Metro hamuje, a pasażerowie nawet nie czują, że wspierają indywidualny transport
Pozwoliłem sobie nieco zmienić oryginalny tytuł źródła tego tekstu, który traktuje o tym, że energia odzyskiwana w trakcie hamowania pociągu metra trafia do elektrycznych samochodów.
Oryginalny brzmi: Samochody elektryczne w Barcelonie są teraz ładowane za każdym razem, gdy pociągi metra 200 stóp hamują. Wszystko się już pomieszało na tym styku aktywizmu i biznesu w ograniczaniu emisji dwutlenku węgla. Dobre pomysły okazują się nie tyle zielone, ile przynoszące zielone papierki ich twórcom. Z hiszpańskim metrem nie jest inaczej.
Metro w Barcelonie zasila samochody.
Można się wzruszyć, czytając o tym przedsięwzięciu. Chusteczek schodzi więcej, niż zużywa się na scenie, gdy w filmie Bambiemu strzelają do matki. Barcelona wprowadza projekt MetroCharge, w ramach którego energia odzyskiwania w trakcie hamowania pociągów metra przekazywana jest na powierzchnię i służy do ładowania samochodów elektrycznych.
Zainwestowane 7,3 mln euro ma zwrócić się w cztery lata. Zamiast marnować energię wytwarzaną w trakcie hamowania, przekształca się ją w energię elektryczną. Zupełnie jak w każdym samochodzie z układem hybrydowym. 28 ze 163 stacji metra jest w tym systemie. Włączona jest także fotowoltaika. Pozwala to oszczędzić 6 proc. całkowitego zużycia energii w metrze.
Piękne to i szczytne, ale nie wiedziałem, że system metra ma jakieś nadmiary energii, którymi musi podzielić się z transportem indywidualnym. Bo chyba nie ma skoro, całość pozwala na ograniczenie zużycia energii o 6 proc., a nie o 106 proc.?
Ludzie z samochodami hybrydowymi się cieszą.
Podano nawet przykład inżyniera, który bardzo się cieszy, że metro naładuje mu samochód. Zawsze tak jeździł i szukał, gdzie by się tu naładować, to teraz naładuje się koło metra. Pechowo do pełni szczęścia brakuje mu napędu wyłącznie elektrycznego, bo ładować chce samochód hybrydowy.
Ta energia dla pana inżyniera mogłaby przyczyniać się do obniżania kosztów funkcjonowania metra, czyli transportu zbiorowego. Może jest jej tak niewiele, że nie ma to żadnego znaczenia, ale jednocześnie wystarczająco dużo, żeby odtrąbić sukces.
Podejrzewam, że nikomu nie przeszkadza, że publiczny transport zbiorowy wesprze ten indywidualny, mimo że żadnych nadwyżek nie ma. Ludzie jeżdżący metrem wspomogą inżyniera z samochodem hybrydowym, ale spoko, on też w końcu jeździ metrem.
Słupki do ładowania można postawić przy stacjach, bez konieczności korzystania z energii z hamowania wagoników. Może nawet trudniej było prowadzić te kable, ale za to tak dobrze nie wygląda to na papierze. Cały projekt jest oczywiście wielkim sukcesem i przyczynia się do globalnego obniżania emisji dwutlenku węgla.
Nie jest jedyny.
Walka o realizację celów klimatycznych
Walka o realizację celów klimatycznych usprawiedliwia różnego rodzaju przedsięwzięcia. Ktoś robi drogę indukcyjnie ładującą samochody, która potem znika, bo nie miała zbyt wiele sensu, ale pieniądze z projektu zostają na kontach. Ktoś inny uważa, że umieszczenie przewodów do ładowania samochodów elektrycznych w chodniku, rozwiązuje jakieś problemy, a nie przysparza nowych.
Pojawia się też rower na wodór, który ma być lepszy od rowerów elektrycznych, mimo że prawie nie ma stacji tankowania wodoru, a gniazdko każdy ma w domu. Metro ładujące samochody to tylko jeden przykład z wielu. Liczy się, żeby wyrwać dotację, a nie sens.
Odwrót od indywidualnego transportu na rzecz zbiorowego, lepiej symbolizowałoby obowiązkowe oddawanie energii przez elektryczne samochody na rzecz linii metra. Z każdych pobranych z sieci kilowatogodzin, jedną za pomocą technologii V2G należałoby oddać metru. Tak opłata za przywilej jeżdżenia samochodem. Idę zapisać się do Ostatniego Pokolenia.
Zdjęcie główne: Image by Igor Ovsyannykov from Pixabay