REKLAMA

Dylemat jajko czy kura chyba już rozwiązany. Mamy więcej stacji ładowania, niż potrzebujemy

ORPA opublikowało kolejne dane z licznika elektromobilności. Nie dokonał się żaden przełom, ale mało kto zwraca uwagę, że mamy w Polsce zatrzęsienie ładowarek.

licznik elektromobilności ładowarki
REKLAMA
REKLAMA

W dyskusjach o tym jak przekonać społeczeństwo do przesiadki na samochody elektryczne, często pojawia się argument jajka i kury. Trudno kupić i użytkować samochód elektryczny, skoro nie ma go gdzie ładować. Nie każdy ma domek z ogródkiem. A prywatnym firmom nie opłaca się rozbudowywać sieci ładowarek, jeśli nie ma kto się na nich ładować i za ładowanie płacić.

Tymczasem jeden fragment infografiki przemyka nie zauważony - to liczba dostępnych w Polsce ładowarek sąsiadująca z informacją o liczbie zarejestrowanych samochodów elektrycznych.

1457 punktów ładowania

Tyle punktów ładowania jest dostępnych w Polsce. Tyle gniazd wystaje z 785 stacji. A zarejestrowanych samochodów z napędem elektrycznym jest 6330, w tym 4009 sztuk osobowych samochodów elektrycznych. Pozostałe 2321 pojazdów to hybrydy typu plug-in (PHEV), których nie trzeba podłączać do ładowania by się przemieszczać, bo mają silniki spalinowe.

4009 samochodów osobowych może ładować się w 1457 punktach ładowania. Na każde trzy samochody elektryczne przypada jeden punkt ładowania. Nawet jak dodamy do tego PHEV-y, których raczej nikt nie jeździ doładować w mieście, a ładowanie ich w trasie to zwykła strata czasu, to wynik jest wciąż więcej niż przyzwoity. Żyć nie umierać, mimo że większość ze stacji ładowania dysponuje w praktyce niską mocą.

33 proc. możliwości szybkiego ładowania

33 proc. w ogólnej liczbie ładowarek to niezmiennie stacje ładowania prądem stałym zapewniające w miarę przyzwoite czasy ładowania samochodu do pełna. Ich tempo to przepaść w porównaniu z ładowaniem z domowego gniazdka.

Audi e-tron na domowe ładowanie potrzebuje 47 godzin, a elektryczny Hyundai Kona 31 godzin. Lepiej pod ręką mieć prąd stały, gdy wieczorem wrócimy z dalekiej podróży, a rano wyruszamy znów w drogę. Szybkie ładowanie dla rozwoju rynku samochodów elektrycznych jest kluczowe. 

33 proc. z 785 stacji ładowania, to 261 stacji. 524 stacje mają do dyspozycji tylko prąd przemienny i zapewniają moc ładowania nie wyższą niż 22 kW. Wiele z nich ma moc znacznie niższą i korzystając z nich nie dostaniemy więcej niż oferuje domowe gniazdko. Lecz nie ma co narzekać, bo to są luksusy, kolejek brak i mamy o wiele lepiej niż przechwalający się liczbą stacji ładowania Brytyjczycy.

Brytyjczycy mają więcej punktów ładowania niż stacji benzynowych

Idealnie bezsensowny powód do przechwałek. Liczba miejsc, gdzie można wetknąć wtyczkę kontra liczba stacji benzynowych z minimum kilkoma dystrybutorami i o niebo krótszym czasem zatankowania samochodu do pełna niż osiąga dowolny samochód elektryczny w jakiejkolwiek ładowarce. Sekciarski argument za tym, że w tym kraju dokonała się elektryczna rewolucja osiągnął level max.

W Wielkiej Brytanii zainstalowano 9300 punktów ładowania, a liczba samochodów, które mają możliwość ładowania przekroczyła 200 000. Z budową stacji ładowania muszą się pośpieszyć, bo do 2040 roku każde nowe auto ma być zelektryfikowane. Przy ładowarkach może zrobić się tłoczno. Ponad 20 samochodów przypada na jedno miejsce. U nich liczba kur ewidentnie rozminęła się z liczbą jajek, a przecież się chwalą, że jest tak świetnie.

A na dodatek tylko 1 700 z punktów ładowania zapewnia funkcję szybkiego ładowania: to nawet nie jedna piąta ogólnej liczby dostępnych punktów. Nerwowość przy ładowarkach z prądem stałym musi być na Wyspach naprawdę wysoka. Przy tej statystyce życie właścicieli samochodów elektrycznych w Polsce wygląda jak bajka.

Jest dobrze, czy jednak źle?

REKLAMA

Proporcja szybkich ładowarek do ich ogólnej liczby jest w naszym kraju przyzwoita, a liczba punktów ładowania w stosunku do samochodów, które mogą z niej skorzystać jeszcze lepsza. Pewnie zbliżające się rządowe dopłaty ten obraz zburzą i kiedyś zrobi się tłoczno, szkoda tylko, że zanieczyszczenie miast zmieni się niewiele.

Strefy czystego transportu w miastach nie sprawdzają się. To że do jakiegoś fragmentu miasta mogą wjechać tylko samochody osób z zasobnym portfelem - zwane elektrycznymi - nie powoduje spadku poziomu zanieczyszczeń powietrza w całym mieście. A rządowe dopłaty nie sprawią, że kupionych zostanie nagle tyle samochodów elektrycznych by wyprzeć z miast wszystkie pojazdy spalinowe, które kupowaliśmy przez kilkadziesiąt lat. Ale obserwujmy dalej z zaciekawieniem, jak pipetą próbuje się wpuścić kilka kropel jodyny do Gangesu. W elektrycznym wyścigu przynajmniej stacji ładowania nam nie brakuje.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA