkich foteli w podłogę. Konkretnie. Za to zdjęcie dziękujemy panu Patrykowi.
Trafiają się nieco dziwne konfiguracje, np. 2.4 z manualną skrzynią biegów – szkoda, bo poza tym machaniem drążkiem to wszystko jest idealnie. O dziwo, w tym wozie nie przeszkadzałby mi nawet gaz. Najważniejsze, żeby butla nie zabierała miejsca na składanie jednego z foteli, bo wtedy cały ten samochód traci mi sens. Przeszkadzałaby mi pewnie korozja zżerająca kielichy przedniego zawieszenia, ale w razie czego szukałbym jakichś blacharzy-druciarzy, żeby ratowali mojego Wuajażera/Tanendkantry. Niestety, bardzo trudno jest o auto w idealnym stanie, większość ma jakieś mankamenty, a samego modelu Voyager/T&C nie sposób nazwać bezawaryjnym. No ale może bym to przebolał w zamian za automat obsługiwany wajchą z kierownicy.
To może po prostu poszukam T4 z automatem.