Nowa Honda Life z 1997 r. na Otomoto. Bez sensu. Kochałbym jak swoją!
Ktoś chce sprzedać ponad 20-letniego keicara, ale w sumie nie bardzo wie za ile.
Initial D, Playstation i Czarodziejka z księżyca Ghost in the Shell to najlepsze co Japonia dała światu. No dobra, jeszcze Skyline KPGC10. I kei-cary. Właśnie, szczególnie kei-cary. Uważam, że w miastach obowiązkowo powinno się jeździć kei-carami. Skończyłby się problem z korkami i poszukiwaniem miejsc parkingowych. Całe samochody wielkości pudełka na kineskopowy telewizor - tak, to ma sens.
A tak trochę poważniej - tak, wciąż uważam, że kei-cary to genialny środek transportu do miasta. I doskonały przykład wykorzystania przestrzeni w kabinie. Długie na 3,3 metra, szerokie na 1,4 metra, a pomieszczą 4 dorosłe osoby. Albo 2 i sporo bagażu. W mieście - idealnie! I pewnie gdyby nie kierownica z prawej strony, to bym już sobie jakiegoś przysposobił. Daihatsu Materia i Nissan Cube się nie liczą - są za duże.
Niestety nigdy nie próbowałem zostać politykiem, więc moje plany wprowadzenia obowiązku poruszania się po miastach kei-carami spaliły na panewce. Na marginesie - ten związek frazeologiczny nie ma nic wspólnego z samochodami. Jednak wciąż śledzę rynek tych maluchów i obserwuję radosną twórczość producentów oraz tunerów, którzy nie szczędzą wysiłku by ubogacać te pocieszne autka do granic możliwości.
Dlatego aż przysiadłem widząc na Otomoto Hondę Life.
Zobaczcie, czyż nie jest piękna?
Króciutka, wąska, wysoka, z sympatyczną facjatą, w nienachalnym kolorze. Z 1997 r., czyli z czasów, gdy produkowano mojego Civika. I w środku widzę sporo wspólnych drobiazgów - kierownica, przełączniki, dźwigienki - jak w domu! Wspaniała, odżałowałbym te 5 tys.
Ale potem robi się gorzej.
Bo nagle okazuje się, że ten sprzęt to tylko dla konesera, a to nie ja. Do tego nowy bez przebiegu. Tzn. przebieg do ustalenia, bo w tytule jest, że bez przebiegu, w opisie stoi, że 50 km, na zdjęciu licznika jest 90 km, a w szczegółach tego samego ogłoszenia na mobile.de - 20 tys. km. Samochód nigdy nie został zarejestrowany, więc prawdopodobnie można nim jeździć wyłącznie rejestrując go na żółte blachy. Ale do tego musiałby być elementem kolekcji, albo obiektem muzealnym, bo wieku mu jeszcze brakuje. Sprzedający pisze, że „na żółtych lub w inny sposób”. Ciekawe jaki inny sposób ma na myśli.
„Wszystko oryginalne, łącznie ze spękanymi fabrycznymi oponami Bridgestone” - czytamy dalej. Czyli auto przez 22 lata stało gdzieś w szopie, niezarejestrowane pokonało w ten sposób między 0 a 20 tys. km, przy okazji zarysowało przedni zderzak. I pewnie nigdy nie miało wymienianego oleju. Płyny się zestarzały, nieużywane gumy poparciały. Ciekaw jestem jak jego trzewia wyglądają od środka. Jednym słowem - może się okazać, że bez porządnego serwisu może robić za krasnala ogrodowego. Nie wiem też jak z częściami - najbliższe kei-ASO jest w Japonii czy bliżej?
Sprzedający na końcu zaznacza, że 5 tys. to nie jest cena ostateczna i oczekuje ciekawych ofert. A niech stracę, trzy i pół będzie dobrze?