Nissan wraca z sedanem. Brakuje mu tylko jednej rzeczy
Odpowiedniej nazwy. Bo jak powinien nazywać się spory sedan Nissana? Oczywiście, że Primera i to właśnie tego napisu na klapie mi brakuje. Gdyby ten samochód nazywałby się Nissan Primera, to bukowałbym już bilety, żeby go sprowadzić do Polski.
Mam ogromny sentyment do Nissana Primery, zwłaszcza generacji P11. Mój dziadek kupił go kilka miesięcy przed śmiercią, pięcioletni model w pięknym granatowym odcieniu. Uwielbiałem na niego patrzeć i był jednym z powodów, dla których pokochałem ten rodzaj nadwozia. Później kupił go mój ojciec i spędził w naszym domu kilka długich lat, był moim pierwszym samochodem, którym pojechałem w dłuższą trasę zaraz po zdaniu egzaminu na prawo jazdy. Może nie był szybki, bo pod maską miał tylko silnik o pojemności 1.6 l, ale za to rekompensował swoim wyglądem.
Później Nissan postanowił zaszaleć i przedstawił światu generację P12, która może i była brzydka, ale za to psuła się i nie była popularna. To był koniec europejskich sedanów producenta, w USA można było jeszcze kupić Maximę, Altimę i Sentrę, ale mimo że były fajne, to nasz rynek niechętnie je sprowadzał do Polski, nawet jako rozbitki. Wyparłem istnienie sedanów w gamie Nissana z pamięci, aż wpadła mi w oczy premiera pięknego modelu, który powinien mieć nalepkę Primera, ale niestety ma mało chwytliwą nazwę N7.
Oto nowy Nissan N7. Pięć metrów luksusów
Powinienem napisać Dongfeng Nissan N7, bo ten samochód to dziecko japońsko-chińskiej spółki joint-venture. Jest naprawdę dobrze narysowanym samochodem, ale złośliwi powiedzą, że pochodzi z generatora samochodów elektrycznych i mocno przypomina Mercedesa EQS. Ma wszystkie modne współczesne rozwiązania, takie jak rozdzielenie reflektorów dziennych od głównych, szyby bez ramek, podświetlane logo, chowane klamki i pas świetlny z tyłu i z przodu.
Mierzy 4930 mm długości, 1895 mm szerokości,1487 mm wysokości i aż 2915 mm rozstawu osi, więc mowa tutaj o samochodzie, który zapewnia wysoki komfort podróżowania. Niestety nie wiemy jak wygląda w środku, ale producent zapewnia, że jest naszpikowany technologią, a całość działa płynnie dzięki najnowszemu i najmocniejszemu procesorowi dostępnemu dla oprogramowania samochodowego. Jak to w chińskich premierach bywa - nie mogło zabraknąć wzmianki o autopilocie.
Z racji tego, że Chińczycy kochają technologię, to może nie znamy osiągów i zasięgu, ale za to wiemy, że auto ma 32 GB RAM i 256 GB pamięci na dane. Ciekawie zapowiadają się fotele, które mają 49 czujników, są kontrolowane przez algorytmy sztucznej inteligencji, a ich zadaniem jest wykrywać zmiany ułożenia ciała i automatycznie się regulować w czasie rzeczywistym. Mamy mieć wrażenie, że jedziemy na chmurce.
Nissan N7 jest pierwszym modelem, który powstał na zupełnie nowej platformie, która ma być bazą dla większości przyszłych elektrycznych modeli marki. Według założeń trafi do sprzedaży w pierwszej połowie przyszłego roku i ma pomóc odzyskać Nissanowi klientów w Chinach, bo ostatnio firma zaczęła mieć kłopoty ze sprzedażą swoich produktów w Państwie Środka.
Wsadziłbym tam silnik spalinowy (od biedy hybrydę), napisałbym na klapie Primera i sprzedawał w Europie. Może nie udałoby się odzyskać udziałów w rynku, ale za to przynajmniej byłoby ładniej na ulicach.
Więcej o Nissanie przeczytasz w: