REKLAMA
  1. Autoblog
  2. Przegląd rynku

Patologie rynku używanych aut elektrycznych, cz. 3.: tym się nie da jeździć

Chcąc kupić tani pojazd napędzany elektrycznością – bliżej 30 niż 100 tys. zł – lądujemy z urządzeniami do jeżdżenia, których nie poleciłbym nikomu.

15.11.2022
7:57
Patologie rynku używanych aut elektrycznych, cz. 3.: tym się nie da jeździć
REKLAMA
REKLAMA

To już ostatnia część mojego przeglądu z patologiami rynku aut elektrycznych. Pierwszą możecie przeczytać tutaj, drugą tutaj.

Jest tylko jeden sensowny, tani samochód elektryczny i jest to Mitsubishi i-MiEV. Sensowny? Dobre sobie, małe ciasne coś, co jedzie 80 km/h i prowadzi się gorzej od tramwaju. Spędziłem prawie 2 tygodnie z i-MiEVem zanim to było modne, i pamiętam że ten samochód potrafił wyjechać przodem z zakrętu przy 30 km/h. No ale faktycznie jest to normalny, pełnowymiarowy (choć mały) samochodzik, dający się użytkować w ruchu ulicznym. Gorzej jeśli zaczniemy przeglądać ogłoszenia w poszukiwaniu czegoś w rozsądnej cenie i z napędem elektrycznym, i z jakiegoś powodu pominiemy i-MiEVa. To dlatego, że pojazdy oferowane w ogłoszeniach nie nadają się do użytku w polskich warunkach. Zapraszam na kilka przerażających przykładów.

Przykład nr 1: Renault Twizy

Nie wiem po co Renault w ogóle oferowało ten samochód poza Francją. A nawet tam zbyt wiele sensu nie miał. Jest to czterokołowiec z dwoma miejscami, jednym za drugim, przy czym to drugie jest tak ciasne i klaustrofobiczne, że nie należy go zajmować w żadnym wypadku. Ponadto Renault Twizy nie ma drzwi, więc inni uczestnicy ruchu ochlapują nas i dmuchają na nas spalinami. Jest to dopuszczalne w przypadku jednośladów, którymi po prostu objeżdżamy innych, ale w przypadku Twizy musimy stać z nimi w korku w tym śmiesznym małym pokraku. Jeździłem jeden dzień Renault Twizy po Warszawie i było to trudne do zapomnienia doświadczenie.

Japonia motoryzacja
Twizy występowało też na eksport pod marką Nissan.

Pojazd owszem przyspiesza dość żwawo, ale przy tym gwiżdże jak oszalały, ponieważ niewyciszony silnik elektryczny wydaje właśnie taki dźwięk. Ponadto ma szokująco twarde zawieszenie – jak kamień. Nie jeździłbym tym nawet, gdybym mieszkał we francuskim, nadmorskim kurorcie. A przy okazji, poznałem człowieka, który mieszkał w Cannes i wyprowadził się stamtąd, bo poziom bezpieczeństwa jest tam podobny jak w RPA. Wszyscy mieszkają za siedmioma kratami, murem i z uzbrojoną ochroną. Aha, zapomniałem, większość oferowanych Twizy też nie ma baterii, bo przecież baterię zwraca się po okresie leasingu. Nikt nie zrobił tyle złego dla elektromobilności co Renault.

Ale to jest nic, uważajcie teraz

7500 zł kosztuje „mobility scooter” z dachem, który właściwie staje się czterokołowcem lekkim i powinien mieć tablicę. Spróbujcie tym jeździć w ruchu ulicznym, powodzenia.

fot. Auto Maniac

Najtańszy czteroosobowy pojazd elektryczny? 15 000 zł NETTO!, oczywiście bez baterii. Świetny na nasz klimat. Doskonale wydane pieniądze.

Zdjęcie z ogłoszenia, fot. Janusz

A może trzykołowy, trzyosobowy skuter bez drzwi, coś w rodzaju elektrycznego tuktuka za jedyne 19 kawałków? Wspaniałe, już biegnę wydawać 19 000 zł na coś takiego. Za jedyne 23 500 zł można mieć wersję z drzwiami, ale jednoosobową, pod nazwą Pixi Electroride. Ewentualnie, nieco drożej pojazd dwuosobowy osiągający 45 km/h i 80 km na jednym ładowaniu. Dlaczego? Po co to komu? To nie ma żadnego sensu, za te same pieniądze kupujesz wypasiony mały samochód, pięcioosobowy, palący 5 l/100 km i jesteś normalnym uczestnikiem/uczestniczką ruchu drogowego. Nikt nie próbuje cię staranować, zepchnąć z drogi i anihilować za jazdę czymś takim.

zdjęcie z ogłoszenia, fot. Adam

Próbowałem po Warszawie jeździć spalinowym mikrosamochodem

Jechał 45 km/h i wszystkich doprowadzał do obłędu, a najbardziej mnie, kiedy próbowałem wykonać nim jakiś manewr inny niż jazda prosto po osiedlowej uliczce. Zmiana pasa? Skręt w lewo? Zapomnijcie. Wszyscy trąbili i migali światłami. Pojazdy tego typu powodują spowolnienie ruchu, co wywołuje agresję u innych kierowców i kończy się frustracją kierującego. Ich kupowanie kompletnie mija się z celem, a elektryczny napęd nie stanowi dostatecznej zachęty, żeby wydać ponad 20 tys. zł na takie pokraki.

REKLAMA

Dlatego też nadal jedynym sensownym autem elektrycznym pozostaje wspomniane Mitsubishi i jego francuskie klony, a progiem wejścia w świat elektromobilności – kwota 30 tys. zł. Jeśli nie macie tyle do wydania, nie próbujcie nawet zaglądać w ogłoszenia. Bo jeśli na przykład macie tylko 28 tys. zł, to niechcący możecie skończyć z jednoosobowym, elektrycznym wózkiem na kołach bez dachu. Serio.

fot. Quady Mrągowo (zdjęcie z ogłoszenia)
REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA