REKLAMA

Poczułem wykluczenie transportowe na własnej skórze. Bez samochodu nie miałem szans

Postawiony przed koniecznością dojazdu spod Piaseczna w okolice Nadarzyna w województwie mazowieckim miałem ograniczone możliwości, zwłaszcza podczas śnieżycy. Tę sytuację dedykuję wszystkim tym, którzy uważają, że można w dzisiejszych czasach obejść się bez samochodu.

rower w busie
REKLAMA
REKLAMA

Jakiś czas temu w Polsce wyszła książka o wykluczeniu transportowym. Ma tytuł „Nie zdążę”, a jej autorką jest Olga Gitkiewicz. Opisano tam przypadki gmin, z których nie ma innego wyjazdu niż samochodem i ludzi, którzy nie mają szans wydostać się ze swojej okolicy, bo pociągi i PKS przestały jeździć dawno temu. Niby byłem tego świadomy, ale mieszkając w Warszawie udawało mi się ten problem omijać, po części za sprawą działającego transportu publicznego, częściowo poprzez posiadanie własnego auta, a częściowo przez to, że przejechanie 50 km na rowerze to dla mnie żaden kłopot.

Było to tak

Miałem auto do odbioru, w związku z czym go nie posiadałem, ponieważ było w warsztacie pod Nadarzynem. Ja natomiast znajdowałem się gdzieś między Piasecznem a Konstancinem. Mój wstępny plan obejmował dojazd rowerem do Nadarzyna i powrót odebranym autem. Uznawałem, że skoro mamy zmiany klimatyczne, to w lutym będzie ciepło i bezdeszczowo.

Pogoda trochę zagrała mi na nosie, bo kiedy już miałem zamiar wychodzić, stwierdziłem że trwa śnieżyca. Postanowiłem więc sprawdzić, jakie są opcje. Mapy Google miały dla mnie złą wiadomość.

Zwracam uwagę na subtelną różnicę 1 godziny i 40 minut między jazdą komunikacją zbiorową a samochodem. Zwracam również uwagę na jeszcze ciekawszy fakt: mniejsza procentowo różnica między jest spacerem na miejsce a komunikacją publiczną niż między komunikacją publiczną a jazdą autem. To jeszcze nic.

Stwierdziłem, że nawet gdybym dotarł jakoś do centrum powiatowego miasta Piaseczno, to by nic nie dało

Cała komunikacja zbiorowa na tej trasie jeździ przez Warszawę. To oznacza, że zamiast jechać tak:

Jedzie się tak:

Dobra ta komunikacja zbiorowa, taka nie za sprawna. Nie był to jednak moment, w którym mogłem tracić czas na narzekanie, tylko musiałem coś wymyślić. Wpadłem więc na szalony pomysł dojechania w śnieżycy do centrum Piaseczna na rowerze (to tylko 4 kilometry) i tam wynegocjowania reszty trasy z taksówkarzem.

Poszło mi zadziwiająco dobrze, bo do Piaseczna ode mnie jest względnie dobra droga rowerowa, chociaż spory jej fragment to kostka Bauma. W samym Piasecznie natomiast da się bardzo dobrze poruszać rowerem. Silne opady śniegu to nie jest jednak pogoda na rower i po przejechaniu tego krótkiego odcinka byłem cały mokry i oblepiony, i miałem wszystkiego dość. W końcu jednak znalazłem postój taksówek (gdzie indziej niż pokazywały mapy). Jeden z taksówkarzy zgodził się zawieźć mnie do Nadarzyna za sto złotych. Pozostało przypiąć rower pod piaseczyńskim urzędem miejskim i później odebrać go wracając z Nadarzyna.

Brak samochodu kosztował mnie stówę i mokre ubranie

A całość zajęła mi godzinę zamiast pół. Nie zazdroszczę jednak ludziom, dla których wydatek 100 zł na taksówkę jest zaporowy. Przypomnę: nie ma żadnej formy komunikacji zbiorowej między Piasecznem a Nadarzynem – a nie ma jej dlatego, że zapewne popyt na nią byłby znikomy, bo wszyscy mają samochody.

To teraz zapraszam do przekonania ludzi jeżdżących na tej trasie, że mają się ich pozbyć. Powodzenia!

REKLAMA

Czytaj również:

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA